Bóg a życie nasze
W codziennym życiu zapominamy często o Bogu.
Uczyniwszy zadość wszystkim obowiązkom dobrego katolika przez wysłuchanie niedzielnej Mszy św., śpieszymy z powrotem do »normalnego« trybu życia. Sprawy religijne uważamy za załatwione na okres najbliższego tygodnia i ze spokojnym sumieniem wprowadzamy w czyn zasadę, która powinnna przyświecać wszystkim ludziom o zdrowych pojęciach: interesy interesami, a Bóg Bogiem. Uważamy nawet, że mieszanie Boga do naszych codziennych spraw byłoby rzeczą niewłaściwą i uwłaczającą Mu poniekąd. Uważamy dalej, że »wszystko powinno się odbywać we właściwym czasie i na właściwym miejscu«, a czasem i miejscem, przysługującym sprawom Bożym jest właśnie jedynie nabożeństwo w kościele. Zapominamy natomiast, że obowiązkiem prawdziwie gorliwego katolika jest uświęcanie dnia powszedniego i wszystkich jego czynności przez pamięć o Bogu — innymi słowy życie w obecności Bożej.
Sprawom zawodowym oddajemy się często w duchu absolutnie areligijnym, kierując się raczej kodeksem niż dekalogiem, raczej koniunkturą niż sprawiedliwością i miłością. Nie zastanawiamy się też nad kwestią, czy przysparzając sobie dochodów, przysparzamy jednocześnie chwały Panu Bogu.
To samo odnosi się do kierunku, jaki nadajemy wychowaniu naszych dzieci. Już w wyborze szkoły dla nich powodujemy się względami wyłącznie praktycznymi.
Oto przykład, jakich wiele:
Starszy syn pana Piotra, który ukończył postępowy zakład naukowy, sprzeniewierzył się odziedziczonym po przodkach zasadom. Pan Piotr boleje nad tym, pociesza się jednak myslą, że w zamian za to młodzieniec nabrał wiele zmysłu praktycznego, a ten mu się w życiu niezmiernie przyda. Zdołał zawrzeć cały szereg wybitnych znajomości — wątpliwych, co prawda, z ciasnego punktu widzenia księży, ale niezwykle obiecujących na przyszłość. Pan Piotr zdaje sobie sprawę, że istnieje także i przyszłość wiekuista, z drugiej jednak strony jest przekonany, że do tego czasu wszystko się ułoży i że synalek, zająwszy kiedyś odpowiednie stanowisko, zacznie wyznawać równie surowe i konserwatywne zasady, jak on sam.
U młodszego syna natomiast musiał pan Piotr tłumić pewne niebezpieczne objawy, przesadnej pobożności. Chłopiec w nierozwadzeswej posunął się tak daleko, że począł na serio mówić o powołaniu kapłańskim, co gorsza zakonnym. Pan Piotr, który jest doskonałym katolikiem, nie mógł mu wręcz zabronić tych —
szczytnych zresztą — marzeń. Potrafił jednak rozsądnie wykazać mu wszystkie niedogodności tego stanu. Dla ambitnego ojca byłoby przecież srogim zawodem widzieć tak zdolne dziecko zakonnikiem lub — w najlepszym razie —proboszczem w jakiejś zapadłej wioszczynie.
Pan Piotr — osobiście — żywi głęboką cześć dla duchowieństwa, niemniej jednak uważa się za wyjątek pod tym względem i zdaje sobie sprawę, że w eleganckim świecie tego rodzaju »kariera« wywołałaby raczej uśmiech politowania, niż uznanie.
Gdyby zatem syn pana Piotra rzeczywiście obrał tę drogę, najlepsi jego przyjaciele — ludzie, należący zresztą do obozu katolickiego —słusznie zdumiewaliby się wobec takiego braku rozwagi. To też w swym ojcowskim sumieniu pan Piotr postanowił wszelkimi siłami udaremniać zrealizowanie tych »dziecięcych« mrzonek. Po długiej walce udało mu się wreszcie ożenić syna z posażną jedynaczką o bardzo postępowych przekonaniach religijnych. Prawda, że małżeństwo to nie jest szczęśliwe, ale temu już pan Piotr nie jest winien. Uczynił przecież wszystko, żeby synowi zapewnić szczęście. . .
Wydając zaś swą córkę za mąż oboje państwo Piotrostwo wykazali także dużo światłego liberalizmu. Zbadali najdokładniej stan majątkowy konkurenta i jego widoki na przyszłość. Ponieważ wynik tych badań był nad wszelki wyraz zadowalający, nie informowali się już o szczegóły, tyczące jego charakteru i przekonań, powołując się na słowa Pisma św.: To wszystko będzie wam przydane.
««»»
Bóg a stosunki towarzyskie.
W życiu towarzyskim zapominamy często że jesteśmy katolikami, a co gorsza uważamy to za rzecz zupełnie naturalną. Obowiązki światowe i zawodowe zmuszają nas niejednokrotnie do utrzymywania stosunków z ludźmi, wobec których nie chcemy i nie możemy być sobą. Ale i w doborze ściśle prywatnego koła znajomych kierujemy się tylko względami praktycznymi, modą lub konwenansem, a wszelkie skrupuły w tej dziedzinie wydają się nam przestarzałym i przesądami.
Grono przyjaciół pana Piotra składa się wyłącznie z ludzi na stanowisku i doskonale sytuowanych. Należą tu między innymi państwo M., ludzie, których małżeństwo nie jest wprawdzie uznane przez Kościół, ale którzy stanowią prawdziwą ozdobę i chlubę salonów: ona jest znaną śpiewaczką, on zaś wysokim urzędnikiem ministerialnym. Także i państwo G. są mile widzianymi gośćmi w domu p. Piotra, choć sposób, w jaki doszli do — znacznego dziś — majątku, urągał najprymitywniejszym zasadom uczciwości. Kilka rodzin o różnym poziomie etycznym i umysłowym uzupełnia dobrane kółko. Trzeba rzeczywiście wielkiego taktu ze strony państwa domu, żeby unikać wszelkich dyskusyj na śliski temat przekonań religijnych, a nawet najlżejszych aluzyj w tym kierunku, Oboje posiadają jednak tyle zrozumienia dla obowiązków względem świata« (jak mówi p, Piotrowa), że w obecności swych przyjaciół wstrzymują się od wszelkich zakusów apostolstwa lub choćby tylko wypowiedzenia swego zdania.
Uświęcona solidarność salonów wymaga takiego postępowania. To też pp, Piotrostwo wytężają wszystkie siły, żeby »dotrzymać kroku innym«, »iść z postępem czasu« i — broń Boże— niczym się nie wyróżniać.
Pani Piotrowa stara się zatem iść we wszystkim z prądem mody, mąż jej natomiast skwapliwie przystosowuje się do ogólnych poglądów, Oboje uważają, że w ten sposób pośrednio a skutecznie służą sprawie Bożej, gdyż najzaciętsi nawet przeciwnicy wiary wybaczają im, że są katolikami.
Swoją drogą przyjemna jest świadomość, że poza dwudziestu minutami, jakie co tydzień spędzamy w kościele, nie różnimy się niczym od osób prawdziwie postępowych. To też pan Piotr nie umiał oprzeć się uczuciu dumy, kiedy mu pewien dygnitarz niedawno wyraził uznanie mówiąc: »Gdyby też wszyscy katolicy byli tak wolnomyślni jak pan!«
Ta właśnie wolnomyślność nadaje młóceniu najbardziej wątpliwych komunałów posmak miłej a niewinnej konwersacji. W salonie p. Piotra omawia się z przejęciem tego rodzaju aksjomaty, jak wszechwładzę przypadku i przeznaczenia itp.
Zdarzyło się kiedyś, że ktoś z zebranych brutalnie wystąpił przeciw religii katolickiej. Dyskusja poczynała się zaostrzać. Pan Piotr jednak z właściwym sobie umiarem zawyrokował, że »przekonania pana U,, jak wszelkie zresztą przekonania, są nietykalne i zasługują na najgłębszy szacunek«. Obecni przyklasnęli temu stanowisku, a pełne godności wystąpienie pana Piotra spotkało się z ogólnym a zasłużonym uznaniem.
Tam gdzie nie można tak łatwo dojść do porozumienia, p. Piotr zadowala się wymijającymi zwrotami, jak »można by… to kwestia… zależy od zapatrywania… są wypadki…« Umie on też wymawiać słowo »oczywiście« w sposób, który odpowiada popularnemu wyrażeniu »na dwoje babka wróżyła«… Słowem — umie otoczyć swoje przekonania chińskim murem i starannie przestrzegać, aby się przypadkiem nie przedostały na światło dzienne.
Dziwić się tylko należy pewnym niezrównoważonym kapłanom, którzy nie mając zrozumienia dla »obowiązków stanu« piorunują na zlaicyzowanie życia. Ale też istnieją kapłani, którzy doprawdy obrażają Pana Boga chcąc Go mieszać do wszystkich spraw życia codziennego!..
cdn.
Grzechy zaniedbania Cz.1 – Zaniedbania w modlitwie
Grzechy zaniedbania Cz.2 – Ignorancja religijna
Jakub Debout – „Grzechy zaniedbania”. Wydawnictwo Księży Jezuitów. Warszawa 1939.
Skomentuj