Życie i działalność Chrystusa
IV.
CHARAKTERYSTYKA PUBLICZNEJ PRACY.
1. Najczyściej ze wszystkich zarzutów, przeciw Kościołowi przez niekatolików podnoszonych, słyszy się zarzut, że Kościół jest zanadto niezmienny. Natura ludzka — mówią oni — jest bardzo skomplikowana i zmienna, co jest dobre dla jednego charakteru, może być złe dla innego; co jest prawdą dla jednych, może być fałszem dla innych; różnice czasu i przestrzeni są święte; wiek dwudziesty nie może tak myśleć, jak myślał wiek czternasty; Neapolitańczyk nie może tak wierzyć, jak północny Niemiec; wreszcie Prawda, choć jedna, ma niezliczoną ilość postaci: nieuwzględnianie przeto tego faktu, narzucanie tych samych dogmatów wszystkim ludziom musi skończyć się niepowodzeniem lub intelektualną tyranią.
To też Kościół katolicki jest uznany za wroga Prawdy, bo właśnie w ten sposób postępuje. Ma on odwagę głoszenia jednej wiary dla wszystkich, niedopuszczania różnych punktów widzenia, pozostaje nieubłaganym wrogiem postępowej wiedzy, której snać się obawia, że może ona zniszczyć wiarę w jego naukę, zmusza do milczenia i potępia swoich własnych kapłanów, mających tendencję do samodzielnego myślenia.
Niektóre inne religje są nam stawiane na wzór. Na przykład Kościół anglikański jest przez wielu uważany za najlepszego przedstawiciela istotnej prawdy, ponieważ liczy się z różnemi względami i zostawia swym członkom stosunkowo dużą swobodę. I tak np. pozwala niektórym ze swych kapłanów wykładać wiarę w praktyce prawie nie różniącą się od katolicyzmu, innym znowu — podobną do kalwinizmu, jeszcze innym naukę pośrednią, a różną od obu. Pozwala zatem na różne stanowiska w pojmowaniu wiary i wyrzeka się rozsądzania ich. Żaden z głosicieli tych różnych poglądów nie ma prawa uważać się za wyłącznego przedstawiciela anglikanizmu, przeciwników zaś — za odstępców. Nawet ów pośredni kierunek, reprezentujący „złoty środek”, nie może występować jako przedstawiciel Kościoła anglikańskiego. Gdyż póki Kościół ten pozwala różnym kierunkom na ich stanowiska odrębne, nie odrzucając ich od siebie, to ipso facto godzi się na ich pojęcia. Stąd widocznem jest, iż mimo tego, co niektórzy pisarze utrzymują, Kościół ten nie ma pewności w kwestii Prawdy, i może przyjąć za swą dewizę epigramat Bernarda Shaw: „Złota reguła jest, że niema złotej reguły”. Są jednak tacy jeszcze, dla których i anglikański Kościół jest za surowy; twierdzą oni, że jego reguły krępują w nierozsądny sposób kler i członków świeckich, i każą nam za pewniejsze odeń źródło prawdy uważać jeszcze mniej zdecydowane religijne systemy. Jeszcze inni uważają każdy system za krępujący, są zdania, że każdy człowiek, chcąc być w zgodzie ze swem sumieniem, musi sam stworzyć sobie religię, dogmaty nie mogą być ostateczne i niezmienne. Powinniśmy — ich zdaniem — naszą teologię dostosowywać do bieżącej chwili, jeśli ma ona być przyjęta przez ludzi myślących. Wszyscy zaś godzą się na jedno mimo różnicy pojęć, że Kościół katolicki przez swą niezmienność, swój dogmatyzm jest najoczywiściej w błędzie.
Wszystkie te zarzuty ze stanowiska niekatolickiego są bardzo rozsądne. Jeśli Prawda jest rzeczą względną, jeśli największem zbliżeniem się do niej jest suma dodanych do siebie opinii najkompetentniejszych w sprawach religii ludzi, jeśli Prawda religijna jest dostępna dla czysto ludzkiego wysiłku, to wszystkie te zarzuty są słuszne. W takim razie potrzebne są Kościoły narodowe dla tych, którzy pragną mieć jakiś łącznik z rodakami, dalej różne kościoły odpowiednie do charakterów, pragnących mieć odpowiednią dla siebie religię. Indywidualizm religijny, dla chcących osobiście zbadać każdą doktrynę, na którą się godzą — ma wówczas pełne uzasadnienie.
Te grupy wierzących postępują bardzo rozsądnie, gdy jako czysto ludzkie stowarzyszenia łączą się w studjach nad prawdą dla czci Boga i propagowania swych opinii, i są równie miłosierne jak rozsądne, dając wielką swobodę niezależnym myślicielom, nie mogącym dokładnie dopasować się do żadnych formułek. Lecz jeśli Prawda religijna jest czemś innem, jeśli jest zbiorem faktów objawionych przez Boga, w takim razie całe to stanowisko nie ma podstawy. Jeśli Prawda jest obiektywnym faktem, jednakim dla wszystkich, to szkoły i stronnictwa są bez znaczenia. Nie mamy szkół ani sekt na temat orbity ziemi, albo na temat istnienia świata zwierzęcego, a osoby, które by wątpiły o tych faktach, umieścilibyśmy w domu wariatów.
Gdy spojrzymy na życie Chrystusa w Ewangeliach, to znajdziemy, że ta niezmienność i stanowczość są cechami Jego nauki, najbardziej uderzającemi tych, którzy Go słuchali. Za Jego czasów ludzie byli przyzwyczajeni do rozmaitych szkół filozoficznych i do różnych „rodzajów prawdy”, zupełnie tak samo jak my dzisiaj. Każdy ówczesny filozof i każdy rabbi miał swych uczniów; ogół mieszkańców Jerozolimy mimo objawienia, jakie mówiono, że otrzymał Mojżesz, znajdował się w stanie podobnym do tego, w jakim my się dziś znajdujemy. Rozwijała się tam teoria (jak zawsze w każdej religji ziemskiej, wcześniej czy później), że ponieważ ludzie mają indywidualne charaktery, to ich pojęcie Prawdy (a zatem i sama Prawda) musi być indywidualne, czyli innemi słowami, ponieważ ludzkie pojęcie Prawdy jest subiektywne, to i sama Prawda jest także subiektywna. Byli tam uczeni w prawie, faryzeusze, arystokratyczni separatyści, ludzie nadzwyczaj uczciwi, którzy przestrzegali święcie Prawa Bożego, tak jak je rozumieli, aż do najdrobniejszych szczegółów. Byli saduceusze, także uczeni, z wyraźną tendencją do eschatologii (1) herodjanie, partja narodowa, zeloci, esseńczycy i t. d. Każda partja miała prawo do życia, każda do pewnego stopnia była uznana; w ten niezmiernie ludzki stan rzeczy zstąpił On, który śmiał powiedzieć w samej świątyni Boga, gdzie dysputowały szkoły: „Kto pragnie, niech do Mnie przyjdzie,” On, który ręce wyciągnął do zmęczonych dysputami, ciężarem pracy, poczuciem upadku, słowem do wszystkich, na których zaciążyło nieznośnie życie i rzekł: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Albowiem jarzmo moje słodkie jest, a brzemię moje lekkie” (Mat. XI, 28-30). Jam jest Drogą i Prawdą i Żywotem. Nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze Mnie“ (Jan XIV, 6). A lud, największe mający prawo do sądzenia, lud, reprezentowany przez pasterzy i rybaków, wydał o Nim sąd taki: „Zdumiewały się dusze nad nauką Jego, nauczał je bowiem mocą Swej własnej powagi, a nie jak ich uczeni i faryzeusze”. (Mat. VII, 29).
Głoszenie, że się posiada Prawdę lub że się nią jest, jeszcze nie jest pewnym dowodem prawdziwości tegoż twierdzenia. Przeważna część założycieli nowych kierunków myśli twierdzi to zazwyczaj; aczkolwiek św. Augustyn zauważył, że nikt tak stanowczo tego nie twierdził, jak Chrystus. Ale też jeśli jest na świecie gdzie Boski Nauczyciel, to musi On twierdzić to w najbardziej stanowczej formie. Ludzkie społeczeństwa lub władze zwykle okazują pewną skłonność do wahania się wobec żądań świata. Wcześniej lub później wahanie to zawsze da się zauważyć. Jedynie zaś Boski Nauczyciel zawsze i stale to samo utrzymywał. On jeden zachował ciągle ten sam spokój, z jakim zaczynał, gdyż On jeden miał tę Boską pewność siebie potrzebną przy takiem twierdzeniu. Nauczanie „mocą swej własnej powagi“ będzie zawsze wybitną Jego cechą. Światu wyda się On zawsze nieznośnie stanowczy i bezwzględny.
Jeżeli rzucimy okiem na przeszłość, a także na współczesność, to znajdujemy tylko jedno takie ciągłe twierdzenie, wyrażane z absolutną pewnością siebie, od dnia, gdy Jezus zstąpił na scenę świata; jedyną instytucję, która umiała wzbudzić w siebie tak zupełną i ślepą wiarę, jaką muszą mieć ci, którzy rozpoznają Boskiego Mistrza; do tej jedynej instytucji odnosi się ciągle wzruszający okrzyk św. Piotra: „Do kogóż pójdziemy? Słowa żywota wiecznego masz” (J. VI, 69). I tę właśnie instytucję inni poszukiwacze prawdy obarczają zarzutem, że uczy ona, jakoby miała sama tylko przywilej nauczania, zarzucają jej, że śmie wobec różnorodności ludzkiego doświadczenia mówić: „Mam, a raczej jestem Prawdą, całą Prawdą i tylko Prawdą! Pójdźcie do mnie i odpoczywajcie”. Ta jedna instytucja wobec uniwersalnego bożka wolnomyślności, wobec wahania nowoczesnej myśli i bezgranicznej tolerancji, ma odwagę potępiania i chwalenia, odrzucania tych, których uważa za niewiernych, ze swego grona, jak również podnoszenia zmęczonych i słabych; śmie być bezwzględną.
Warto zatem zastanowić się, czy ta zdumiewająca Boska pewność siebie, to twierdzenie bez wahania, ten sposób raczej oznajmiania niż pracowitego szukania, czy to wszystko nie jest właśnie tem, czego powinniśmy oczekiwać od Mistrza naprawdę zesłanego przez Boga, czy niema w tem prawdziwie Boskiego znamiema, które czuł Piotr, gdy zawołał: „Tu es Christus! Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego” (Mat. XVI, 16).
2. Nie mamy tu możności omawiania szczegółowo identyczności istniejącej między dogmatyczną nauką Chrystusa a dogmatyczną nauką Kościoła katolickiego. Samo to, wraz z dyskusją konieczną nad tak zwanym „rozwojem doktryny”, ową cechą żywej prawdy, o której wspomina Chrystus, gdy porównywa Królestwo Niebieskie do rozwijania się i wzrastania drzewa z nasienia, — zajęłoby tom cały. Lecz przed pójściem dalej pragnę zwrócić uwagę na cztery punkty tej nauki, przy których musi nas zdumieć zupełna tożsamość nauki wówczas i dziś, jak również tożsamość stanowiska świata do tej nauki.
Widzieliśmy, że sposób, w jaki Chrystus nauczał, zdumiewał, lecz temat nauk był równie zdumiewający. Są w życiu Zbawiciela cztery chwile, gdy zarzuty Jego przeciwnówów przybierają gwałtowną, prawie dramatyczną formę.
Pierwszą z nich jest zarzut Nikodema przeciw słowom Pana o chrzcie wodą, wyrażony w bardzo ziemski sposób: „Jakże może człowiek narodzić się, gdy jest starcem?” (J. III, 4).
Drugą, w porządku myślowym, była krytyka Tego słów, odnoszących się do odpuszczania grzechów. Odezwał się tu znowu ten sam ziemski dźwięk w słowach: „Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie sam Bóg?” (Mar. 11, 7).
Trzecia odnosi się do Jego słów o „Żywym Chlebie”, który da z Nieba, i znowu zarzut: „Także Ten może dać Ciało Swe na pokarm?“ (J. VI, 53).
Wreszcie wszystkie trzy zarzuty łączą się w jeden, w chęć ukamienowania, gdyż słowa za słabe wobec takiej okropności: „Pierwej nim Abraham stał się, Jam jest… Porwali tedy kamienie, aby rzucić, na Niego“ ([. VIII, 53—59).
Otóż gdyby przeciętny krytyk katolicyzmu miał ułożyć na poczekaniu cztery najważniejsze zarzuty przeciw prawdzie katolickiej religji („rozsądne zarzuty”, jakby je nazwał), to jestem przekonany, że na stu, dziewięćdziesięciu dziewięciu wybrałoby właśnie wyrażone w Ewangeliach zarzuty.
Po pierwsze, powiedziałby, cały system sakramentalny jest błędny. Żaden inteligentny człowiek w dzisiejszych czasach nie może wierzyć, by czysto zewnętrzne ceremonie mogły wpływać na to tajemnicze życie duszy. Każdy charakter, dowodziłby, ma własne prawa wzrostu i rozwoju, własne nieuniknione zamiary i tendencje. Sakramenty mogą być pięknym symbolem, obrazem, naturalnie niedokładnym akcji Boga na duszę, lecz czemś więcej być nie mogą. Dalej mówiłby: Idziemy naprzód, od dzieciństwa do dojrzałości, korzystając z naszych dobrych uczynków, tracąc z powodu złych, i zmierzamy pod władzą trwałego i dającego się sprawdzić prawa od początku do końca. Niepodobna uwierzyć, żeby jakiś zewnętrzny akt mógł na nas wpłynąć radykalnie, gdyż nie może być przerwy w porządku świata. „Jak się może rodzić człowiek, będąc starym? Czy może wejść znowu do łona matki i narodzić się? Jak może człowiek znowu zaczynać od początku, dlatego że poddał się zewnętrznej ceremonji?”
Jeżeli będziemy trochę nalegali na tego krytyka, to dowiemy się, że głównie sprzeciwia się on doktrynie rozgrzeszania. Powie: Sprawy duszy ludzkiej są sprawami wyłącznie człowieka i Boga, dla nikogo więcej niema tam miejsca. Jeśli grzeszymy przeciw Bogu (a zło każdego t. zw. grzechu polega na tem, że zwrócony jest przeciw Bogu), to obchodzi to tylko Boga i grzesznika; system spowiedzi jest bezsensowy i przeciwny rozsądnej prawdzie, a zarazem drażniący. Słowem: ,,Któż grzechy odpuszczać może, jeśli nie sam Bóg?”
Nalegajmy dalej, a w miarę jak się podnieci swemi argumentami, położy palec na tem, co jest samem sercem katolicyzmu, na wierze katolików, że Chrystus naprawdę daje Swe Ciało uczniom na pokarm. Powie nam, że na wszystko dałoby się może uzyskać jego zgodę, ale na to nie. Ma on wielki szacunek dla Kościoła katolickiego, uwielbia jego dobroczynność, gorliwość, nawet jego sposób czczenia Boga, lecz ten dogmat jest nieprzezwyciężoną przeszkodą. Może uważać to za symbol, uznawać jego uczuciową siłę lecz dla jego rozumu to za wiele. „Wiele przeto z pomiędzy uczniów Jego słysząc to, mówiło: Twarda jest ta mowal i któż jej słuchać może? Od tej chwili wielu z uczniów Jego odeszło precz i już mu nie towarzyszyli” (J. VI 61, 67).
Wreszcie krytyk nasz złączyłby wszystkie zarzuty w jeden, o którym już mówiliśmy obszernie. Jest nim ta Boska pewność siebie Kościoła, stanowiąca ostateczną przeszkodę. Mógłby on Kościół tolerować, gdyby tenże zgodził się stać w jednym szeregu z innymi, gdyby zajął miejsce między innemi religiami w święcie jako im równy. Jego niezmierna arogancja potępia go, bo, rozważając sumiennie, ta arogancja nie jest niczem innem jak potwierdzeniem Boskości Kościoła. Uczyć z taką pewnością siebie znaczy to po prostu przyznawać sobie Boskość; nieomylność dowodzi tego, — ekskomunika z tego wypływa. Jest to tyleż co twierdzić, że Kościół istnieje w samej myśli Bożej, że ma on wstęp na tajemne narady Boga, że jest starszy od świata, że był przed Abrahamem, że w pewnem znaczeniu jest samym Bogiem, że co zwiąże na ziemi, jest związane w Niebie, co rozwiąże na ziemi, rozwiązane jest w Niebie… „Porwali kamienie, by rzucić na Niego“.
Nie mam zamiaru w tej pracy rozbierać szczegółowo dogmatów katolicyzmu ani odpowiadać na liczne i nieraz rozsądne zarzuty, jakie robią niekatolicy katolicyzmowi takiemu, jak go rozumieją, i w każdym razie nie mogę zająć się rozbieraniem szczegółowem wyżej dotkniętych kwestyj. Zacytowałem tylko ustępy podtrzymujące moją tezę, że Chrystus jest zawsze jednaki, i źe tak samo jest ze światem. Czego On uczył, uczy teraz Kościół Tego; co świat mówił wtedy, powtarza teraz, często w tych samych słowach.
Pamiętam pochód protestancki w Anglji, mający na celu demonstrację przeciw twierdzeniu katolicyzmu, iż jest zgodny z Pismem św. Na chorągwi pochodu były ze wzruszającą prostotą wypisane właśnie słowa faryzeuszów przeciw jednemu z dogmatów’: „Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie sam Bóg?“ (Mar. II, 7). W ten sposób morderca może się zasłaniać przykładem innej biblijnej postaci i napisać na ścianie swej celi: „Zalim ja jest stróżem brata mego?11 (Gen. IV, 9); tak samo ateista może cytować Pismo św., że „nie ma Boga“ (Ps. XIII, 1).
W końcu pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jedno. Jest faktem, że Pan nasz mówił te słowa, jest faktem, źe dziś Kościół je powtarza. Dalej jest również faktem, źe te rzeczy są przeciwne ludzkiemu doświadczeniu świata niekatolickiego. Otóż pytam się, czy sama wspaniałość tych twierdzeń i zdumiewająca jednomyślność 250 milionów katolików wierzących w nie, czy pewność siebie, mogąca wymówić te słowa, i potęga, której jakoś udało się te tłumy dusz wszystkich wieków, charakterów, stopni inteligencji, narodowości przekonać o tem nie jak o formułce naukowej lub o filozoficznym systemie, lecz jako o podstawie, o dźwigni ich duchowego życia, tak że wielu nie tylko na śmierć poszło dla tych idei, lecz (co daleko ważniejsze) żyło dla nich i przez nie, czy to nie jest najsilniejszym dowodem Boskości takiej Potęgi i takiej pewności siebie? Wydaje się rzeczą nieprawdopodobną, by wszyscy członkowie jednego narodu zgodzili się na jedne zasady polityczne, a Kościół katolicki potrafił pogodzić na punkcie religji ludzi wszystkich narodowości. Kiedy byłem na uniwersytecie w Cambridge, często w jednej sali widziałem zgromadzonych ludzi jednej narodowości, a sześciu religij. Kiedy byłem w Rzymie, spotkałem w jednej sali ludzi sześciu narodowości a jednej religji… Czy można wyobrazić sobie, by tylko ludzka siła była w stanie tego dokonać?
„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.IV. Kuszenie


Skomentuj