Ewangelia na Sobotę po Popielcu.
(Marek 6).
Onego czasu gdy było w wieczór, była łódź w pośrodku morza, a Jezus sam na ziemi. A widząc ucznie pracujące wiosły robiąc (bo im był wiatr przeciwny), około czwartej straży nocnej, przyszedł do nich chodząc po morzu i chciał ich minąć. A oni skoro ujrzeli Go chodzącego po morzu, mniemali, żeby była obłuda i zakrzyknęli. Albowiem wszyscy go widzieli i zatrwożyli się. A natychmiast mówił z nimi i rzekł im: Ufajcie, jam ci jest, nie lękajcie się. I wstąpił do nich w łódź i przestał wiatr. I tem więcej się sami w sobie zdumiewali. Bo nie zrozumieli byli o chlebie: iż serce ich było zaślepione. A gdy się przeprawili, przyszli do ziemie Genezareth i przybili się ku brzegu. A gdy wyszli z lodzi, natychmiast go poznano. I zbiegawszy wszystką onę krainę, poczęli znosić na lożach źle się mające, gdzie usłyszeli, że był. A gdziekolwiek wszedł do miasteczek albo do wsi, albo miast, kładli niemocne po ulicach i prosili Go, aby się dotknęli kraju szaty Jego, a ile się Go dotknęło, zdrowemi się stawali.
ROZMYŚLANIE IV.
Pan Jezus rozkazał uczniom swym, aby się pierwej w łodzi przeprawili przez szerokość morza Tyberyadzkiego na drugą stronę, sam zaś pozostał na brzegu. Uczniowie odpłynąwszy od brzegu ku środkowi morza, pochwyceni gwałtownym i przeciwnym wiatrem, pracując z całych sił w łodzi, męczą i biedzą się z wiatrem, ale rady dać nie mogą. Pan Jezus widząc tę ich pracę i trwogę, przechodzi obok nich, chodząc cudem po wierzchu wód morskich, wreszcie wstępuje do nich w łódź, rozkazuje wiatrom, a te się uciszają, ich samych zaś uspokaja słowy: „Ufajcie, jam ci jest, nie lękajcie się”. Przeprawiwszy się na drugą stronę, uzdrawia chorych. Oto taka treść dzisiejszej Ewangelii.
To, cośmy teraz słyszeli w Ewangelii, to się i dzisiaj powtarza, i zawsze powtarzać się będzie. Pan Jezus jest pośród nas, bo obiecał, że będzie z nami aż do skończenia wieków. Biedy ludzkie, prace, trudy i przeróżne cierpienia są i teraz, jak były i dawniej. Słowem — jesteśmy w tym samem położeniu, w jakiem byli uczniowie Pańscy, gdy śród nocy pracując, biedzili się w łodzi z wiatrem przeciwnym, a bez Pana Jezusa nic sobie poradzić nie mogli, dopiero gdy do nich przystąpił, biedy i trudy się zakończyły.
Jako ci uczniowie biedzili się w łodzi na morzu, tak i my biedzimy się na łodzi życia naszego z przeciwnym wiatrem przeróżnych cierpień, zgryzot, pracy i trudów, a do naszego chleba powszedniego przydaje nam mądrość Boska często a gęsto po troszę goryczki i piołunu, jednemu mniej, drugiemu więcej, według potrzeby. U jednych zagnieździła się choroba w domu, jedno w staje, drugie się kładzie, a są i kaleki na całe życie. Inny przy ciężkiej pracy ledwo siebie z rodziną wyżywi i głód cierpi; na dobitek dla wszystkich, często nas nawiedzają: nieurodzaj, drożyzna, klęski w gospodarstwie, ogień, zły człowiek, śmierć drogich nam osób — oto przeróżne krzyże, które chcąc nie chcąc dźwigać ludzie muszą. A gdy jeszcze małżeństwo niedobrane, a jedno lub oboje z małżonków pijaństwu oddane, a dzieci złe i zuchwałe, oto krzyż, który nie tyle, że się go dźwiga, ale raczej wisi na nim przybity za ręce i nogi i całe ciało.
Chodzi teraz o to, aby nam kto pomógł i ulżył w tym dźwiganiu, żeby te krzyże przynajmniej stały się znośne i nie tak gniotące. Ten, który w dzisiejszej Ewangelii uczniom swym pomógł, który ich wzmocnił na duchu słowy: ..Ufajcie, jam ci jest, nie lękajcie się“, i już potem szczęśliwie dobili do brzegu, Ten i nam pomoże i wzmocni nas na duchu we wszystkich na nas przypadających cierpieniach, a Jego Boskie: „Ufajcie, jam ci jest, nie lękajcie się“, będzie nam ciągle dzwonić w pielgrzymce naszej doczesnej, że szczęśliwie choć w pracy i trudach przepłyniemy przez to morze ziemskiego życia, i przybijemy do brzegu.
Ale nim to nastąpi, trzeba sobie pierwej przede wszystkim jakby wbić tę prawdę w głowę i serce, i przejąć się nią na wskroś, że cierpienia ziemskie, nie tylko że nam są potrzebne, ale że są zadatkiem i pewnym znakiem, że nas Bóg miłuje, skoro nas wprowadził na tę drogę, po której szedł Jego najmilszy syn Jezus Chrystus. Kogoż bowiem Bóg nieskończenie miłował ? Czy nie syna swego jednorodzonego, którego od wieków umiłował, i publicznie przed światem dał świadectwo tej miłości, wołając: „Ten jest syn mój najmilszy, w którym sobie upodobałem„. —A po synu kogoż miłował, jeżeli nie Maryję, którą obdarzył przywilejem niepokalanego poczęcia i od wieków wybrał na matkę synowi swemu, na najmilszą córę swoją i na oblubienicę Duchowi Świętemu? O której oświadczył, że jest łaski pełną, że już nic się nie zmieści w jej błogosławionej duszy z tych łask niebieskich, które w nieskończonej obfitości zlał na nią? A przecież cały żywot Chrystusa Pana i matki Jego Maryi składa się z samych cierpień i boleści! Najmilszy syn Boga Ojca, jest mężem boleści, a Łaski pełną przeszywają miecze boleści. O, jakże ostrym był miecz, który przeszywał Jej błogosławioną Duszę, kiedy po ulicach Jeruzalem krwawą procesją za swym Synem obchodziła, gdy Go na śmierć wiedziono!
Mamy zatem jak na dłoni, patrzymy, dotykamy się widocznie tej wielkiej prawdy, że tylko drogą cierpień dojść można do chwały nieśmiertelnej. Czym większe boleści i cierpienia na tym świecie, tym chwała w wieczności większa. A że Chrystus Pan i Matka Jego, pełnym morzem boleści pokryci byli, przeto ich chwała największa.
A nas ludzi najmniejsza przeciwność wali o ziemię, a nas każda klęska przygniata swym ciężarem, a my lękamy się, wzdrygamy i uciekamy od cierpień. Zaślepieni jesteśmy, podobni dzieciom, które się matkom swym czesać wzbraniają, ponieważ rozczesywanie włosów maleńką sprawia im przykrość. Wolimy w brudach i nieczystości chodzić, niż dać się czyścić.
Cierpienia tylko czyszczą duszę, jak ogień złoto. Lecz cierpienia i wszelkie krzyże, które dla Boga ponosić mamy, nie są przecież tak przykre i nieznośne. Nie mówi Chrystus Pan: Jeżeli kto chce iść za mną, niech weźmie mój krzyż, ale mówi: niech weźmie SWÓJ krzyż. Dobroć Zbawiciela pobłaża tu naszej słabości, nie daje On nam do dźwigania swego krzyża, to jest, nie zsyła na nas tyle cierpień i boleści ile sam ponosił, bo byśmy nie podołali temu, ale daje nam własny nasz krzyż do dźwigania. A nasze krzyże w porównaniu z krzyżem Zbawiciela, to nieskończenie mniej, niż krzyże z dwóch zdziebeł słomy.
Trzeba tu zresztą zauważyć, że cierpienia i boleści ziemskie, czy chcemy, czy nie chcemy, spotykać nas muszą i spotykają. Zbawiciel dobry to niby złe obraca na naszą korzyść, bo radzi je znosić cierpliwie i odnosić do woli Boga, a za to obiecuje poczytać je za zasługi.
Daje Zbawiciel krzyż do dźwigania, a sam pomaga go dźwigać i ciężar czyni lekkim i miłym. A pomaga tym sposobem, że nam ukazuje siebie na krzyżu. A kto sobie żywo uobecni Jego bolesną śmierć, tego już nic nie boli i krzyż nie ciśnie, albo przynajmniej mniej boli i ciśnie, bo żywot Zbawiciela w duszy człowieka rozpamiętywaniem żywo odbity, przygłusza i koi z pewnością wszelkie cierpienia, boleści, prace i trudy, które dla Boga ponosimy.
Powiedzieliśmy wyżej, że cierpienia ponoszone w Bogu i dla Boga, są zadatkiem nieba. Są one oraz zadatkiem i rękojmią szczególnej miłości Bożej. Pismo św. mówi: „Kogo Bóg miłuje, tego karze, a biczuje każdego syna, którego przyjmuje. A jeżeli jesteście bez karania, tedyście złego łoża, a nie synami”.
— Zrozumiał tę prawdę św. Jan Złotousty, który mówi:
„Zaprawdę większa łaska cierpień więzienie dla Chrystusa, niż siedzieć na dwunastu stolicach, niż zostać Apostołem, Doktorem albo Ewangelistą. Gdyby mi dano do wyboru, czy chcę w niebiesiech mieszkać z Aniołami, czy z Pawłem więzionym być, wybrałbym więzienie i okowy raczej, niż chwałę niebieską. Albowiem nic nie ma lepszego, jak cierpieć dla Chrystusa. Nie tak szczęśliwym poczytuję Pawła za to, że był porwany do trzeciego nieba, jak go raczej szczęśliwym być mienię z tego, że cierpiał więzienie. Pożądańsza to dla mnie cierpieć z Chrystusem, niż być uczczonym dla Chrystusa. To jest łaska, która przewyższa wszelkie łaski”.
Bo i któżby o tej prawdzie wątpił, że cierpienia są wielką łaską, mając przed sobą tak dobitny dowód w Chrystusie? On miłował swych Apostołów Boską swą miłością, przeto nazywa ich przyjaciółmi, synaczkami, dziećmi, braćmi. I czymże obdarza Chrystus swych ulubieńców Apostołów? — On wszechmocny, mógł dla nich zgotować wesele i szczęście na ziemi; ale tego nie czyni, bo to nie byłoby godnym dla Jego ulubieńców. Na dowód swej ku nim miłości i przyjaźni obiecuje im prześladowania: „Jeżeli mnie prześladowali, i was prześladować będą. Będziecie płakać i lamentować, a świat się będzie weselił… będziecie w nienawiści dla imienia mego“.
Jeżeli się nam dobrze na świecie wiedzie i wszystko nam sprzyja, nie mówmy wtedy, że nam Bóg nie daje sposobności cierpienia dla Imienia Jego. Albowiem nosimy w sobie samych nieprzyjaciela skrytego, który nas trapi i prześladuje, i z którym bez odetchnienia walczyć nam wypada. Jest to pociąg do złego, złe skłonności, które na nas biją, i z którymi się ucieramy. Jest to krzyż, który nas srodze uciska przez całe życie, i który nam dopiero śmierć kiedyś zdejmie.
— Ale temu nikt nie uwierzy, iżby nam się tak zawsze pomyślnie wiodło, żeby już nic do cierpienia od świata zewnętrznego na nas nie przyszło. I owszem na biednego człowieka wszystko się na świecie zmówiło. Ciało trapi go chorobami, ludzie trapią go kłamstwy, zdrady, oszczerstwem, obłudą; szatan zastawia nań ponętne zguby sidła, nawet względem praw natury, w takich go Stwórca postawił warunkach, że się przed nią na baczności mieć musi.
Skoro zatem cierpienia, skądkolwiek one pochodzą, wtedy tylko mają nieśmiertelną wartość i zasługę na żywot wieczny, jeżeli je ponosimy w miłości ku Bogu i z woli Jego, i ofiarujemy je za grzechy nasze, więc trzeba tak robić, a złe przemieni się w dobre.
Niestety! ludzie nie chcą ponosić cierpień dla miłości Boga, woleliby ponosić je dla pieniędzy i ziemskich błyskotek. Albowiem jeżeli dla zysku, dla zarobienia małej czy wielkiej sumy pieniędzy, w handlu, kupiectwie, w roli, lub też dla błyszczenia przed światem, ponoszą ludzie trudy, prace, niewywczas, głód i wszelkiego rodzaju zmęczenia, to im to wszystko nie dokucza, z ochotą poddają się tym męczarniom dla marnego zysku i wcale nie narzekają.
Lecz jeżeli w sprawie pokuty, wewnętrznego umartwienia i zaparcia samych siebie, przychodzi ludziom ponosić małe przykrości i niewygody, to ich to przestrasza; tudzież, jeżeli ich ręka Boża dotknie jaką przeciwnością, czy to przez złego człowieka, czy przez los przeciwny, to ich to wali o ziemię i upadają na duchu, szemrząc w niecierpliwości przeciw tym cierpieniom.
Tu właśnie pokazuje się opłakana ślepota ludzka! Chcieliby ludzie mieć i to i to. Chcieliby i miękko, zmysłowo i wygodnie żyć i po śmierci cieszyć się w Niebie z Bogiem. Tak być nie może i tak nie jest. A gdyby to było w mocy naszej, żebyśmy się mogli zapytać Świętych w Niebie, co też i ile na tej ziemi dla miłości Boga ponosili cierpień i różnego rodzaju umartwień, każdy by z nich wyliczył mniejszy lub większy szereg przeróżnych cierpień, umartwień i pokuty dla Boga.
Albowiem cierpienia, chociaż się ich tak bardzo lękamy, przecież one są wielką łaską Boską, co już sam Zbawiciel zapewnia: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć będą i prześladować was będą, radujcie się i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebiesiech”. —
Jeżeli zatem za ponoszenie cierpień, obiecuje Zbawiciel błogosławieństwo i Niebo, toć to przecież nie może czym innym być, tylko łaską. Dlatego też św. Paweł, ów wielki Apostoł, tak wysoko cenił cierpienia, że je na równi kładzie z wiarą. „Wam darowano jest dla Chrystusa, nie tylko abyście w niego wierzyli, ale abyście też dla niego cierpieli„ — tak pisze w liście do Filipensów.
Całe życie nasze jeżeli nie jest poprzeplatane cierpieniem, wewnętrznym umartwieniem i dobrowolną pokutą, jest stracone. Bez cierpienia nie ma ani cnoty, ani zasługi. Może grzesznik długo zapomnieć na Boga i zbawienie duszy, ale niech go dotknie jaka przeciwność, niech spadną na niego chłosty utrapienia i smutku, ocknie się ze snu grzechowego, i szuka pociechy w Bogu, a już na tym bardzo wiele zyskał.
Wprawdzie zmysłowa natura ludzka wzdryga się na samą myśl cierpień i pokuty, ale daremna rzecz, innej drogi do Nieba nie ma. Nie ludzie wynaleźli drogę do Nieba, ale sam Pan Bóg ją wskazał, a wskazał ją po krzyżu. Z nim wyszedł Zbawiciel na Kalwaryą niepojętych boleści, ale też wkrótce chwalebnie zmartwychwstał i do Nieba wstąpił. I my tym jedynym torem iść musimy, bo innego niema. „Albowiem królestwo niebieskie gwałt cierpi i gwałtownicy je porywają”.
W tym wielkim Poście wkłada na nas Kościół maleńkie cierpienia, upokorzenia i umartwienia w postach, jałmużnach i modlitwach dłuższych, to jest, wkłada na nas leciuchny krzyżyk pokuty za grzechy nasze, a my, na wzór naszego Zbawiciela, przyjęliśmy ten krzyżyk na siebie dobrowolnie i z ochotą.
O, już teraz po dzisiejszym rozmyślaniu cieszymy się jeszcze z tego, że nam miłosierny Pan nastręczył tak pożądaną sposobność, abyśmy dźwiganiem leciuchnych krzyżyków przypodobali się Temu, który z miłości ku nam ta k ciężki i bolesny krzyż dźwigał i na nim umarł.
Jak kochać Jezusa (2) – Miłujący Jezusa miłuje cierpienia – Św. A.M. Liguori
Istotą wiary jest miłość, nie cierpienie.
Ks. Feliks Gondek – Rozmyślania nad ewangeliami każdego dnia Wielkiego Postu. Dla zbudowania i uświęcenia ludu chrześcijańskiego. Kraków. 1888
Skomentuj