Na dzień Zaduszny – Ks. Karol Antoniewicz


Trzeba opatrzeć mieszkanie, do którego mamy się przenieść: trumnę. — Nad wszystkimi się ona zamknie. — Katafalk amboną, śmierć wymownym kaznodzieją.—
Zwraca się on do nas żyjących; mówi nam o umarłych.
I. Żyjący ciałem a umarli duszą. — Śmierć raz tylko przyjdzie; trzeba na tę chwilę się gotować, umierając codzień. — Przykład św. Pawła — Karola V Świę­tych i dawnych i wśród nas żyjących. — Na czem zależy to ciągłe umieranie?
Nauki, które daje śmierć o bogactwach, próżności, zmysłowości.

II. Dzień dzisiejszy przenosi nas od mieszkania drogich zmarłych, do czyśca.— Męki czyścowe. — Niewidzenie Boga. — Nasze jedynie modlitwy mogą przynieść ulgę duszom cierpiącym. — Dzieci żyjących rodziców, rodzice z czyśca dzieci swe, mąż żonę o miłosierdzie błagają. — Pomocy duszom czyścowym nie przy­niesie, kto sam w grzechach, z łaski bożej obdarty. — Módlmy się o zmiłowanie boże nad nami samymi, nad duszami zmarłych.

 

Każdy człowiek, gdy do nowego ma się sprowadzić domu pierwej dobrze opatrzy i obejrzy go, aby wygodne i swobodne uczy­nić dla siebie mieszkanie. Cztery deski kirem pokryte, oto ta ko­mórka, która od tylu tysięcy lat dla biednych ludzi bezustannie się otwiera i zamyka.- Podnieśmy tylko wieko tej trumny; przy blasku tych świec jarzących przypatrzmy się lepiej pomieszkaniu naszemu, do którego kto pierwej z nas się przeniesie, nie wiem, ale to wiem, iż może ten, który tego najmniej się spodziewa.

Otoczyliśmy dzisiaj tę trumnę żywi, która już jutro może nie dla jednego z trzaskiem się zamknie, aby się nie otworzyć, aż na wielkim dniu sądu ostatecznego! Zamknie się dla ciebie, dojrzały starcze, który myślisz, jakby życie przedłużyć — nie, jakby życie po­prawić! Zamknie się dla ciebie, różami uwieńczona młoda osobo, w wiośnie życia twego, pełna próżności, pychy i miłości własnej. Ej! ostrożnie, abyś, skacząc i pląsając, nie poślizgnęła się tutaj nogą twoją i nie wpadła w ten dół głęboki, co go grobem nazywają. Zamknie się dla ciebie, rozwiązły młodzieńcze, zaniosą to ciało twoje na pastwę robakom, którego serce w sprośnych grzechach już zgniło i spróchniało. Zamknie się dla ciebie, tak zwany mędrku bez mą­drości, co tu się śmiejesz z Boga i piekła i śmierci, dopóki tu zdrowie sprzyja, a gdy przyjdzie umrzeć, truchlejesz z bojaźni; a znamy takich zuchów, co, gdy posłyszą dzwon grobowy i ujrzą trumnę dla siebie przygotowaną, drżą od strachu, jak wyschły liść w jesieni; którym, gdy posłyszą to słowo: „umieraj!” — język tak zwinny drętwieje i krew się w żyłach ścina i oczy słupem stają. Zamknie się dla was, którzy mocni w wierze, nadziei i miłości, w modlitwie i pracy, w cierpieniu i walczeniu, odprawiacie pielgrzymkę życia tego!

Dziś dla nas ten katafalk amboną, wstąpiła na nią śmierć mil­cząca, ale wymowna! I kogo jej wymowa nie nawróci, tego podo­bno już nic nie nawróci. W tej więc, tak ważnej i świętej chwili, gdzie serca nasze bardziej niż kiedy, są do przyjęcia słów prawdy przy­sposobione, w tym domu bożym, w obliczu Tego, który jest Panem życia i śmierci, dwa krótkie memento — jedno do żywych, drugie do umarłych wypowiem.

 

I.

Wyrok dziwny, pełny tajemnic, wyrok nieodmienny z nieba za­grzmiał na ziemię: Słyszałem — mówi Jan św. — głos z nieba mó­wiący mi: Błogosławieni umarli, którzy w Panu umierają  (Objaw. XIV. 13.). Lecz którzyż to są ci -pyta Ambroży św. — coby, raz już umarłszy, jesz­cze umrzeć mogli? I na to pytanie tak odpowiada: „Oto ci, którzy życie zakończyli, nim śmierć przyszła, — ci, którzy pierwej ciału i światu umarli, nim świat i ciało obumarło dla nich; tacy umierają w Panu i tacy są błogosławieni„.
Lecz pytam: czyż takich umarłych wielu znajdziemy dzisiaj na świecie? Nie wiem — sądzić mi się nikogo nie godzi — ale to wiem, że znajdziemy, niestety! niemałą liczbę takich, którzy nie światu i ciału, ale cnocie i Bogu umarli, którzy w życiu wszędzie śmierć z sobą noszą, trupy żyjące na wielkim świata cmentarzu, jedzą i piją, i tańczą i śpiewają, i oszukują i zwodzą, pełni życia i zdrowia. Ale zawsze są to trupy; o nich to pisze król prorok: niechaj śmierć przyjdzie na nich, a niechaj żywo zstąpią do piekła (Ps. LIV. 16. ) Tak jest — przyjdzie śmierć i porwie nas w takim stanie, w jakim nas znajdzie, z poczetu żyjących, żywych jako żywych, — umarłych jako umarłych; umarłych Bogu i niebu na śmierć wieczną, – umarłych światu i ciału na życie wieczne.

Piekło trojaką paszczękę otwiera na pożarcie świata, pierwszą: śmierć tylko jedna, straszna i wielka; drugą: śmierć niepewna; trze­cią: nagła!

Umrzyjmy przed śmiercią, a zwyciężym tego smoka pie­kielnego! Straszny, okropny, nieprzebłagany wyrok, cośmy odzie­dziczyli po pierwszym ojcu naszym: Morte morieris, — śmiercią umrzesz, (Genes. II. 17. ) ale strajniejszym czyni go wykład Pawła św.: Postanowiono ludziom raz umrzeć; (Żyd. IX. 27.) a więc raz tylko – krótkie, ale straszne słówko. Zbłądziliśmy z drogi prawdziwej; (Mądr.V. 6. ) jęczą w bolesnej rozpa­czy ci, którzy przed chwilką wesoło śpiewali: „Uwieńczmy się różami pokąd nie powiędną!” (Mądr. II. 8.) Lecz, jeśliście zbłądzili, czemuż nie powró­cicie na dobrą drogę? Czemuż? czemuż? Bo już po czasie!

Raz tylko człowiek umiera! Dla śmierci duszy jest lekarstwo: żal, pokuta, spo­wiedź; dla śmierci ciała Bóg żadnego nie postanowił sakramentu; kto zgrzeszył z Piotrem, z Piotrem pokutą ożyć może; kto raz umarł jako Judasz, ten jako Paweł drugi raz nie umrze. Lecz ten przywilej śmierci, nie czyni ją straszną dla tego, kto śmierć podwoić umie, o takim powiedzieć można: ridebit in novissimo die śmiać się będzie dnia ostatecznego. Umarł Łazarz, siostry do grobu go złożyły i przystąpił Zbawiciel i zapłakał nad grobem. Żydzi, obecni na widok tych łez i tego grobu, mówili między sobą: Czyż to nie ten sam, który powrócił wzrok ślepo urodzonemu? Czemuż nie za­pobiegł śmierci Łazarza? Płacze — więc kocha go; czyni cuda — więc wszechmocny jest; a jednak nie uczynił tego. Dlaczego? Oto Augustyn św. daje nam przyczynę: „Nie uczynił Zbawiciel tego, co mógł uczynić, aby nam pokazał, co my — jeśli chcemy uczynić możem. Aby człowiek się nauczył raz się narodzić a dwa razy umrzećUt homo semel naści et bis mori disceret.« Żadnej nie nabędziem nauki bez ćwiczenia; nie nauczymy się dobrze umrzeć, jeżeli częściej umierać nie będziemy. I szczęśliwy ten, na którego grobie można wyryć one słowa, wypisanie na grobie sławnego Scota. Raz pogrzebion, dwa razy umarły!

 

Straszna jest śmierć z tego powtórnie względu, że niespodzianie przychodzi. Nie wiecie dnia ani godziny. )Mat. XXV. 13.) Ale to się dotyczy tej drugiej śmierci, która nas porywa z krainy żyjących, bo tej pierwszej śmierci, którą światu i grzechom obumieramy, godzina i dzień w na­szej jest woli i mocy!

 

Paweł św. w liście do Tymoteusza pisze: Bonum certamen certavi, cursum consummavi Potykaniem dobrem potykałem się, zawodum dokonał. (2. Tymot. IV.7) A jednak ten list był pisany w piątym roku pa­nowania Nerona, a więc ośm lat przed ścięciem św. Pawła: jakże więc pisać może: cursum consummavi — zawodum dokonał? On sam to tłumaczy, mówiąc: Żyję ja, już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus ( Galat. II. 20. ) Wszystkie rzeczy świata tego dla mnie tak jakby nie były; są one jeszcze dla mnie, lecz ja już umarły jestem dla nich. Przystąpił do Karola V. stary żołnierz, prosząc go, aby go od służby wojennej uwolnił. Karol V., znając waleczność jego, chciał go zatrzymać, obie­cując nagrody i honory. Cesarzu! nie tego ja pragnę; ja chcę czasu, abym w nim umarł przed śmiercią. I wypuścił go Karol, a zaduma­wszy się, wziął słowa starego żołnierza na szalę rozwagi i znalazł je przeważne, i poszedł za jego przykładem. Składa berło, rzuca pur­purę, zdejmuje z głowy koronę i zamyka się w klasztorze św. Justa. A że umiał pierwszy raz umrzeć jako cesarz, umarł raz drugi jako święty. Kato, poganin, aby nie dostać się w niewolę, życie sobie odbiera; źle umarł, aby gorzej nie umrzeć. Karol, katolik, dobrze umiera, aby lepiej umrzeć.

 

Lecz na cóż zdaleka nam szukać przykładów? W żywotach Świętych Pańskich mamy ich tyle, mamy dzięki Bogu i dzisiaj, wpośrodku -nas samych, pomiędzy tymi, co na świecie, ale nie ze świa­tem, nie dla świata żyją. Pamiętajmy dobrze na przestrogę Ducha św. Ne moriaris in tempore non tuo. (Ekkl. VII. 18.) Więc jest czas, który należy a czas który nie należy do nas; czas, w którym dobrze, czas, w którym źle umierać. Czas, który do nas należy, jest czas przed śmiercią; czas, który do nas nie należy, jest czas tego bogacza w Ewangelii, który łudził się nadzieją długiego i rozkosznego życia, gdy mu rzeczono: Głupcze! tej nocy jeszcze umrzesz, a to coś uzbierał, czyje będzie? (Łuk. X II. 20.)

 

Lecz na czem zawisła ta pierwsza śmierć? Słuchajmy co mówi Apostoł narodów w liście swoim do Kolossan: Umarli jesteście i ży­cie wasze ukryte jest z Chrystusem w Bogu. (Koloss. III. 3.)  Tak Apostoł św. te dwie najsprzeczniejsze umiał pogodzić rzeczy: życie i śmierć; chcąc wprowadzić na świat: i życie umarłe i śmierć żyjącą. Bo, kto w Bogu żyje, ten umarły jest ciałem; kto z Chrystusem żyje, ten nie żyje światu. Taki nic nie widzi, nie słyszy, nie mówi, niczego nie żąda i nie pra­gnie, czego i mówić i słyszeć, i pragnąć i czuć i żądać się nie godzi; żyje w uczuciu, ale nie w zmysłowości: obumiera temu wszystkiemu, co świat kocha, piastuje, czci, wielbi. Bo wszystko, szczęście, chwała, rozkosz i bogactwo, zważone na szali tej żyjącej śmierci, jest proch, dym, cień, nic. O takich to mówi Apostoł: Umarli jesteście.

Zapy­tajmy ciała naszego: gdy cię w ziemi zakopią, mów —cóż będziesz tam cierpieć? Czyż będziesz się jeszcze uganiać za zabawą i życiem? czy będziesz trwać w grzechach, co cię może do grobu przywiodły?
Wyznaj teraz dobrowolnie to, co później chcąc nie chcąc będziesz musiał wyznać! Pod ziemią nie masz ani zemsty, ani nienawiści, ani rozpusty, ani skąpstwa i tam już to serce ani mruczy, ani narze­ka; tam te usta nie obmówią, nie zbluźnią; tam to oko nie pała lu­bieżnym ogniem, tam ta ręka nie krzywdzi bliźniego. O prochu umarły! naucz proch żyjący, jak się ma zachować. Niosą umarłego przez te ulice, któremi z taką nadętą pychą niegdyś się przechadzał; trumna grubym kirem pokryta, a on tak obojętny na to; on tak wy­kwintny w strojach, co za złoto i jedwab przedałby duszę swoją! Przyprowadzą na cmentarz i część ziemi dla ciebie wystarczy, a czemuż teraz niebo straciłbyś, byle wsie, pola nabyć? Nie zapragniesz wtedy ani piramid egipskich, ani kararyjskich marmurów, ale krzyż prosty, drewniany zadowolni ciebie, a teraz byś tylko w przestronnych pałacach chciał mieszkać. Złożą cię w grobie i milczysz, gdy wszys­cy depcą cię nogami; a teraz na najmniejszą zniewagę, którą często sam sobie uroisz, gniewem się cały unosisz. A jednak tym tylko je­steś prochem dziś na ziemi, którym jutro będziesz pod ziemią. Cze­muż na ziemi nie chcesz być takim, jakim będziesz pod ziemią?

Czemuż nie chcemy tak żyć i umierać, abyśmy w życiu pozyskali największe dobro śmierci a uniknęli największego złego — złego życia? aby ten proch żyjącą stał się rośliną, z której byśmy zbierali owoce łaski; a proch umarły korzeniem, z którego by wyrosło drzewo żywota wiecznego? I to dla nas żyjących.

 

A teraz zwróćmy się do drogich nam umarłych!

 

II.

Gdy przed chwilką dopiero dzwony grobowe smutnym zawyły jękiem i przerwały może słodkich snów naszych pasmo, pytam: jakiż obraz stanął wam przed oczyma, jeśli nie obraz śmierci? jakie uczu­cie zakołatało do serc waszych, jeśli nie pamięć drogich pomartych? i przyszliście do tego kościółka ze łzami i modlitwą waszą. Obym mógł odchylić tę zasłonę i okazać wam te przepaści ogniste i ciemne, te boleści i męki, w których od lat może tylu jęczą te dusze nieszczę­śliwe, które, żyjąc tu na ziemi, tak ścisłym węzłem miłości z nami były połączone. To jedno powiem: one Boga kochają a Boga wi­dzieć nie mogą! Ta jedna boleść wszystkie zawiera boleści! My to tylko przeczuć, ale zrozumieć nigdy nie możemy, chociażbyśmy mieli miłość Dawida, Magdaleny i Pawła. Tam dusza podobna jest do tej oblubienicy pieśni Salomonowej, która we dnie i w nocy, jęcząc i płacząc, wzdycha do oblubieńca swego, szukając go po błoniach Jerozolimy i na brzegach Jordanu. Tam już zamilkł głos przyjaźni, miłości i wszystkich innych uciech; tam usnęła snem wiecznym wszelka pożądliwość i namiętność; tam ucichł szmer i zamęt świata; jedna miłość pozostała duszy, jeden tylko Bóg przedmiotem tej mi­łości. Wszystko do Niego ją ciągnie, wszystko od Niego ją odpy­cha. Woła, Bóg nie odpowiada; płacze, Bóg łez nie otrze!

 

Cała ulga, pociecha i nadzieja w naszych modlitwach i ofiarach nie z nieba, ale z ziemi, nie od aniołów, ale od ludzi czeka pomocy. Obym mógł ożywić zimne popioły tych, sercu waszemu tak drogich istot, aby na widok ich przemówił do serca waszego głos wdzięczności za tymi wszystkimi przyjaciółmi, opiekunami, dobrodziejami, wybaw­cami waszymi, którym wszystko po Bogu winni jesteście, co macie i czem jesteście; za tymi, którzy krwią Chrystusa odkupieni zostali; za temi duszami, które uwolnione za waszą modlitwą, staną się dla was najpotężniejszymi opiekunami u tronu boskiego!

Obym mógł ci okazać, matko, w tej chwili dziecko twoje; lecz na cóż? wiara ci one okazuje, jako w boleściach swoich, tak jak niegdyś, wyciągają do ciebie rączki swoje. Biedne, nie wie, że serce twoje już może dawno o niem zapomniało, — zapomniało o tej chwili ostatniego po­żegnania, gdy serce twoje łzami wzbierało i dwoma potokami po spalonych gorączką spłynęło licach. Byłaś jako ta lwica, której młode wydzierają; rozpacz miotała tobą, nikt do ciebie się zbliżyć, nikt pocieszyć nie odważył, tylko śmierć, jak lód zimna, stała między dzieckiem a tobą przy łóżku, rachując bicie zegara, jak rychło stanie wskazówka na tym punkcie, który wyrokiem Boga od wieków jest wyznaczonym. Uderzyła straszna chwila, a serce dziecka twego bić przestało. Padłaś bez życia, wiłaś się po łożu jak wąż, chciałaś całą gorącością serca skrawionego ożywić to ciało krzepnące. Och! gdyby w tej chwili tobie był kto powiedział: Uspokój się, zapomnisz aż zanadto prędko o dziecku twojem! ono będzie w boleściach a ty w śmiechu i radości będziesz trawić na fraszki pieniądz a nie ze­chcesz najmniejszą jałmużną skrócić czasu niewoli jego; będziesz chodzić po balach, ale nie pójdziesz na kilka chwilek do kościoła, aby modlitwą twoją przynieść ulgę boleściom jego!

Pamiętasz córko i synu na ten ostatni wieczór, gdy, jako światło nocnej lampki, dogorywała ostatnia iskra życia w sercu matki i ojca twego! Klęcząc przy łóżku, tłumiłaś łkanie twoje, czując na głowie błogosławiącą cię rękę tej i tego, co ci życie dali. »Pamiętaj córko i synu, całe życie nasze tobie poświęcone było, tobie dnie kłopotliwe i noce bezsenne; oto z błogosławieństwem weź owoce pracy naszej; — jedną małą dołączam prośbę: nie łez czczych i nadgrobków, ale żądam od ciebie w imieniu miłości, w imieniu wdzięczności, w imieniu najświętszej sprawiedliwości, modlitwy żądam”. Teraz, teraz przypomina wam dług dusza nieszczęśliwa: »Dziecię moje! cier­pię od lat 5, 10, 20, czyliż nic dla mnie nie uczynisz? Tobie na balu prędko płyną godziny; ale zegarek czyścowy żółwim posuwa się krokiem. Ty w różach a ja w płomieniach; ty w uśmiechach a ja we łzach; ty w radościach a ja w tęsknocie!

 

O ! gdybyś był widział tego męża, tę żonę owdowiałą, idącą za trumną, grubą przyodzianą żałobą, omdlewającą przy grobie, byłbyś może powiedział: „O! ten żal, ta boleść przetrwa grób sam, dla tego serca już nie ma pociechy, dla tego serca świat cały grobem „. Gdzie — tam ! wkrótce świat pogrzebie i pamięć umarłego. Dwa postrzały pięknych ócz zabiły wszelkie wspomnienie; jedna żywa, wysmukla figura wypłoszyła obraz śmierci z pamięci: kilka słodkich pochlebstw przygłuszyło ten głos umarłych. Żono! mężu! pamiętaj, że śmierć tylko ciało, ale nie duszę rozłącza. O ludzie! ludzie! cóż jest niestalszego nad serca wasze? Biedny ten, który zawierzy łzom waszym i słowom waszym; to jako ta plewa, co na młynku życia odlatuje i innym tylko oczy zaprószy, że jasno przejrzyć nie mogą.

Żal i łza prawdziwa, katolicka, to te rzadkie ziarna pszenicy, które z pośrodku plew na dno padają i owoc przynoszą! My sami siebie nie znamy, gdy sądzimy, że do wiernego przywiązania zdolne jest serce nasze! Nie mamy dosyć siły oprzeć się czasowi. Czas, który wszystko ze­wnątrz nas i rodzi i niszczy, i we wnętrzu naszem dziwne sprawia odmiany; wysuszy czas źródło łez naszych. Dusza, długą boleścią znękana, powróci do uciech, które jej świat podsunie i mało dziś znajdzie Dawidów, opłakujących po roku Jonatana. Ale, jeśli kiedy obudzi się ta pamięć i w sercu, oby nie była próżną pamięcią, oby nie była czczą łzą, oby ta pamięć była modlitwą a ta łza jałmużną!

Ażeby taką pamięć obudzić, Kościół św.-Matka, jedną miłością i zmarłych i żyjących obejmująca, tu nas dziś zgromadziła, abyśmy łzy i ofiary nasze za umarłych z jej łzami i ofiarami połączyli. Los ich w ręku naszem. Wiemy to dobrze i tę wiarę odziedziczyliśmy od ojców naszych, wyssaliśmy z mlekiem matek naszych; a jeśli, okrutni, odmówimy tej pomocy, to cóż wnosić można? Żeśmy albo wiarę, albo miłość stracili. Ale nie; przytomność wasza inaczej świad­czy.

Smutek serc tkliwych na ziemi stał się pociechą dla serc cier­piących w czyścu. Lecz, niestety! tu się smutna myśl nasuwa. Zda się, jakoby głos podziemny nie do jednego z tych tu zgromadzonych się odzywał: Nie płaczcie, nie płaczcie nad nami, ale raczej sami nad sobą płaczcie. Bóg nie wysłucha modlitwy waszej, nie przyjmie jał­mużny waszej, odwróci się od łez waszych. Umarli w grzechach, nieprawościach, żyjący gorzej nad pogan i niewiernych, nie płaczcie umarłych. My raczej płakać będziem nad ślepotą waszą. Nieszczę­śliwy, powiedz, wieleż —to już miesięcy, wiele lat może nie przystępu­jesz do św. Sakramentów? a gdy przystępujesz, jaka jest spowiedź twoja? Pamiętasz na ten grzech nieczysty, którego pamięć napróżno chcesz zatrzeć w sumieniu twojem ? od wieluż-to już lat fałszem, wstydem zamykasz usta twoje? Pamiętasz na tę krzywdę bliźniego, którą wiesz, gdybyś ją wyznał, kazano by ci powrócić ? Nie chcesz się wyrzec tego posiadania, przekleństwem naznaczonego ? Używaj więc nieprawości, ale pamiętaj, że, chociażby trumna twoja tak przestronną była, jak świat cały, za ciasną będzie, aby się choć jeden szelążek pomieścił; pieniądz zostawisz a przekleństwo z sobą weźmiesz. Nie chcesz się spowiadać, bo wiesz, żeby trzeba zerwać ten związek najsromotniejszy; ty się w nim trzepoczesz, jak ptak w sidłach diabelskich, ale pamiętaj, że śmierć może dziś, jutro, rozłączy cię od tego przedmiotu, aby cię z nim w ogniach piekielnych połączyć na wieki. Nie chcesz się spowiadać, aby cię nie nazwano człowiekiem płytkiego rozumu, przesądom oddanego, t.j., aby cię nie nazwano dobrym ka­tolikiem; przenosisz więc twój 15-sto, 20-sto, 30-stoletni rozumek nad mądrość 18 wieków, światłem Ducha św. objawioną, mądrość całego Kościoła. Nie chodzisz do kościoła ze wstydu, bo to przykazanie powiadasz, dla prostego tylko ludu. Aj, niestety, do czego to przy­szło! – a jednak Bóg nie tylko lud prosty powołał do nieba. Cią­gnie ludek od pięciu do dziesięciu mil, głodno i boso, aby się z Bogiem pojednać, aby się z Bogiem połączyć; ale ci, co pod bokiem mieszkają, nie chcą kilka kroków zrobić, aby Mszy wysłuchać. Ledwie raz w rok ujrzysz ich w kościele. Zbierasz bracie na sumie­nie twoje grzech do grzechu, jako skąpiec talar do talara; czyż się boisz, że jeszcze masz za mało? Jedna myśl nieczysta, dobrowolnie przypuszczona, spowiedzią nie zgładzona, na oścież otworzy ci bramy piekielne. I ty z tak błotnistem sumieniem, z tak nieczystem sercem jeszcze śmiesz wnosić modły twoje za umarłymi? jeszcze żywisz nadzieję, że po śmierci z nimi się połączysz? Wiedz, że ten grzech, którego nie chcesz a tak łatwo pozbyć się go możesz, wieczny roz­brat między wami uczyni!

 

Ale czegóż, czegóż czekasz? Pojednaj się z Bogiem twoim, a tak pojednany błagaj Go za siebie i za dzieci twoje, żywe i po­marte, i za rodziców i za przyjaciół i krewnych, żonę i męża twe­go— a Bóg prośby twojej nie odrzuci. A wy, którzy w łasce Boga żyjecie, od Niego uciekacie, czemuż Go częściej nie przyjmujecie do serca waszego, mając Boga w sercu waszem? Proście Go za umar­łymi drogimi, a sobie i im większej przysługi uczynić nie możecie!

Jeśli kochacie dusze wasze, jeśli kochacie drogie otaczające was istoty, jeśli kochacie jeszcze te cierpiące dusze dzieci, małżonków, rodziców, przyjaciół waszych, przystępujcie częściej do pożywania tego Chleba Anielskiego; gdy macie Boga w sercu waszem, nie odmówi On żadnej prośbie i pobłogosławi was, a połączywszy was z drogim i umarłymi, błogosławić was będzie przez wszystkie wieki. Boże, wszystkich wiernych Stwórco i Odkupicielu, daj duszom sług i służebnic Twoich odpuszczenie wszystkich grzechów i przez Krew Twoją Najświętszą odpuść im karanie i przyjm je do kró­lestwa Twego! Wieczny odpoczynek racz im dać Panie a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen.

Ks. Karol Antoniewicz – Nauczyciel drogi krzyża


KAZANIA ks. Karola Antoniewicza. T. IV Kazania przygodne.  NAKŁADEM WYDAWNICTWA TOW . JEZUSOWEGO. KRAKÓW. 1906.


ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Jedna odpowiedź do „Na dzień Zaduszny – Ks. Karol Antoniewicz”

  1. Awatar Zbyszek
    Zbyszek

    Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    Polubienie

Skomentuj