Nauka o fałszywej i prawdziwej cnocie.
»Z owoców ich, poznacie je«.
Mateusz VII, 16.
Nie ze słów, ale z czynów możemy poznać wartość chrześcijanina, bo mówi Pan Jezus. „Nie może drzewo dobre owoców złych rodzić, ani drzewo złe owoców dobrych rodzić” (1). Fałszywie pobożny, udający na zewnątrz dobrego, wcześniej lub później zdradzi się, czem jest. Jego błędy wyjdą na jaw bądź przez słowa, bądź przez uczynki. Na świecie dużo obłudy i cnót pozornych, przed któremi należy ludzi przestrzegać. Chcę was zagrzać do prawdziwej pobożności w dzisiejszej nauce i dlatego wykażę wam, jakie są warunki cnoty rzetelnej i pomówię także o błędnej, pozornej, udanej cnocie. Proszę w as jednak o należytą uwagę, byście z tej nauki dla dobra duszy i ku chwale Bożej mogli skorzystać.
I.
Dlaczego tak mało chrześcijan spełnia uczynki dobre jedynie w chęci podobania się Bogu? Pochodzi to z wielkiej ciemnoty i zaślepienia. Przeważnie ich pobudki działania są pogańskiemi. Ileż z tego powodu dobrych uczynków przepada dla Nieba! Serce dwoiste, pełne brudów, zachowuje zewnętrzną jeszcze przyzwoitość. Chwilowy kaprys lub humor, albo wrodzona skłonność, powoduje i kieruje dobrym uczynkiem.
Katolik, pragnący szczerze pracować dla zbawienia swej duszy, powinien wiedzieć, w jakim celu i jak należy spełniać dobre uczynki. Nie wystarczy być cnotliwym w oczach ludzi, trzeba nim być także w sercu. Uczynek cnotliwy ma być spełniony ze szlachetnych, wewnętrznych pobudek, doskonale, pokornie, bez domieszki samolubnej. Nie wystarczy chwilowo dobrze czynić, lecz trzeba stale i trwale.
Mówimy, że uczynek ma wynikać z pobudek wewnętrznych, ma pochodzić ze serca, z miłości. Ile razy słowa i uczynki nie pochodzą ze serca, nie mają wartości w oczach Bożych.
Uczynki cnotliwe muszą być doskonałe i nie powinny zależeć wyłącznie od skłonności wrodzonych. Niejednej niewieście może się wydawać, że jest doskonałą, bo udziela jałmużny, odmawia modlitwy, uczęszcza do Sakramentów świętych, czyta książki pobożne, a nie pamięta o dzieciach swoich, które się oddalają od Boga. Matka pozwala im chodzić na zabawy, tańce, wieczorki. Cieszy się, że córki udzielają się światu i sądzi, że bez tego nie znanoby ich na świecie i nie mogłyby się wydać. Prawda, nie znaliby twych córek ludzie źli i przewrotni, którzy je będą maltretowali i obchodzili się jako z niewolnicami podłemi, gdy je pojmą za żony. Fałszywą jest pobożność matki, która nie pamięta o duszy dzieci, choć sama spełnia religijne praktyki. Sama oddaje cześć Bogu, a równocześnie córki i synowie wskutek jej niedbalstwa krzyżują grzechami Pana Jezusa.(…) Tacy podobni do Piłata, który uznał niewinność Jezusa Chrystusa, a przecież skazał Go na śmierć.
Inny człowiek jest miłosierny, daje jałmużnę, ale dzieci jego rosną w ciemnocie umysłowej i nie znają najpierwszych zasad katechizmowych. To znowu inny jest bardzo usłużny dla ludzi, ale dla żony i dzieci bywa okropnie nieznośny. Przeklina je i katuje. I tego pobożność jest podejrzaną, który wprawdzie nie bluźni, nie kradnie, chroni się nieczystości, lecz w sercu przechowuje myśli zazdrosne, nienawistne, mściwe, jest niecierpliwy, szemra, nie chce patrzeć na bliźniego, unika jego towarzystwa.
Obłudnikiem jest, kto tak postępuje, choćby jak najbardziej był przywiązany do swoich modlitw, choćby uczęszczał do Sakramentów św. Dziwną jest także pobożność, gdy karcimy drugich za błędy i występki, z których się sami nie poprawiamy. Pobożność następnie i cnota powinna się odznaczać pokorą, powinna być wolną od samolubstwa. Upomina nas Chrystus, byśmy nie szukali za uczynki dobre pochwał u ludzi, bo w takim razie przepadnie nam nagroda u Boga. Duch pychy łatwo ogarnia umysły i na tę sieć łowi bardzo wiele dusz. Zarozumialcy bywają igraszką w rękach czarta, jak świadczą o tem przykłady z życia Świętych. Najczęściej chwyta pysznych na pokusy nieczyste i w ten sposób haniebnie ich obala.
Pomimo rzekomo dobrych uczynków wiele ludzi idzie na wieczną zgubę. Zobaczysz ich przy modlitwie, -zbliżają się dość często i do Sakramentów św., lecz trwają ciągle w tych samych nałogach, wchodzą w poufałość z grzechem i z Bogiem.
Człowiek ten n. p. wydaje się być dobrym chrześcijaninem; gdy mu jednak wytkniesz jakiś błąd, poczyna się gniewać i nie chce na ciebie spojrzeć. Drugi złośliwie odpowiada, obmawia, gniewa się za drobne upomnienie na pasterza duchownego, a mimo to chce uchodzić za dobrego. Odmówi ksiądz rozgrzeszenia, Komunii św. pewnej osobie, a już się oburza, złości, mówi źle o spowiedniku. Gdy nie jest wzburzoną, wydaje się bardzo gorliwą, mówi szczytnie o Bogu, jak Anioł niebieski. Nastąpisz jej w drodze na nogę, zmienia się zupełnie, bo zaczyna się złościć i zżymać.
Przyszedł raz do św. Serapiona człowiek, udający wielce pokornego. Nazywał się bowiem grzesznikiem i nie chciał usiąść obok męża św. Serapion chciał go wypróbować i odezwał się doń: »Przyjacielu, lepiej zrobiłbyś, siedząc w swej celce, zamiast niepotrzebnie włóczyć się po pustyni«. Te słowa strasznie oburzyły i pogniewały przybyłego. Wtedy to odezwał się do niego Serapion: »Przyjacielu, powiedziałeś przed chwilą, że jesteś wielkim grzesznikiem, niegodnym usiąść obok mnie,, a teraz się gniewasz, żem ci prawdę powiedział z całą miłością i dobrocią. Człowiecze, idźże sobie do domu, bo jesteś obłudnym i żadnej nie masz cnoty«.
Dużo jest takich ludzi, którzy udają świętych, a za najmniejszem słowem, dla siebie przykrem, rzucają się, oburzają i okazują, czem są w rzeczywistości. Podobne postępowanie surowo karze Pan Bóg. Żona króla Jeroboama przyszła w przebraniu do proroka Ahiasa, radząc się męża Bożego o ciężko chorego syna. Ludzi można oszukać pozorami, dwulicowością, ale nigdy Pana Boga. Gdy ta kobieta stanęła w mieszkaniu Proroka, jeszcze jej nie widział, a już wiedział, kim jest i tak się do niej odezwał: Żono Jeroboama, napróżno udajesz kogo innego. Obłudnico, niedobrą nowinę zwiastuję ci od Boga. Oto na dom Jeroboama spadnie wszystko złe; wszystko zeń wyginie aż do zwierząt. Którzy z tego domu umrą na polu, pożarci będą przez ptaki drapieżne, a którzy umrą w mieście, staną się pastwą psów. Idź i powiedz to swojemu mężowi. A gdy noga twoja wstępować będzie do miasta, umrze twój syn. Przepowiednia proroka spełniła się najzupełniej: z domu Jeroboama nie uszedł nikt pomsty Pańskiej.
Strzeżmy się, Bracia, obłudy, miejmy zawsze czystą intencyę, gdy czynimy coś dobrego, bo od niej przede wszystkiem zależy zasługa i nagroda. Do skarbony w świątyni jerozolimskiej rzucali bogacze znaczne kwoty pieniężne. Równocześnie zbliżyła się pokornie uboga wdowa i złożyła w ofierze tylko dwa grosze. Wówczas odezwał się Pan Jezus, że ta biedna niewiasta daleko więcej dała, niż wszyscy bogacze. Oni dawali, co im zbywało, a ta wszystko oddała.
Głupi i ślepy ów człowiek, który goni za marną chwałą, chce dogodzić swej pysze, czyni dobrze dlatego jedynie, by się światu podobać. Szkaradna obłuda prowadzi wiele dusz na potępienie.
II.
Prawdziwa cnota musi być wytrwałą. Nie wystarczy modlić się, umartwiać, wyrzec się własnej woli, znosić cierpliwie wady drugich, walczyć z pokusami, cierpieć pogardę, oszczerstwa i czuwać nad poruszeniami swego serca tylko przez pewien czas. Jeżeli chcemy osiągnąć zbawienie, musimy wytrwać do końca.
Ani bogactwo, ani ubóstwo, ani zdrowie lub choroba, ani żadna inna rzecz nie powinna nas odłączyć od Boga. Albowiem Bóg ukoronuje chwałą jedynie tych, którzy nieustannie będą walczyli i wytrwają aż do śmierci.
W Apokalipsie chwali Bóg biskupa i jego dobre uczynki, ale zaraz dodaje, że ma coś przeciw niemu, że ustała jego pierwsza gorliwość, że stał się oziębłym i każe mu pokutować, jeżeli chce uniknąć kary odrzucenia.
Co będzie z nami, którzy nie postępujemy w dobrem, nie stajemy się coraz lepszymi, jesteśmy niestałymi i z cnoty przerzucamy się na drogę występku i odwrotnie? Dziś spowiadamy się, a już na drugi dzień ten sam grzech popełniamy. Przyrzekliśmy unikać osoby, która nas do grzechu przywiodła,a przecież dalej się z nią spotykamy.
Pobożność nasza chwiejna, niestała, fałszywa i obłudna. W sercu naszem panuje świat i czart, a dla Pana Boga niema w niem kącika.
Osobę prawdziwie pobożną i cnotliwą możemy poznać po tem, że się nie zmienia, ale stoi nieruchomie jako skała nadmorska, o którą uderzają spienione fale i bałwany. Nie traci spokoju ducha, choć nią gardzą, pomiatają, szydzą, posądzają o obłudę i fałszywą dewocyę. Owszem, miłuje te osoby, jak gdyby jej nic złego nie wyrządziły, czyni im dobrze, nie przestaje się modlić, spowiadać, przyjmować Komunii św. i bywać na Mszy św.
Opowiem wam przykład: W jednej parafii żył bardzo pobożny młodzieniec, który służył drugim za przykład. Do kościoła chodził prawie codziennie i często przyjmował Komunię. Wszyscy go też cenili, z wyjątkiem jednego zazdrosnego człowieka, który postanowił za wszelką cenę odebrać młodzieńcowi dobre imię i podkopać jego znaczenie. Pewnego dnia znaleźli się razem w jednem towarzystwie. Wówczas zazdrośnik wydobył niespostrzeżenie piękną, złotą tabakierkę z kieszeni są- siąda swego i ukrył ją w kieszeni pobożnego młodzieńca.
Następnie całkiem spokojnie prosi wśród zabawy, by tę drogocenną rzecz pokazał mu sąsiad. Szuka jej więc w kieszeni i nie znajduje. Powstaje zamieszanie, bo powiada ów człowiek, że go okradziono w pokoju. Poczynają wszyscy szukać, przetrząsają kieszenie i znajdują zaginioną rzecz w ubraniu pobożnego młodzieńca. Wszyscy nań teraz powstają, nazywają obłudnikiem, złodziejem, świętoszkiem. Nie broni się młodzieniec, boby się to na nic nie zdało, lecz cierpi obelgę, jako dopust z ręki Bożej. Gdy szedł ulicą, wchodził do kościoła lub przystępował do Komunii, szydzili zeń ludzie, a on się tem nie zrażał i nie zaprzestał praktyk religijnych. Trwało to kilka lat. W reszcie sprawca złego popadł w ciężką chorobę i przyznał się wobec wszystkich, że to on z zazdrości podkopał sławę młodzieńca, że on potajemnie wsunął do jego kieszeni ową tabakierkę.
Inni ludzie, gdyby ich spotkał podobny cios, jak owego pobożnego młodzieńca, poczęliby narzekać, złościć się, przeklinać, rozpoczęliby proces, zaprzestaliby dobrych uczynków, poczęliby się usprawiedliwiać, zwalać winę na drugich.
Zaprawdę, u wielu chrześcijan cnota jest tylko powierzchowną, nie zapuściła w ich sercu głębszych korzeni. Ci ludzie podobni do mdłych kwiatów wiosennych, które warzy i pali cieplejszy powiew wiatru.
Cnota prawdziwa musi być mężną. Boga nigdy nie trzeba opuszczać wśród krzyżów i pogardy. Tak postępowali święci Męczennicy.
Mężem prawdziwie cnotliwym był Job sprawiedliwy. Pewnego dnia pyta Bóg szatana, skąd wraca. Zły duch odpowiada, że krążył po ziemi. Wówczas zapytuje Pan, czy widział Joba, męża prawego serca i prostodusznego, któremu równego niema na ziemi. Na to odzywa się zły duch, że nie trudną rzeczą służyć Bogu wśród dostatków i szczęścia. Gdyby tylko nieco dotknął Joba Bóg, sprzeniewierzyłby się Mu od razu.Wówczas Bóg daje pozwolenie szatanowi, aby go doświadczał nieszczęściami, ale zachował przy życiu. A więc zły duch, otrzymawszy pozwolenie na to od Boga, niszczy całe szczęście Joba. Stada jego liczne porywają złodzieje, pali je ogień. Gwałtowny wicher obala dom, zabija jego dzieci. Wreszcie spada nań ciężka choroba i ów mąż bogaty i szczęśliwy, miłowany przez wszystkich, w jednym dniu staje się ostatnim nędzarzem, leży w opuszczeniu na barłogu, strasznym obsypany trądem. A czy szemra i narzeka w tem strasznem nieszczęściu? On pełen rezygnacyi, spokojny i zdany na wolę Bożą. On mówi: Pan dał, Pan wziął. Jako się Panu podobało, tak się stało. Niech będzie imię Jego błogosławione. —- Oto Bracia moi, macie przykład cnoty mężnej, cnoty wytrwałej,cnoty prawdziwej, która nigdy nie szemra i nie narzeka.
Wielu chrześcijan wśród podobnych prób popadłoby w smutek, poczęliby szemrać, przeklinać swój los, rozpaczać i nienawidzieć Boga, mówiąc: »Cośmy złego uczynili, że nas to wszystko spotkało?« Ale też cnota prawdziwa rzadką jest na świecie. Zato dużo widzimy blichtru i obłudy.
Bracia drodzy! jeżeli cnota nasza ma być miłą Bogu, ukrywajmy, ile możności, dobre uczynki, chrońmy się lenistwa duchowego, idźmy ciągle i mężnie naprzód, a wraz ze Świętymi dostąpimy chwały wiecznej. Amen.
X. Jan Maria Vianney – KAZANIA niedzielne i świąteczne wydal w skróceniu z trancuskiego i zaopalrzył przedmową Ks. Dr. JAKÓB GÓRKA, Tom I, Z drukarni Józefa Chęcińskiego we Lwowie. 1906 r. str. 129 – 136
1) Mat. VII., 18.
Skomentuj