Rozumną winna być służba Boża, tego od Rzymian domaga się Apostoł (Rzym 12.1), a jednak głosi im wiarę chrześcijańską, która, wedle własnej jego nauki, rozum człowieka do posłuszeństwa Chrystusowi zniewala (II Kor. 10.15). Pomimo to winna chrześcijańską wiara zgadzać się z rozumem. I rzeczywiście taką jest. Możemy ją mieć za taką, albowiem, ani wiara nie narusza żadnego przyrodzonego prawa rozumu, ani też rozum nie sprzeciwia się jakiemukolwiek istotnemu wymaganiu wiary. Dwa pewniki, które tyle w sobie zawierają, iż mogą usunąć wszelkie wątpliwości przedmiotu tego dotyczące. Będziemy się starali je wyświecić.
Wszelkie prawdy w granice rozumu wchodzące wedle możności poszukiwać, przenikać, badać i tym sposobem nowymi i różnorodnymi wiadomościami się wzbogacać, nic za prawdę, bez powodu dostatecznego, nie uznawać, a poznany błąd zaraz bezwzględnie odrzucać, do tego, zdaje się, dają się sprowadzić wszelkie jego przyrodzone prawa, o których może być tutaj mowa. A jak świętymi, nawet dla chrześcijańskiej wiary, są te prawa! Ona, nie tylko, że im nie przeczy, ale nawet i wykonywanie ich ułatwia.
Zastanówmy się kolejno nad nimi.
Pierwsze prawo wymaga wyjaśnienia. ZAKRES, MOŻLIWOŚĆ, to są dwa ograniczenia, które natura rzeczy, albo raczej natury Sprawca Sam ustanowił. Łatwo domyślić się jakie prawdy wśród nich spoczywają. Przyrodzone i ziemskie, nadprzyrodzone i niebieskie. To znaczy, że „świat, nie niebo zgłębiać wam wolno„(Kaz 3.10).
Ale także i w tym jak mało może rozum! Badacz natury najbardziej wykształcony, przy największym wysileniu ducha, może znać zaledwie tylko setną część spraw natury. Reszta pozostaje dla ludzi tajemnicą na zawsze nieprzeniknioną! Dlatego wzmiankowany święty pisarz dodaje; „bez tego, ażebyście zrozumieli dzieło, które Bóg od początku do końca sprawił”. Rozum tym sposobem wskutek swojej niedostateczności, w swoim własnym zakresie jest ograniczony, albowiem nierozumne jest usilne zgłębianie, którego końca spodziewać się nie można; tym sposobem bowiem drogi czas się traci i inne o wiele pożyteczniejsze i potrzebniejsze wiadomości bywają zaniedbywane.
Jakże więc ma się rzecz z tym tak ograniczonym prawem rozumu odnośnie do chrześcijańskiej wiary? Czy ono stoi mu w drodze? Czy Chrześcijanin musi koniecznie być głupcem? Czy nie wolno mu zajmować się sztuką i nauką? Najgorliwsi i swoich obowiązków najlepiej świadomi Chrześcijanie nie uważali tego dotychczas za złe. Od samego początku zawsze bywali pomiędzy Chrześcijanami ludzie prawdziwie pobożni, a zarazem i prawdziwie uczeni i którzy naukę początkowo z pogaństwa zaczerpnęli, dlatego jednak nie wyrzekli się pierwej nabytego wykształcenia, starając się o wzbogacenie go nowymi wiadomościami. Stąd poszło, że u Chrześcijan sztuka i nauka nie znikały, przeciwnie coraz więcej kwitły.
Nie, chrześcijańska wiara nie jest nauce nieprzyjazną. I dlaczegóż miała by nią być? Wszak nauka niczego od niej obawiać się nie może, albowiem wszystkie prawdy, nawet i różnorodne zawody zupełnie się ze sobą zgadzają i jeden drugiemu się nie sprzeciwia. A rozum, im więcej jest w nim światła i umiejętności, tym zdolniejszym jest do przejrzenia wewnętrznej siły dowodów wiarogodności chrześcijańskiej religii.
Wprawdzie istnieje dzisiaj mniemanie, że właśnie uczeni są niewierzącymi, ale, co do nazwy, zachodzi wielka pomyłka. Powierzchowna nauka nie robi jeszcze uczonego, ale pycha idąca zwykle w parze z powierzchowną nauką, ona, częstokroć sama, częstokroć razem ze złymi skłonnościami serca robi niedowiarka. Prawdziwi uczeni rzadko kiedy są pyszni, albowiem właśnie, wskutek swojej uczoności, widzą oni jasno ile i jak różnorodne umiejętności są im jeszcze nieznane. Półuczony tego nie widzi. Stąd wyobraża on sobie, że wszystko, aż do dna, przeniknął i nadyma się.
A więc, pod panowaniem wiary, pierwsze rozumu prawo nic nie cierpi. Czyż może drugie? Tym mniej. Jeżeliby rozum wzdrygał się, bez dostatecznego powodu, przyjąć coś za prawdę, wiara temu się nie sprzeciwia, bo ona sama chce, ażeby tak było.
Kto powiada Chrześcijaninowi: wierz w to czego nie pojmujesz, tym samym stawia mu przed oczami powód dostateczny, dla którego winien w to wierzyć. Wprawdzie nie jest to ów powód, który w jasnym pojęć związku istnieje, gdyż byłoby to rozumienie, ale powód, przez który Boskie Objawienie jakiejś prawdy stawia go ponad wszelką rozsądną wątpliwość. Mówmy jaśniej, ażeby nas wszyscy rozumieli.
Powiada się np.: Chrześcijaninie, ty musisz wierzyć w tajemnice Przenajświętszej Trójcy, Wcielenia Syna Bożego, rzeczywistej i osobistej obecności Boga Człowieka w Komunii Przenajświętszej itd., jakkolwiek nic z nich nie pojmujesz i nie podaje mu się na te dogmaty dowodów wewnętrznych, które z pośredniego, albo bezpośredniego związku pojęć między sobą, pochodzą, jak to się zwykle dzieje w geometrycznych, albo metafizycznych naukach, ale dowodzi mu się, że one przez Boga objawionymi zostały, a potem pozostawia się jego rozumowi wnioskowanie o ich prawdziwości. I do tego służą tylko takie dowody, które rozum może przeniknąć, zbadać i osądzić, ażeby w swoich prawach ani trochę nie ukrzywdzony, wedle ich zasad i praw postępował, o ile może.
I tak zaczyna się od dowodu, że księgi Pisma św., chociażby tylko uważane jako dzieło ludzkie, tak same w sobie, jak i ze względu na ich zgodność z dziejami świeckimi, wedle najostrzejszej krytyki zasad, są w najwyższym stopniu wiarogodnymi. Ten dowód raz przeprowadzony, wszelka trudność już usunięta, co do dowodu Bóstwa Chrystusa Pana (1). Dokładne spełnienie się dawnych proroctw, wzniosły charakter Jego Osobistości, Świętość Jego nauki, liczne Jego cuda, własne Jego przed sędziami zeznania, jego zmartwychwstanie, Jego Wniebowstąpienie zapowiedziane przez Niego, następnie urzeczywistnione, Ducha św. zesłanie i od razu przezeń zdziałana, tak zadziwiająca zmiana Apostołów, tak szybkie i prawdziwie cudowne rozszerzenie się wszelkim ludzkim uprzedzeniom i skłonnościom w najwyższym stopniu przeciwnej religii, nadludzka stałość wśród najstraszniejszych męczarni tylu milionów męczenników i na koniec nawrócenie się świata, od czci bożków do uwielbienia Ukrzyżowanego, które potem nastąpiło stosownie do zasad rozumu, wskazują niezaprzeczalnie, że Chrystus był w rzeczywistości tym czym wszędzie, tajemnie i jawnie, przed przyjaciółmi i nieprzyjaciółmi być się mienił: prawdziwym i współistotnym Synem Bożym w przyjętej naturze ludzkiej, prawdziwym Bogiem, a zarazem i prawdziwym człowiekiem.
Tak więc, to co Chrystus Pan mówił i uczył, to mówił i uczył Bóg sam, wieczna i istotna prawda i mądrość i rozumie się samo ze siebie, że nie na kilka dni, albo na kilka lat, ale na wszystkie przyszłe wieki, aż kiedy znowu przyjdzie, ażeby sądzić świat. Ale tymczasem, któż Boską Jego naukę, tak w śród rwących strumieni zmienności wszechrzeczy i różnorodności ludzkich mniemań, jak i w śród szalejących burz najgwałtowniejszych prześladowań zdoła utrzymać zupełnie czystą i niesfałszowaną ? — Oto kościół przez Niego ustanowiony, a nie człowiek samemu sobie pozostawiony. Bo tamtemu, a nie temu przekazał On to zadanie, ale wyposażając go równocześnie także aż do zbytku wszelkimi do tego potrzebnymi darami, o czym nas pouczają te same pisma, jak i zasady rozumu, które jedne i drugie opierają się na Jego nieskończonej mądrości i nieograniczonej potędze.
Dlatego każdy człowiek, wskutek świadectwa Kościoła może być zupełnie spokojnym i zupełnie pewnym, że rozum jego nic, bez dostatecznego powodu, za prawdę nie przyjmuje, jeżeli za niezawodne Objawienie Boże uważa to, o czym Kościół świadczy, że od Boga jest objawionym. Tak więc Chrześcijanin wierzy w sposób zupełnie rozumny, gdy opierając się na zasadzie najbardziej wyczerpującej, wierzy w to wszystko co i Kościół.
Trzecie prawo rozumu, ażeby każdy błąd zaraz bez wahania odrzucić, ono także pozostaje przez wiarę nienaruszone. W co tylko Chrześciyjanin wierzy jest Boską prawdą i gdyby w tym co mu jest podane jako Objawienie, albo przypadkowo, albo wskutek usilnego badania, miał natrafić na jakiś błąd, niechże go zaraz odrzuci ze wstrętem. Ani Pan Bóg, ani Kościół, ani żaden z pasterzy kościoła nie weźmie mu tego za złe. Ale zauważyć trzeba, że rozchodzi się o błąd pewny, nie o pozorny, albo tylko wymyślony.
Wszystko to, czego się nie rozumie, bez dalszego badania, pomiędzy pewne błędy zaliczać, jest oczywiście nierozumnym. Wieleż to prawd natury musiałoby w ten sposób stać się od razu błędem! Ja nie pojmuję w jaki sposób dusza moja uzyskała byt, w jaki sposób rodzi ona myśl, w jaki sposób działa na ciało, a więc ona nie działa, nie myśli, nie istnieje. W nadprzyrodzonym świecie jest tak samo i jeszcze więcej, albowiem tenże jest ponad rozumem. Cóż my wiemy o istocie nieskończonej? A jednak Ona jest źródłem niewyczerpanym, nie błędów, ale prawd, które z jej nieskończonych doskonałości dają się wywnioskować.
Główna zasada jest taka. Ażeby coś za błąd uznać, nie wystarcza, że ja zgodności pojęć nie pojmuję, muszę poznać ich niezgodność, ich sprzeczność. Jak długo, ani jedno, ani drugie nie zachodzi, rzecz pozostaje wątpliwą i czeka na dalsze powody, ażeby, albo na jedną, albo na drugą stronę mogła być rozstrzygniętą. Gdy, więc za prawdziwością twierdzenia, zachodzi jakiś powód, np. wewnętrzne poczucie własne, powszechna ludzi zgodność, zmysłów zewnętrznych świadectwo, wiarogodnych świadków, albo nawet i nieomylna Boska powaga, to, pomimo zawiłości pojęć, o prawdzie więcej wątpić nie można.
Tak się dzieje z tajemnicami naszej świętej wiary. Zgodności pojęć wprawdzie w nich nie widzimy, ale także i sprzeczności nie spostrzegamy, a wszyscy dawni i nowi filozofowie, którzy od początku chrześcijaństwa, po dziś dzień zadawali sobie, pod tym względem, nadzwyczajnie wiele trudu, nie spostrzegli jej, a z drugiej strony Boskie Objawienie przeciwko tej ostatniej, a za tamtą przemawia.
Dlatego rozum nie ma powodu do obawiania się o przynależne mu prawo. Jest więc rzeczą pewną, że nie popada on w żaden błąd, gdy objawione prawdy przyjmuje. Bóg się nie myli, Bóg nie kłamie, Bóg nie oszukuje, ani Siebie Samego, ani nas. To co On mówi jest prawdą, jest prawdą samą w sobie, chociaż naszemu krótkowidzącemu rozumowi inaczej się zdaje.
Jest więc jawnym, iż wiara chrześcijańska wszystkie przyrodzone prawa rozumu pozostawia nienaruszone. Ale, czy ona także i wykonywanie ich ułatwia? O tern tylko pokrótce wspomnimy, ażeby zaraz przejść do drugiej głównej zasady.
Jeżeli mi ktoś, wprawdzie nie od razu wskazuje właściwą drogę do mojego celu, ale przecież pewne okolice, wśród których winienem krążyć, ażeby nie zejść na bezdroża, to bez żadnej wątpliwości, podróż moja będzie bardzo znacznie ułatwiona.
Podobną usługę oddaje rozumowi wiara chrześcijańska, gdy w zakres jemu właściwy się zapuszcza, ażeby przyrodzonych prawd poszukiwać, a błędy wykluczać. Wprawdzie drogi właściwej do odnalezienia prawdy nie wskazuje mu, ale za pośrednictwem Objawienia prawd nadprzyrodzonych, oznacza pewne granice, których mu nie wolno przekraczać, pod grozą coraz większego oddalania się od prawdy i gubienia się w błędach. To jest powód, dla którego dzisiejsi filozofowie chrześcijańscy, nawet ci, którzy od dziedzicznie przejętego Chrześcijaństwa później odstąpili, o wiele trafniej, o wiele zwięźlej i gruntowniej sądzą, aniżeli dawniej najwięksi mędrcy pogańscy. W ogólności, wiara robi filozofów skromniejszymi w badaniach, pilniejszymi i pokorniejszymi w przyjmowaniu nauk, a takie usposobienie ludzi uczonych nadzwyczajnie się przyczynia do postępu w umiejętności.
A teraz przychodzimy do drugiej połowy zasady.
Czegóż wymaga wiara od rozumu? krótko mówiąc, wymaga, ażeby on na objawione prawdy, bez dochodzenia ich przystawał, ażeby wyraźne powszechnego Kościoła orzeczenia bezsprzecznie przyjmował i ażeby, przy zgłębianiu Objawienia, moralną pewnością się zadawalał. Są to trzy wymagania, których rozum, nie tylko nie potępia, ale przyjmuje je tern lepiej im więcej jest oświecony. Zaraz to wytłumaczymy.
Albo tylko, wskutek braku zaufania do Boskiej powagi, albo przez niepotrzebną ciekawość dziać się to może, iż tajemnice, które nam Pan Bóg, w swojej tak wielkiej dobroci, objawił, pragniemy zbadać, że je dociekamy, o nich rozumujemy, pytając samych siebie, czy są one prawdziwymi w jaki sposób są prawdziwymi, jak mogą być prawdziwymi ?
Po tym cośmy dowiedli nie ulega już żadnej wątpliwości, iż sam rozum potępia takie wątpliwości i surowo nakazuje,
ażeby te dwa szkodliwe źródła dochodzenia zatkać. Cóż potrzeba więcej, ażeby stąd na pewne wnosić, iż on, co do pierwszego punktu, zupełnie z wiarą się zgadza?
Któż bowiem, jak długo światło rozumu całkowicie w nim nie wygasło, będzie nie ufał Boskiej powadze? Bo czyż to jest możliwe, ażeby Pan Bóg czegoś nie wiedział, albo do człowieka inaczej przemawiał, jak Mu jest wiadomym? Albo, czy jest możliwym, ażeby i najprostszy człowiek, jeżeli w ogóle jest przy zmysłach, nie rozumiał jasno zasady, że nieskończenie doskonała, wszechwiedząca i prawdę w najwyższym stopniu miłująca Istota, w żadnym przypuszczalnym wypadku, nie może, ani kłamać, ani oszukiwać, ani być oszukaną? Bóg to powiedział, a więc to jest prawdą, bez względu na to, czy jest coś wielkiego, albo małego, coś ważnego, albo błahego, przyrodzonego, albo nadprzyrodzonego, zrozumiałego, albo niezrozumiałego. Jeżeli tylko Pan Bóg coś powiedział, jest to prawdziwe. Ten dowód, ze wszystkich kiedykolwiek przeprowadzonych, jest najwybitniejszym, najjaśniejszym, najoczywistszym. Dlatego brak zaufania, pod tym względem, równa się najwstrętniejszej obeldze Panu Bogu wyrządzonej, ciężkiemu znieważaniu nieskończonej prawdy i mądrości, zuchwałej obrazie najwyższego Majestatu, istnemu wyparciu się Pana Boga, gdyż Bóg mogący się mylić i oszukiwać nie jest Bogiem.
Także sprzeciwia się rozumowi i zbytnia ciekawość. Już i w przyrodzonych rzeczach jest bardzo nierozsądnym nie chcieć odstąpić od dociekania, gdy niemożliwość dojścia do prawdy jest jasną. O wieleż więcej jest ona naganną na polu nadprzyrodzonych spraw, na którem nasza niemoc jest o wiele jeszcze pewniejszą! Tak jest, o wiele pewniejszą ponieważ tajemnice naszej wiary, jako dotyczące po części naturalnych przymiotów i koniecznej działalności, a po części postanowień wolnej woli i czynności nieskończonej Istoty, dlatego ponad wszelkie przyrodzone władze nieskończenie się wznoszą, wskutek czego ograniczony rozum nie może ich na żaden sposób pojmować. Wszyscy, nawet i najuczeńsi, podobni jesteśmy w tym do ciemnych, rozprawiać mających o barwach, albo do dzieci o najzawilszych sprawach państwowych. Lecz i te porównania zbyt mało jeszcze mówią, wobec niezmierzonego, niepojętego odstępu, jaki istnieje między skończonym a nieskończonym, między stworzeniem a Stwórcą! Jakimże więc jest to wykroczeniem przeciwko własnemu rozumowi, to puszczanie wodzów przyrodzonej swojej ciekawości co do niepojętych prawd wiary. Jemu wstrętną być musi próżność, drogiego czasu strata, pycha, a co najwięcej to przerażająca zuchwałość, z jaką ważymy się chcieć zbadać niezgłębione morze Bóstwa, zuchwałość, którą Wszechmoc Boża karze ostatecznie duchową ślepotą, bo „kto się wiele bada o Majestacie, będzie zatłumion od Chwaty” (2).
Ale przejdźmy do drugiego wymagania wiary.
Czy sprzeciwia się to rozumowi, iż wyraźne orzeczenia powszechnego Kościoła winny być bezwzględnie przyjmowane? Bynajmniej, jeżeli tylko rzecz jest należycie pojęta.
Kto zmierza do jakiegoś celu, temu chodzi także i o jedyny środek do niego prowadzący. Z tej tak rozumnej i wszędzie przyjętej zasady, wnosimy o nieomylności Kościoła co do wiary i obyczajów. A to w jaki sposób?
Oto tak, że Chrystus Pan najmędrszy i Wszechmocny Bóg Człowiek, chciał, nie tylko, ażeby Jego kościół trwał aż do końca wieków, ale także, ażeby jedność wiary zawsze w nim trwała. Do tego zaś jedynym środkiem odpowiednim była wzmiankowana Jego Kościoła nieomylność. Chciał więc także, ażeby Kościół był zawsze nieomylnym w swoich dogmatycznych orzeczeniach.
I takiemu wnioskowaniu rozum nic zarzucić nie może, a jeżeli tylko z góry przyjmuje, iż dla Najwyższej Mądrości i Wszechmocy chcieć i czynić jest jednym i tym samym, powodów dosyć znajdzie po temu, ażeby i obydwie poprzednie zasady udowodnić.
Doszedłszy do tego przez takie rozumu wnioskowanie, przyjmuję od Kościoła Biblię jako Boską księgę, na wielką moją pociechę znajdując w niektórych jej ustępach wielką tę prawdę, przez którą poprzednie moje czysto ludzkie zdanie, jako potwierdzone, stało się Boską nauką wiary. A potem nie mam już więcej żadnej trudności do tego, ażeby się bezwzględnie poddawać wszystkim wyraźnym orzeczeniom powszechnego Kościoła co do nauki wiary i obyczajów, prosząc wszystkich uczonych świata o dowodne przekonanie mnie, iż postępowanie moje jest nierozumne.
Zaiste takim nie jest, bo rozum temu się nie sprzeciwia. Jemu to poddanie bardzo się podoba, gdyż, jako z tak przekonywującego powodu wynikające, naukę Chrystusa Pana utrzymuje nieskalaną, a umysły Chrześcijan zjednoczone, chroniąc nas od wszelkich błędów i serca nasze zupełnie zaspakajając!
Przejdźmy teraz do trzeciego wymagania wiary mianowicie, że rozum, przy badaniu Objawienia, winien się zadawalać pewnością moralną. Jest to zupełnie słuszne; potrójną bowiem jest droga prowadząca nas do pewności: przeświadczenie, albo wnioskowanie, zmysłowe doświadczenie i świadectwo ludzi. Tak samo i pewność jest potrójną; metafizyczna, fizyczna i moralna. Każda z nich stosuje się tylko do przedmiotów pewnego rodzaju. Lecz przypuszczać nie trzeba, że od naszej woli zależy wybór, bo my nie możemy zmienić natury rzeczy. I tak, metafizycznej pewności nie ma, gdzie zgodność pojęć, albo nie jest bezpośrednio oczywistą, wskutek przeświadczenia, albo, przy pomocy obcych pośrednich pojęć, nie może stać się oczywistą, albo na wewnętrznym samopoczuciu nie polega. Fizyczna pewność nie jest możliwą, gdzie nic nie podpada pod świadom ość zewnętrznych zmysłów naszego ciała. A więc, co do tego rodzaju przedmiotów, jak dokonane fakty i dziejowe zdarzenia, nie pozostaje nic innego jak tylko moralna pewność.
Samo ze siebie wynika, iż objawienie do tej ostatniej klasy należy. Faktem bowiem jest, że Bóg najmiłosierniejszy, przez Chrystusa Pana, objawił ludziom nową religię, faktem, że Chrystus Pan, nie tylko Boskie Swoje posłannictwo, ale także i Swoje osobiste Bóstwo licznymi i wybitnymi cudami dowiódł, faktem jest, że po Swoim chwalebnym zmartwychwstaniu, Apostołów w świat rozesłał, ażeby tę religię, opowiadali i że Apostołowie, po otrzymaniu Ducha św., rozkaz dokładnie spełnili; faktem jest, że ta religia, pomimo największych trudności, bez ludzkiej pomocy, z szybkością nie do uwierzenia, się rozszerzyła i wszędzie dobrze została przyjętą; faktem jest, że przeciwko niej wszelkie ziemskie i piekielne mocy, przez półczwarta wieku, w całym rozległym rzymskim państwie i poza nim, ustawicznymi, najkrwawszymi prześladowaniami nic nie zdziałały, i że miliony ludzi, w śród najokrutniejszych męczarni, za nią krew z radością przelewali. Dlatego, kto od tych dowodów objawienia żąda fizycznej, albo metafizycznej pewności, ten żąda czegoś niemożliwego i działa w najwyższym stopniu głupio.
I dlaczegóż nie miałaby zadawalać ta jedynie możliwa, moralna pewność? Bo ona wszelką rozsądną możliwość wyklucza, tak samo jak obydwie inne pewności, a jeżeli metafizyczna jest może dla rozumu więcej oczywistą, to ta najzupełniej zaspakaja serce. I rzeczywiście, prawemu człowiekowi, wątpić o prawdziwości jakiegoś zdarzenia, które przez kilku, pod każdym względem wiarogodnych świadków, jednozgodnie bywa stwierdzonym, jest tak samo niemożliwym jak i wątpić w to, co w jego oczach się dzieje, albo co przez matematyka jest dowiedzionym. Któż bowiem nie jest np. równie silnie i głęboko przekonanym o istnieniu miasta Londynu, którego nigdy nie widział, albo o istnieniu słońca, które codziennie widzi, albo o równym oddaleniu środka koła od wszystkich punktów obwodu, które mu dowodzi miernik z matematyczną ewidencją?
Dlatego wszyscy ludzie, w codziennym swoim życiu, kierują się moralną pewnością. I tak syn nie czeka na metafizyczną, albo fizyczną pewność, ażeby względem tego, który uznaje siebie za jego rzeczywistego Ojca, synowskie obowiązki spełniać. Obywatel nie żąda metafizycznego, albo fizycznego dowodu o istnieniu praw państwa, którym jest posłuszny i biada mu, gdyby robił zależnym posłuszeństwo swoje tylko od takiego dowodu! Nawet filozof, do wątpienia najbardziej skłonny, który napisał przy swoim stoliku długą rozprawę przeciwko moralnej pewności, on potem w stosunku do innych wstydzi się iść za swoimi przesadnymi zasadami i otwarcie postępować inaczej, aniżeli inni ludzie zwykle postępują. Tak jest, — na moralnej pewności polegają wszystkie węzły ludzkiego społeczeństwa: rząd państwa, prawa, dobro publiczne, dziedzictwa, wzajemne zaufanie i stosunki obywateli do siebie i t. d. Gdyby ten przewodnik nie był pewnym, towarzyskie życie musiałoby ustać i rodzaj ludzki by przepadł.
Nie będziemy zaprzeczać, iż czasem natrafia się na wielkie trudności i że potrzeba nieraz dużo warunków do tego, ażeby mieć o jakimś zdarzeniu pewność, zwłaszcza po ubiegu wieków. Ale dzięki Panu Bogu, niezliczeni i bardzo znakomici pisarze, od początku chrześcijaństwa aż do naszych czasów, stwierdzali bez przerwy, że wzmiankowanym zdarzeniom, służącym za dowód chrześcijańskiemu Objawieniu, na żadnym, na zupełnie żadnym możliwym warunku nie zbywa, one, wszystko czego tylko wymagać można, mają za sobą. Bo są to jawne do rozeznania łatwe, w oczy wpadające fakty, które mogą być udowodnione bez trudności. Są to świat wzruszające zdarzenia, po których namacalne ślady i skutki pozostały, które powszechne budziły zajęcie. To przyznają nawet wrogowie w swoich zeznaniach, jednozgodne sprawozdania wielu setek naocznych świadków, nieprzerwana ustna tradycja, która je uwiecznia, autentyczne i wszelką oznakę prawdy noszące księgi historyczne, które je także uprzytomniają naszemu wzrokowi i słuchowi i niezliczone pomniki, które wobec pierwszego i drugiego, służą za poparcie itd., tak, że kto chce jeszcze wątpić, urąga całej historii, zdradza złą wolę i zepsute serce!
Ponieważ zaś rozum na takie postępowanie nie może się zgadzać, wynika z tego zupełnie jasno, że tego ostatniego wymogu, tak samo jak i dwóch poprzednich, a tym samym i żadnego istotnego wymogu wiary nie potępia.
Nie, zaiste nie, ze strony rozumu nie ma żadnego potępienia tego czego wiara żąda, jak i ze strony wiary, nie ma żadnego naruszenia praw rozumowi przysłużających. Wiara i rozum są to dwa światła, rozjarzone obydwa przez Tego samego Ojca światłości. Każde świeci w swoim obrębie, a przy tym jedno drugie wspomaga. Światło rozumu przyświeca badaniu przyrodzonych i jasnych prawd, które do poznania Objawienia prowadzą i w ten sposób służy prawdzie. Światło wiary przyświeca przedstawianiu nadprzyrodzonych i ciemnych prawd, które Objawienie zawiera i tym sposobem wspomaga rozum w poznaniu o wiele szlachetniejszych, ważniejszych, korzystniejszych i bardziej pocieszających prawd.
Tak działa rozum, jak długo może, a gdzie on, z powodu przyrodzonej słabości, ustaje, tam poczyna działać wiara. To znaczy, że pozwalamy na to, ażeby nas rozum kierował aż do progu wiary, a gdy już dalej tak iść nie możemy, wierzymy Objawieniu, poddając mu nasz sąd. To jest rozumne.
Jeżeli tak nie jest, to w takim razie jest rozumniej nie dawać wiary Panu Bogu, wiecznej i istotnej mądrości i prawdzie po kryjomu kłam Mu zadając, gdy nam mówi rzeczy, których nie pojmujemy!
https://www.niewolnikmaryi.com/2022/09/27/wiara-chrzescijanina-jaka-byc-powinna-2/
„Wiara chrześcijanina jaką być powinna.” – X, Zygmunt Storchenau T. ]., W Brodach 1911. Nakładem księgarni Feliksa Westa.
1) !) Ażeby początek Boski, albo Objawienie Boskie nauki Jezusa Chrystusa dowieść, nie jest potrzebnym o Bóstwie Chrystusowym przekonać, wystarcza, z powodów przez autora podanych, Jego Boskie posłannictwo dowieść. Jeżeli Chrystus Fan jest wysłannikiem Bożym, jeżeli nauczał z polecenia i dla Imienia Bożego, to nauka Jego jest oczywiście pochodzenia Boskiego, nauką Bożą, nauką od Boga przez Jezusa Chrystusa ludziom udzieloną, objawioną. Tak jest, byłoby więcej wskazanym, wobec niedowiarków, zaczynać od mówienia o Bóstwie Chrystusowym, albowiem Ono uprzedza tajemnicę Trójcy Przenajśw. którą dopiero z nauki Jezusa Chrystusa poznać musimy.
2) Przypowieści 25, 27. To pierwsze wymaganie można w ten sposób wyrazić, albo jeszcze lepiej, musi być w ten sposób określone: Wiara żąda, ażeby rozum, skoro tylko o rzeczywistości Boskiego Objawienia jest przeświadczonym, nie z wątpliwością, nie pół na pół, ale bezwzględnie i stale, wszelką dobrowolną wątpliwość wykluczając, nań przystawał. Albowiem jest to rozumnem, ażeby rozum przystawał na prawdę. Stąd może on słusznie wymagać, ażeby człowiek przystawał na Jego słowa i przystawał z całą czcią i poddaniem się, któremu Jemu, najwyższej prawdzie się należą, ex toto corde, z całego serca, tak jak tego domagał się Filip od dworzanina z Aetiopii (Dzieje Ap.8, 37) t. j. z całą energią rozumu posłusznego dobrej woli i dlatego super otnnia, albowiem pewność, którą daje Boska powaga, przewyższa wszelką inną, którą dają pobudki zwykle rozum opanowujące.
Skomentuj