Złe prądy nie zrządziłyby tyle szkody, gdyby nie miały potężnych sprzymierzeńców; tymi zaś są namiętności, nieświadomość i lenistwo.
Namiętności były, są i będą zaciętymi nieprzyjaciółkami religii, i nic w tym dziwnego; religia bowiem nie jest li tylko jakąś teorią oderwaną lub systemem filozoficznym, ale jest prawem życia dla jednostek i społeczeństwa, a jako taka wnika w najgłębsze tajniki człowieka, ogarnia całą jego istotę, wkłada nań obowiązki, żąda hołdu od rozumu, miłości od serca, posłuszeństwa od woli, głosi zaparcie się, potępia nawet myśl złą, każe miłować nawet nieprzyjaciół.
Tymczasem człowiek nie lubi się upokarzać, nie znosi jarzma, ma wstręt do walki ze sobą, chętnie folguje lenistwu i kieruje się samolubstwem; jeżeli tedy idzie za swymi żądzami, łatwo oburza się przeciw religii, którą w takim razie uważa jako kajdany dla swego ducha i jako zamach na swoja wolność. Niech wtenczas przed jego okiem roztoczy religia swe dowody w całym blasku, wola jednak podległa żądzom, czyli jak się mówi, serce zepsute, nie pozwoli rozumowi zastanowić się nad nimi, owszem każe mu szukać zarzutów choćby pozornych, choćby sofizmatów, by się tylko pozbyć niemiłej prawdy.
„W woli też ludzkiej, w samolubstwie, pysze, próżności, zmysłowości i lenistwie trzeba szukać przyczyny największej części błędów rozumu“; jeżeli zaś chcemy dotrzeć aż do źródła, musimy powtórzyć za wielkim mędrcem Augustynem, że wszelki błąd pochodzi z grzechu.
Kiedy Apostoł Paweł przed starostą Feliksem, człowiekiem sprzedajnym i rozpustnym, począł prawić o sprawiedliwości, czystości i sądzie Bożym, uląkł się tenże i słuchać go nie chciał; podobnie i dziś prawda jest dla wielu wstrętnym mentorem, też zatykają przed nią uszy i wmawiają w siebie, że wszystko jest kłamstwem.
Czegóż tedy potrzeba, aby zostać niedowiarkiem?
Czy rozumu, nauki lub mocy charakteru? Nie — ale dosyć jest iść za żądzami, które nam są miłymi, a które religia potępia.
A cóż czynić, by stać się wierzącym?
Przede wszystkim trzeba poskromić namiętności, jak to uznał, acz sam tego nie czynił, filozof genewski J. J. Rousseau: „Synu, zachowaj zawsze swą duszę w takim stanie, byś życzył sobie, iżby Bóg był a nie będziesz powątpiewał o jego istnieniu”.
Pośród namiętności najniebezpieczniejszymi dla wiary są pycha i zmysłowość.
Pycha każe człowiekowi wierzyć we własną nieomylność, gardzić światłem drugich, nie uznawać nad sobą wyższej powagi, zapuszczać się ze słabą lampką rozumu w kręty labirynt badań i pozywać przed sąd swój religię, a następnie odrzucać to, czego ogarnąć nie zdoła.
Natomiast religia każe rozumowi korzyć się przed światłem objawienia, wierzyć w tajemnice niezgłębione, słuchać wyroków nauczycielskiej władzy Kościoła, w życiu zaś wołać ciągle do Boga o pomoc, nie wynosić się nad nikogo i wyznawać swe grzechy, choćby najtajniejsze, przed kapłanem; nic więc dziwnego, że pycha nie może pogodzić się z religią i jest płodną matką kacerstw, błędów, apostazji. Ona też wtrąciła w przepaść takiego Tertuliana, Aryusza, Husa, Lutra, Lamennais, Dollingera i tylu innych luciferów.
Dla młodzieży groźniejszą od pychy jest zmysłowość.
Gdy ona opanuje człowieka, wypala w sercu wszystko, co szlachetne i czyste, rozumowi zaś narzuca zasłonę, by nie widział Boga i Jego prawa, a w końcu wmawia weń, że ciało jedynym bóstwem, rozkosz jedyną prawdą.
Przypatrzmy się młodzieńcowi, który pije chciwie z zatrutego jej pucharu, jak odurzony zapomina najprzód o pacierzu, omija kościół, stroni od konfesjonału, potem wyszukuje zarzuty przeciw wierze, by się pozbyć jej natrętnych upomnień, wreszcie bluźni cynicznie i urąga się z tego, co pierwej czcił i czego się lękał. Nawet wtenczas; gdy namiętność w nim wyszumi, pozostają po niej ślady zniszczenia; a jako wulkany gasnące miasto lawy wyrzucają kłęby czarnego dymu, tak serce, zepsute w wieku młodym, miota jeszcze w starości dym bezdusznej obojętności dla prawdy i cnoty. I to nam tłumaczy, dlaczego wielu trwa w niedowiarstwie aż do śmierci.
Oby więc wszyscy zapamiętali sobie piękne słowa Platona: „Kto się oddaje żądzy zmysłowej lub unosi gniewem, nie będzie miał innych myśli, prócz niskich i śmiertelnych. Kto zaś z miłości ku prawdzie stara się myśleć o rzeczach nieśmiertelnych i Boskich, ten dojdzie do nieśmiertelności i osiągnie szczęśliwość, iż utrzymywał w sobie to, co Boskie, i nosił Boga w duszy„
Obok namiętności wiedzie do niedowiarstwa nieznajomość religii.
Wiele się dziś uczą, wiele czytają, wiele badają, a świat zasypany książkami i uczonymi. Każda gałąź wiedzy ludzkiej ma swoich czcicieli, gotowych nieraz do wielkich ofiar, bo wszakże dla nauki tracą jedni oczy nad pergaminami, inni marzną w lodach północnych, inni topnieją na piaskach Afryki, inni duszą się w balonach powietrznych; — jedna tylko umiejętność może słusznie się żalić, że jest zaniedbaną od wielu, i to taka, bez której nikt obejść się nie może, bo od niej zależą losy życia i wieczności.
W wychowaniu domowym nie zawsze religia należyte ma miejsce, a zdarza się nawet, że rodzice indyferentyzmem zarażają swe dzieci, albo że ojciec sceptyk burzy, co pobożna matka zbudowała. Ze szkół trudno dziś wynieść głębszą znajomość prawd religijnych, trudniej jeszcze zamiłowanie w życiu pobożnym. Młodzież uczy się wprawdzie religii, ale raczej ze strachu przed złą oceną, chodzi do kościoła i spowiedzi, ale rzadko z własnej woli; kiedy zaś przymus ustaje, nuż używać złotej wolności. Wtenczas pacierz często wylatuje z pamięci, do kościoła po to zwykle się idzie, by zrobić przegląd obecnych, a do spowiedzi trudno już sprosić, tak że niejeden nie spotyka się z konfesjonałem, aż dopiero przed ślubem.
Później w życiu złe żądze, złe towarzystwa, złe książki nasuwają mnóstwo wątpliwości i zarzutów, lecz jakże mało jest takich, którzy by chcieli gruntownie oświecić się w rzeczach wiary. „Bez pracy i natężenia — powiedział Malebranche — nie możemy poznać jasno prawdy, jesteśmy bowiem grzesznikami, skazanymi na to, by w pocie czoła dorabiać się chleba, nie tylko dla ciała ale i dla ducha, czyli prawdy”; tymczasem wielu ludzi stroni od tej pracy, toż sprawdza się na nich słowo Pascala: „Tak wielką sprawą jest religia, że ci, którzy nie chcą zadać sobie trudu, by ją bliżej poznać, bywają słusznie od niej usunięci”
I jakaż przyczyna tej obojętności ?
Oto jedni uważają religię za rzecz uczucia którą, jak sądzą, trzeba zostawić prostaczkom, potrzebującym jeszcze tego bodźca czy wędzidła, i kobietom, pragnącym czułych wrażeń; podczas gdy człowiek wykształcony winien działać li według rozumu, a nie troszczyć się o dogmaty i zewnętrzne formy. Pytają się oni czasem, jak Piłat: „Go jest prawda”? — ale też podobnie jak Piłat nie czekają odpowiedzi, zadawalając się tą rzekomą filozofią życia, która niczym jest innym tylko płytkością ducha i niskością uczuć.
„Wielu mniema — powiedział słusznie Manzoni — że ta obojętność jest owocem głębokich badań i wysoko rozwiniętego wykształcenia, że to jest ostatni i najstraszniejszy wróg religii, mający przyjść na końcu czasów, aby dokonać zwycięstwa, przygotowanego przez tyle walk poprzednich: lecz rzecz ma się inaczej.
Owszem obojętność była pierwszym wrogiem, z jakim chrystianizm się spotkał w tryumfalnym swym pochodzie przez świat. Zaraz przy pierwszym zjawieniu się, był on tak wzgardzony, że nie uznawano za rzecz godną trudu zajmować się jego badaniem. Apostołowie głoszą światu nauki, przeznaczone na to, by były światłem, pokarmem i pociechą najwznioślejszych umysłów; zakładają oni podwaliny nowej cywilizacji, która miała przekształcić Europę i świat cały, — a oto poczytują ich za pijanych.(…)
Inni nie starają się poznać religii, bo zdaje się im, że ją znają doskonale, chociaż w ich umysłach pełno błędnych pojęć, a nieraz gruba nieznajomość katechizmu. Są to ludzie na pół uczeni, a przy tym, jak to zwykle bywa, zarozumiali, którzy chlipnęli nieco ze źródła wiedzy, a to ich wprawiło w odurzenie, niepozwalające im dostrzec prawdy.
Aby zachować prostotę wiary, na to są za dumni, aby zaś dojść do gruntownego przekonania, na to brak im zamiłowania prawdy i poważnej pracy. Za to sami tworzą sobie religię, podobną do sukni arlekina. Do nich to stosują się trafne słowa Bacon’a, że kto tylko z lekka pokosztował filozofii, może się skłonić do ateizmu, lecz kto pełniejszy haust pociągnął, ten wraca do religii.
Inni nie znają religii, bo nie mają czasu o niej myśleć. Świat zewnętrzny pochłania ich całkowicie, życie codzienne porywa ich w swój wir, tak że myśl przykuta do ziemi nie może wznieść się po nad ich dom, biuro, katedrę, warsztat, aby odlecieć w krainę wiary. Ci ludzie mają nieraz dosyć uczucia religijnego, ale to uczucie, przysypane prochem zajęć, trosk, roztargnień i zabaw, karłowacieje i ginie, na kształt drzewiny nie mającej ziemi dobrej, a umysł ich pogrąża się łacno w zwątpieniu.
Inni wreszcie nie chcą zajmować się religią, by sobie nie przerywać miłego snu życia. Są to zazwyczaj sybaryci, pragnący żyć wygodnie i bez troski, umysły niskie i zniewieściałe, które, podobnie jak sowy, nie lubią światła, bo światło razi ich oko, nie sięgające po nad ziemię, nasuwa im poważne myśli i zmusza ich do pracy nad sobą, czego oni właśnie unikają.
Skutkiem tej nieznajomości są z jednej strony uprzedzenia i fałsze, które jak mgła gęsta pokrywają ziemię, tak, że promienie prawdy do wielu dusz przedrzeć się nie mogą.
Ileż to błędnych pojęć o dogmatach i dziejach Kościoła rozsiali pisarze z przeciwnego obozu! (…) Świat zaś temu wierzy, bo świat chce być oszukiwanym.
Z drugiej strony nieznajomość religii prowadzi do jej lekceważenia, lekceważenie do pogardy; jest to bowiem w naturze człowieka, że czego wartości nie zna, tego też nie ceni.
Zaiste, kto o Bogu nie myśli, tajemnic Jego nie rozważa, dzieł nie podziwia, praw nie zachowuje, nagród nie pragnie, kar się nie lęka: temu religia stanie się najprzód obcą, potem niepotrzebną, na koniec nieznośną, tak że ją łatwo odda za liche fraszki ziemskie, jak owi dzicy wyspiarze oddawali złoto za paciorki szklane.
To właśnie lenistwo ducha jest przyczyną, że nieraz ludzie zresztą poczciwi, dla biednych hojni, do rodziny przywiązani, w obowiązkach stanu pilni, tylko w rzeczach Bożych są niedbałymi, tak że dopiero w obliczu śmierci i sądu przychodzą do upamiętania, a czasem, niestety nie przychodzą, jeżeli śmierć niespodzianie przecina nić życia.
W końcu do osłabienia wiary prowadzi zaniedbanie praktyk religijnych.
Religia katolicka zawiera nie tylko dogmaty, ale także przykazania, które opierają się na dogmatach, jak budowa na fundamentach. Kto zatem wykracza przeciw przykazaniom, ten osłabia w sobie wiarę w dogmaty; kto zaniedbuje modlitwę, ten łatwo zapomina o Bogu; kto stroni od spowiedzi, temu ona wyda się jarzmem nieznośnym, a może nawet wynalazkiem ludzkim; kto opuszcza Mszę św. i nie przystępuje do Stołu Pańskiego, ten traci cześć i miłość do Najśw. Sakramentu; kto pomija źródła łaski, ten popada w naturalizm, mieniący urojeniem wszystko, co nadprzyrodzone. Powiedział Chrystus Pan: „Kto czyni prawdę, przychodzi do światła“ ; a więc, kto nie czyni prawdy, popada w ciemności.
Niestety, zaniedbanie praktyk religijnych napotyka się dosyć często, nawet u ludzi, którzy chcą uchodzić za dobrych chrześcian.
I jakaż tego przyczyna?
Oto jedni mało sobie cenią te obowiązki, a jednak one są niejako korzeniami, którymi życie religijne chwyta się duszy. Inni wymawiają się natłokiem zajęć, sprawami urzędu, szkoły, kupiectwa itp.; tymczasem wiele czasu trawią na próżnowaniu lub czczych igraszkach; ileż to bowiem chwil pochłania czytanie powieści, strojenie się, odwiedzanie teatru, kasyna, rautów itd.
Inni sarkają, że te obowiązki są zbyt liczne i ciężkie; lecz jestże to rzeczą trudną poświęcić codziennie kilka minut na modlitwę, w niedzielę i święta pół godziny na Mszę św., parę razy, a od biedy raz w rok, jaką godzinę na oczyszczenie sumienia, albo też zachować tak wielce złagodzone posty?! Nie, — prawdziwą przyczyną jest lenistwo, zniewieściałość, wstręt do wszelkiej ofiary i zamiłowanie w dobrowolnym letargu duszy.
Teraz zwracam się wprost do ciebie, kochana młodzi uniwersytecka; a mówię już nie tyle jako kapłan lub jeden z twoich mistrzów, ile jako człowiek wierzący, który wie, jak wielkim skarbem jest wiara, i radby nią obdarzyć świat cały.
Bracia moi, jeżeli z łaski Bożej jesteście wierzącymi i posłusznymi synami Kościoła św. katolickiego, dziękujcie Panu za ten dar niewysłowiony i czuwajcie pilnie, by wiary nie utracić, bo bez niej ciężkim jest życie, cięższą śmierć, najcięższą wieczność.
Chcecie zachować wiarę bez uszczerbku, żyjcie wedle jej przepisów, miejcie umysł pokorny, a serce czyste, trzymajcie się praktyk religijnych i wołajcie do Boga, jak niegdyś Apostołowie: „Panie, przymnóż nam wiary” ; z drugiej strony strzeżcie się złych podniet, złych książek, złych towarzystw.
Szczególnie stronić wam trzeba od ludzi siejących fałsze, których tak silnymi rysami odmalował J. J. Rousseau, acz sam do nich należał: „Uciekaj — oto jego słowa — od tych, którzy pod pozorem wyjaśnienia natury sieją w sercach ludzkich unieszczęśliwiające doktryny, a których pozorny sceptycyzm jest sto razy więcej twierdzącym i dogmatycznym, aniżeli stanowczy ton przeciwników. Pod wyniosłym pretekstem, że oni sami posiadają światło, prawdę i dobrą wiarę, poddają nas kategorycznym swoim wyrokom i kuszą się narzucić nam, jako zasadnicze podstawy wszystkich rzeczy, niezrozumiałe systemy, które ich wyobraźnia zbudowała. Zresztą wywracając, niszcząc i depcąc wszystko, co ludzie mają we czci, odbierają oni strapionym ostatnią pociechę w ich nędzy, możnym i bogatym jedyne wędzidło na ich namiętności; wyrywają z głębi serc wyrzuty z powodu zbrodni, odbierają cnocie nadzieję, i jeszcze się chełpią, że są dobroczyńcami ludzkości. Nigdy prawda ludziom nie szkodzi“.
Jeżeli ktoś nieszczęściem popadł w noc zwątpienia lub, co gorsza, niedowiarstwa, niech się stara czym prędzej wrócić do światła,
drogę zaś wskazuje mu jeden z największych mędrców ludzkości — Augustyn św. W młodości szukał on prawdy, lecz zboczywszy z drogi jedynie pewnej, wszedł na manowce herezji manichejskiej. Za błędami poszły złe czyny, —nad biednym młodzieńcem zapanowała żądza zmysłowa i okuła go w swe okowy. Jęczał on lat kilkanaście w jej niewoli, szamotał się na wszystkie strony, jak zwierz złowiony w sidła, wreszcie postanowił porzucić błędy, bo mu kazania św. Ambrożego wskazały drogę do prawdy, podczas gdy łzy cnej matki miękczyły jego serce i poruszały Niebo; trudno mu tylko było potargać straszne sploty zmysłowości. Pewnego dnia, gdy tak walczył z sobą, słyszy śpiew pacholęcia, powtarzającego te słowa: „Tolle, legeu, weź, czytaj. W tej chwili chwyta za księgę Pisma św., czyta ustęp z listu św. Pawła, wzywający do poprawy życia, postanawia zerwać z przeszłością, przyjmuje chrzest i staje się nie tylko świętym chrześcijaninem, ale jasną pochodnią Kościoła.
Podobnie uczyń każdy, ktokolwiek, zbłąkawszy się, szukasz prawdy i wolności chrześcijańskiej. Najprzód módl się, by ci Bóg dał siłę do zwycięstwa nad sobą, módl się zwłaszcza przez miłosierdzie Serca Zbawiciela i przyczynę Tej, którą Kościół nazywa Ucieczką grzeszników; a niech także proszą za tobą pobożne Moniki. Z łaską Bożą, która obficie tryska w Sakramentach, rozerwij pęta krępujące twą duszę i porzuć je na zawsze. By się zaś pozbyć uprzedzeń i błędów, tolle lege, czytaj dobre książki, radź się mężów światłych i słuchaj słowa Bożego. A gdy przy pomocy Bożej i twojej pracy lampa wiary na nowo zapłonie, patrz, by jej wichry nigdy nie zgasiły; lecz niech świeci ta lampa, aż wejdziesz w krainę wieczności.
https://www.niewolnikmaryi.com/umocnij-wiare-sw-j-s-pelczar/
Św. bp. Józef S. Pelczar – KONFERENCYE APOLOGETYCZNE O PRZYCZYNACH NIEDOWIARSTWA W NASZYCH CZASACH I O POTRZEBIE RELIGII, Kraków 1890r, str. 17 – 25.
Skomentuj