MORALNA OCENA BOJAŹNI NIEWOLNICZEJ
A. Godziwość bojaźni niewolniczej.
Wedle nauki św. Tomasza — potwierdzonej zresztą przez nieomylną naukę Kościoła — bojaźń niewolnicza co do swej istoty jest nienaganną, dobrą, zbawienną: natomiast zła jest służalczość, która mogła by łączyć się z bojaźnią niewolniczą. Terminologia nowoczesna oznacza służalczość mianem: timot serviliter servilis, bojaźń niewolniczą zaś jako: timot simpliciter servilis.
Jaka tedy zachodzi różnica między służalczością a bojaźnią niewolniczą ?
Usposobienie służalcze wyraża się w zdaniu: „Chętnie grzeszyłbym, gdyby nie było kary wiecznej“. W tych słowach zawiera się wyraźne przywiązanie do grzechu, toteż podobne nastawienie służalcze, co jedynie pod przymusem i zewnętrznie tylko (1) zachowuje prawo Boże, wyklucza miłość nadprzyrodzoną, której znamieniem jest, że działa dobrowolnie i chętnie, przynaglona własnym pędem wewnętrznym.
Ponieważ jedno usposobienie nie da się pogodzić z drugim, dlatego gdyby bojaźń niewolnicza zawierała w sobie niewolniczość czyli służalczość, żadną miarą nie mogłaby zasługiwać na dodatnią ocenę moralną.
W rzeczywistości jednak nie ma łączności koniecznej między usposobieniem służalczym a bojaźnią niewolniczą: ta ostatnia oznacza poprostu tylko obawę przed karą wymierzoną przez Boga: taka zaś bojaźń samo przez się nie może być złą.
Co więcej, ponieważ jedyną przyczyną kary jest grzech, w bojaźni niewolniczej zaznacza się także oderwanie od grzechu: nastrój zawarty w tej bojaźni można by wyrazić następująco: „Nie chcę grzeszyć, nienawidzę grzechu, ponieważ zasługuje on na karę wieczną”. Toteż bojaźń niewolnicza, wyrzekając się wszelkiego przywiązania do grzechu, bez wątpienia zasługuje na dodatnią ocenę moralną.
Ponadto jeszcze, kto powoduje się służalczością, za największe zło uważa karę, któraby mogła go spotkać: a więc siebie samego stawia ponad Boga i ponad zachowanie jego prawa.
Inaczej w bojaźni niewolniczej bez służalczości, która przestrzega właściwej hierarchii dóbr: człowiek chce uniknąć kary, ale bynajmniej nie przenosi dobra własnego ponad wymagania prawa Bożego. Aby więc bojaźń niewolnicza była godziwą, grzesznik powinien wyrzec się nie tylko zewnętrznie samego uczynku grzesznego, ale nawet samego przywiązania do grzechu, czyli powinien wyzbyć się ducha służalczości. Jeśli ten warunek jest spełniony, jeśli bojaźń Boga, chociaż mająca na oku karę, — i dlatego niewolnicza, — jednak odrzuca wszelką chęć grzechu, staje się moralnie dobrą: nie jest co prawda nastrojem w tej mierze najdoskonalszym, ale zawsze zachowuje swoją wartość i swoje znaczenie dla życia duchowego.
Tę samą zasadniczą wartość zachowuje bojaźń niewolnicza nawet u grzesznika, pozbawionego łaski uświęcającej, a tym samym odwróconego od celu ostatecznego. Jeśli stan jego nazwiemy niewolą grzechu, będziemy mogli stwierdzić, że bojaźń niewolnicza jest i pozostaje dobrą, nawet jeśli łączy się ze stanem niewolniczości.
Nie wszystko bowiem, co czyni grzesznik, jest grzechem, wyjąwszy gdyby w uczynku skądinąd obojętnym albo nawet dobrym chciał zaznaczyć swoje wrogie usposobienie wobec Boga. Św. Tomasz w tej mierze mówi, że nie wszystkie uczynki niewiernych są grzechem, jeśli nie pochodzą wyraźnie z pobudki niewierności: ponadto Doktor Anielski odpiera błędne mniemanie tych, którzy wymagali, by każdy uczynek pochodził choćby tylko pośrednio z miłości nadprzyrodzonej, — inaczej miałby stać się grzechem śmiertelnym.
Stosując te zasady do bojaźni Bożej, należało by powiedzieć, że tylko wtedy grzesznik obawiając się kary dopuszcza się ponownego grzechu, jeśli tym samym chce podkreślić swoje odwrócenie się i niezależność od Boga: co równoznaczne jest z przeniesieniem własnego dobra osobistego ponad dobro Boże. Tego rodzaju bojaźń oczywiście sprzeciwia się Bogu: jest to usposobienie służalcze, pokładając cel ostateczny i najwyższy w uniknięciu kary. Jeśli natomiast grzesznik nie posuwa się do podobnej przewrotności, lecz po prostu tylko obawia się kary Bożej za swoje postępowanie, z zachowaniem właściwego stopniowania celów, bojaźń jego będzie niezawodnie mniej doskonałą od bojaźni niewolniczej człowieka usprawiedliwionego, u którego wszystkie dobre uczynki uświęcone są miłością nadprzyrodzoną: zawsze jednak bojaźń taka pozostaje dobrą, chwalebną, moralnie nienaganną.
B. Charakter nadprzyrodzony bojaźni niewolniczej.
Wspomniane zalety bojaźni niewolniczej nie tylko pozwalają na dodatnią jej ocenę moralną, ale bezsprzecznie wskazują, że w danych warunkach może ona przybrać charakter nadprzyrodzony. Taka jest też nauka Kościoła, skoro zdanie przeciwne wyraźnie zostało potępione.
Charakter nadprzyrodzony bojaźni niewolniczej wynika z nadprzyrodzoności jej przedmiotu. W tym względzie, jeśli weźmiemy pod uwagę utratę szczęśliwości wiecznej, jako największe zło mogące spotkać człowieka, ponieważ wkraczamy tu do zakresu wiary nadprzyrodzonej, bojaźń niewolnicza stąd płynąca, jest niewątpliwie nadprzyrodzoną. Toteż św. Tomasz przyznaje, że bojaźń niewolnicza bierze początek swój we wierze, chociażby tylko martwej, czyli nieożywionej przez miłość Boga.
Również doświadczenia, próby, cierpienia i niepowodzenia życia obecnego wolno nam wziąć w rachubę. Jeśli w nich widzieć będziemy tylko przyjazny lub nieprzyjazny zbieg okoliczności oraz wzajemne oddziaływanie czynników przyrodzonych, obawa, która budzi się w nas wobec złowrogiej przyszłości, nie może oczywiście mieć pretensji do nadprzyrodzoności: jeśli natomiast, patrząc się okiem wiary, uznamy we wszystkich grożących nam karach i doświadczeniach zrządzenie sprawiedliwej Opatrzności Bożej, przenosimy się do dziedziny nadprzyrodzonej, na ten czas obawa przed cierpieniami obecnego życia będzie nosiła charakter nadprzyrodzonej bojaźni niewolniczej (2).
Ten właśnie nadprzyrodzony charakter bojaźni niewolniczej sprawia, że zalicza się ona do rzędu tych wszystkich czynników nadprzyrodzonych, które składają się na akt pokuty czyli nawrócenia się do Boga. Obawa przed karą Bożą jako pobudka żalu zwanego niedoskonałym, przygotowuje żal doskonały, płynący z nadprzyrodzonej miłości Boga jako Dobra najwyższego (3).
Ale mimo swego charakteru nadprzyrodzonego bojaźń niewolnicza nie dorasta do pełnej doskonałości cnoty wlanej. Już ta okoliczność, że przedmiotem wszelkiej bojaźni jest zło, cnota zaś z istoty swej skierowana jest do dobra, wykazuje, że niepodobna zaliczać jej do zespołu cnót chrześcijańskich. Niezawodnie i cnota wszelka, dążąc do swego udoskonalenia unika zła, ale podobnie jak szuka dobra, niejako bezinteresownie, dla własnej jego zacności, tak też oddala się od zła jako takiego. Nie sprawdza się to już w dziedzinie bojaźni niewolniczej, która nie tyle obawia się zła z powodu jego złości, ile raczej pragnie uniknąć niebezpieczeństwa zagrażającego jej ze strony zła. Toteż bojaźń niewolnicza należy do rzędu sprawności dobrych, w rodzaju powściągliwości (continentia), które w miarę jak wzrasta doskonałość człowieka, same umniejszają się i stopniowo tracą na aktualności, ustępując miejsca dla działalności sprawności od siebie wyższych, które już w całej pełni urzeczywistniają pojęcie cnoty.
C. Bojaźń niewolnicza współistniejąca z bojaźnią synowską.
Chociaż bojaźń niewolnicza uwzględniająca karę, rodzajowo różni się od bojaźni synowskiej, mającej na oku grzech czyli obrazę Boga i wypływającej z miłości nadprzyrodzonej, jednak obydwa rodzaje bojaźni mogą współistnieć, w tej samej mianowicie mierze, w jakiej współistnieć mogą miłość własna oraz miłość Boga. Jak wyjaśnia św. Tomasz, miłość własna potrójne może zająć stanowisko wobec miłości Bożej.
a). Miłość własna może sprzeciwiać się miłości Bożej, co wtedy ma miejsce, gdy ktoś w samym sobie pokłada cel ostateczny.
b). Miłość własna może utożsamiać się z miłością Bożą, jeśli ktoś miłuje siebie dla Boga i w Bogu.
c). Gdy ktoś siebie miłuje dla innych względów, różnych od pobudki miłości Bożej, takich jednak, któreby można sprowadzić do pobudki miłości Bożej.
W taki sam potrójny sposób możemy obawiać się kary:
a). Obawiając się nade wszystko i jedynie utraty własnego dobra: tego rodzaju bojaźń sprzeciwia się miłości nadprzyrodzonej, która każe cenić Boga ponad wszystko. Jest to bojaźń służalcza.
b). Obawiając się odłączenia od Boga oraz niemożliwości chwalenia go przez całą wieczność: tego rodzaju bojaźń zawiera się w samej miłości Bożej.
c. Obawiając się o własne dobro, zachowując, jednak przy tym hierarchię celów: obawiając się także odłączenia od Boga, nie tyle ze względu na Boga, ile ze względu na siebie, aby mianowicie nie utracić tak wielkiego dobra, jakim jest Bóg.
Obydwa więc rodzaje bojaźni, synowska zarówno jak i niewolnicza, w tej samej duszy współistnieć mogą.
Cała siła powyższego dowodu św. Tomasza w tym się streszcza, że miłość własna, jako przejaw wrodzonej skłonności człowieka nie zanika nawet wtedy, gdy miłość Boża wstępuje do duszy, ponieważ udoskonalenie nasze nadprzyrodzone nie może niszczyć podstawowych czynników naszej natury, owszem, w tych właśnie czynnikach musi znaleźć swoje oparcie.
W porządku nadprzyrodzonym bojaźń niewolnicza nie staje się więc zbyteczną. Wprawdzie także miłość jako cnota nadprzyrodzona obejmuje poza Bogiem nie tylko bliźniego, ale również samego siebie: jednakowoż wyłączną pobudką tej miłości pozostaje Bóg sam: miłością nadprzyrodzoną siebie samych miłujemy tylko dla Boga. Ten wyłączny wzgląd na Boga samego sprawia, że bojaźń, która wypływa z miłości nadprzyrodzonej, może być jedynie bojaźnią synowską.
Natomiast dobro własne samo w sobie nigdy nie może stać się przedmiotem miłości nadprzyrodzonej (caritas), co jednak nie wyklucza, by nie można uszlachetnić oraz uświęcić godziwej miłości własnej, będącej u podstaw bojaźni niewolniczej.
Ten sam odmienny punkt widzenia zaznacza się pod innym jeszcze względem. Nie powinno nas w błąd wprowadzać, że obydwa rodzaje bojaźni obawiają się odłączenia od Boga, ale jakże różni się zasadniczy nastrój w jednym i drugim wypadku: „Bojaźń synowska — mówi kard. Kajetan — lęka się odłączenia od Boga przez wzglądna Boga samego: człowiek obawia się, aby nie żył dla Boga, bo z miłości nadprzyrodzonej wypływa miłość samego siebie, aby żyć Bogu. Natomiast bojaźń niewolnicza ma na oku własne dobro, o ile człowiek obawia się utraty tak wielkiego szczęścia, jakim jest połączenie z Bogiem: tego rodzaju bojaźń wynika oczywiście z miłości samego siebie”.
Chociaż więc obydwa rodzaje bojaźni: niewolnicza oraz synowska zasadniczo się różnią, wychodząc każda z odrębnego założenia, jednakowoż współistnieć mogą, w tych samych warunkach, w jakich pogodzić można nadprzyrodzoną miłość Bożą z godziwą miłością własną. Wzajemne jednak ustosunkowanie się bojaźni niewolniczej oraz bojaźni synowskiej różne bywa zależnie od postępu i doskonałości samej miłości Bbożej, która zawładnęła duszą.
Skoro bowiem miłość Boża może osiągnąć większy lub mniejszy stopień doskonałości — napięcie miłości nadprzyrodzonej zaznaczy się również w bojaźni Bożej, która z niej się wyłania: bojaźń zawarta w miłości Bożej, zasadniczo pozostaje bojaźnią synowską, w pierwszym zaś swym okresie, nacechowanym niedoskonałością, przybiera nazwę bojaźni początkowej. Taka bojaźń, jak wspomniano, utożsamia się z bojaźnią synowską; uwzględnia ona grzech jako obrazę Boga, ponieważ zaś jest jeszcze niedoskonałą, w wielkiej mierze posługuje się pobudką bojaźni niewolniczej, działa mianowicie jeszcze często z obawy przed karą.
W miarę postępu życia duchowego, kiedy to miłość nadprzyrodzona wzrastając coraz więcej opanowuje wszystko, bojaźń niewolnicza, chociaż nie ustępuje całkowicie, już nie dostarcza pobudek działania: człowiek w postępowaniu swoim codziennym kieruje się już wyłącznie albo prawie wyłącznie miłością Bożą, „nie jako sługa pod prawem, lecz jako wolny pod zakonem łaski zostający” (św. Aug. za św. Pawłem Rzym. 6, 14).
Wszakże szczytów doskonałości nie osiąga się od razu: bojaźń niewolnicza, która do duszy wprowadza miłość Bożą — jak igła wprowadza nitkę do sukna, wedle porównania św. Augustyna — jeszcze na długi czas będzie dostarczać pobudki działania: iluż zresztą jest chrześcijan, którzy dlatego czynią dobrze, aby „nie zasłużyć na potępienie”, co zdaje się oznaczać pobudkę bojaźni raczej niewolniczej niżeli synowskiej.
Czy jednak można wyobrazić sobie stan duszy tak doskonały, iżby zupełnie wykluczał bojaźń niewolniczą?
Chociaż na pierwszy rzut oka takie przypuszczenie zdawałoby się możliwe, u dusz, które żyją jedynie Bogiem i dla Boga, jednak bojaźń niewolnicza pozostaje, nawet na najwyższym stopniu doskonałości. Prawdą jest, że bojaźń niewolnicza zmniejsza się równocześnie z rozwojem miłości Bożej i bojaźni synowskiej, nigdy jednak nie staje się zbyteczną.
Widzieliśmy, że w tej samej mierze współistnieje miłość Boża z bojaźnią niewolniczą, w jakiej pogodzić można miłość Bożą z miłością własną, skoro bojaźń niewolnicza wypływa właśnie z miłości samego siebie. Nigdy zaś człowiekowi nie wolno — byłoby to zresztą niemożliwe — stracić z oczu własne dobro, własną istotną korzyść, własne szczęście, pod pozorem doskonalszej miłości dla Boga. Nie ma u stworzeń miłości całkiem bezinteresownej.
Należycie pojęta miłość siebie jest podstawą wszelkiej innej miłości, także nadprzyrodzonej miłości Boga ponad wszystko. Wynika stąd, że człowiek nie może wyrzec się troski o swoje zbawienie, ani też bojaźni o karę, jest to metafizyczną niemożliwością. Toteż powiemy, że bojaźń niewolnicza, na najwyższym stopniu rozwoju życia duchowego nie tylko nadal trwać może, ale nawet musi. W ojczyźnie niebieskiej dopiero zniknie bojaźń niewolnicza, ale nie dlatego, że człowiek natenczas wyzbędzie się miłości własnej, lecz dlatego, że bojaźń niewolniczł straci swój przedmiot: człowiek nie potrzebuje już obawiać się utraty Boga.
Czy jednak można w stanie najwyższej doskonałości wykluczyć, jeśli nie samą bojaźń niewolniczą, przynajmniej jej pobudkę? W tym względzie zdania mogą być podzielone. Mógłby ktoś — na podstawie doświadczenia i spostrzeżeń — twierdzić, że nawet dusze, które osiągnęły wysoki stopień zjednoczenia z Bogiem, doznają w niektórych chwilach takich trudności i pokus, że wszelka pobudka miłości bożej zda się bezsilna, a tylko wyraźna pamięć na sąd Boży i piekło zdoła je powstrzymać od zdrady Boga popełnieniem grzechu śmiertelnego.
Św. Tomasz jednak, chociaż wyraźnie nie wypowiada swego zapatrywania, nie zgodził by się niezawodnie na powyższe zdanie. Wspomina św. Tomasz, że bojaźń niewolnicza, gdy wzrasta miłość Boża, znika „zwłaszcza co do aktu swego”, niestety jednak nie wypowiada się, czy w tych warunkach pobudka bojaźni niewolniczej znika całkowicie: gdzie indziej znowu wyraźnie zaznacza, że najmniejszy chociaż by stopień miłości Bożej zdoła pokonać wszelkie pokusy, co należało by rozumieć o własnej pobudce miłości bożej, bez odwoływania się do pobudek niższych, płynących z bojaźni niewolniczej.
…
Tak więc bojaźń niewolnicza, choć nie dorównywa w doskonałości bojaźni synowskiej, czyli samemu darowi bojaźni, nieodzowna jest w życiu nadprzyrodzonym. Pierwsze kroki na drodze duchowej nie do pomyślenia są bez bojaźni niewolniczej, a i najwyższy stan zjednoczenia z Bogiem, w tym życiu dostępny, nie może pomijać sprawy własnego zbawienia i dlatego zachować musi, oprócz bojaźni synowskiej, także bojaźń niewolniczą. Bo dopóki żyjemy tym życiem doczesnym, zawsze winniśmy obawiać się własnej słabości i ułomności, które mogą nas narazić na utratę szczęścia wiecznego. I złego ducha mamy się zawsze obawiać: „który skoro zabije, ma moc wtrącić do piekła” (Łk. 12, 5). Toteż do wszystkich, zarówno doskonałych jak i niedoskonałych odnoszą się słowa Apostoła: ,,Z bojaźnią i zedrżeniem zbawienie wasze sprawujcie” (Fil. 2, 12).
Cdn.
O. Andrzej Gmurowski O.P. – „O bojaźni Bożej”. Lwów: Wydaw. OO. Dominikanów, 1938
Przypisy:
1) Kwietyści właśnie pomawiali wszelkiego rodzaju bojaźń o to, że tylko „rękę powstrzymuje” — cohibet manum (Denz. 1411.)
2) Por. A. Beug-net, art. Attrition, w Diet. de Theol. Cath., t. I, col. 2249 s.
3) Por. III, q. 85, a. 5. J. Perinelle O. P., L’attrition au Concile de Trente, Le Saulchoir 1927, str. 123 n.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Skomentuj