IV.
KAIFASZ
Zajmowaliśmy się
poprzednio wybitnie „katolickim” grzechem Judasza — zdradą. Teraz należy zastanowić się nad opozycją zewnętrznego świata, gdyż jeśli charakter towarzyszy Chrystusa rzuca światło na Jego postać, to charakter Jego nieprzyjaciół rzuca inne, niemniej jasne światło.
Najpierw: Kaifasz.
Jest rzeczą znamienną, jak już zaznaczyłem, że prawdziwie religijna opozycja przeciw Kościołowi jest równie silna jak opozycja bezwyznaniowa. Rozumiemy, że świat, jako taki, musi nienawidzić katolicyzmu, gdyż ostatecznie jego ideały i metody a dążenia świata są zupełnie inne. Świat jako taki pragnie jednego, Kościół jako taki pragnie czego innego. Świat pragnie wystarczyć sobie, zamknąć się w swych granicach. Kościół mówi, że to niemożliwe. Wybitny pisarz p. Chesterton zauważył, że niedaremnie świat ma kształt kuli, a Kościół formę krzyża. Gdyż koło, a jeszcze bardziej kula jest doskonałym symbolem całości zadowolonej z siebie; nie znosi ona żadnych dodatków, nie może rozszerzyć się bez pęknięcia. Zaś krzyż jest symbolem bezgranicznego rozszerzania się, nigdy nie jest zadowolony z siebie, zawsze posiada cztery końce, mogące wyciągać się w nieskończoność. Można powiększać go w nieskończoność bez niszczenia go. Bardzo naturalne zatem, że kula i krzyż nie mogą się pogodzić.
Lecz więcej znamiennem jest, że różne rodzaje religii stają w namiętnej opozycji do Kościoła. Na przykład dla własnej przyjemności wolałbym zwiedzać kościoły europejskie z ateistą niż z gorliwym protestantem, gdyż ateista, jakkolwiek może nie lubić mego stanowiska, nie ma właściwie punktu, na którym mógłby dokuczać mi wymyślaniem na moich współwyznawców, po prostu nasze ideały są zupełnie różne. Ja wierzę w Boga, on nie, zatem nie mamy o czem mówić i razem możemy zwiedzać świątynie Pańskie. Natomiast gorliwy protestant, t. j. człowiek naprawdę wierzący w protestantyzm, myśli, że ma ostatecznie dużo ze mną wspólnego, i dlatego nie przestaje dysputować. Mówi mi, że mam zupełną słuszność wierząc w Boga, lecz że wierzę w zupełnie fałszywy rodzaj Boga. Przecież, mówi on, nie mogę naprawdę sądzić, by Bóg lubił kadzidło, mruczenie modlitw, pokłony i t. d. Nawet człowiek „tolerancyjny” zawsze jednej rzeczy tolerować nie potrafi, mojej „nietolerancji”. Może zgodzić się na wszystko, tylko nie na to. Według jego stanowiska wszystkie religie na jedno w gruncie rzeczy wychodzą, dlatego też nie ma dość słów ostrych dla religii, która twierdzi, że ona jest wyłącznie i jedynie dobra. Dlatego tolerant tak samo jak nietolerant, jeśli jest szczery i gorliwy, musi być śmiertelnym wrogiem katolicyzmu.
„Nienawiść ludzi religijnych, — o ile są szczerzy — do Kościoła katolickiego ponad wszystko, jest bardzo wytwornym i znaczącym komplementem”. Ludzie religijni innych wyznań mogą we wszystkich kwestiach sprzeczać się ze sobą, lecz na jednym punkcie są zgodni: źe Kościół katolicki jest wrogiem i musi być zniszczony. Można robić co się chce, stać się czem bądź i otrzymać przebaczenie, lecz nie wolno zostać katolikiem.
Bardzo wybitny i święty pastor, którego znałem w Anglii, mówił raz, że woli, by jego przyjaciele popełnili jaką bądź zbrodnię na świecie, niż by zostali katolikami, ponieważ, jak dowodził: „Ludzie mogą żałować morderstwa i cudzołóstwa, lecz prawie nigdy nie żałują, że zostali katolikami”. Miał zupełną rację, tego nie żałują. Otóż bez wątpienia bardzo ciekawem zjawiskiem jest, że jakaś religia i tylko ona ma taki monopol nienawiści u osób religijnych. Anglikanie nie nienawidzą kalwinów, kalwini nie nienawidzą kongregacjonalistów; nie godzą się ze sobą, kłócą, lecz ich uczucia wzajemne są za słabe, by je nazwać nienawistnemi. Natomiast nienawidzą katolicyzmu, i o tem nie może być wątpliwości. Na przykład zdaje mi się, że niema na świecie dzienników mających za cel zniszczenie którejkolwiek sekty pod słońcem, czy mą będzie anglikanizm czy luteranizm, czy swedenborgjanizm, czy prezbiterjanizm, ale niezliczone mnóstwo dzienników w Anglii, Ameryce, Francji i we Włoszech zwalcza katolicyzm. Nawet najbardziej różniące się między sobą sekty pogodzą się i pójdą wspólnie, gdy chodzi o wystąpienie przeciw papieżowi. Zapewne teraz jest modą, na przykład w Anglii, ukrywanie tej nienawiści i pozowanie na tolerancję nawet względem katolików, lecz nikt kto zna Anglię, nie może wątpić, iż to jest moda przejściowa. Gdyby na chwilę naprawdę wolność sumienia zapanowała w Anglii i dowiedziano się, że król przeszedł na katolicyzm, to z pewnością nie mógłby już dłużej panować, i żaden jego krok nie wywołałby takiego gniewu jak zmiana wyznania. Pod pięknemi słowami i zapewnieniami tolerancji, pod głoszeniem religijnej równości nurtuje zawsze, może nieświadomie, niechęć do katolicyzmu nieporównanie głębsza niż w stosunku do innych form religijnych, jako argumenty tej nienawiści podaje się rzeź św. Bartłomieja, inkwizycję, ale to są frazesy, prawdziwym argumentem jest sam katolicyzm. Przejdźmy teraz do Ewangelii.
Kaifasz i Annasz byli bez wątpienia ludźmi religijnymi, i z pewnego punktu widzenia byli oni nawet wybitnie nieświatowymi ludźmi. Żyli uczciwie, wielbili poniekąd prawo Boże, nie mieli nic wspólnego z ideałami rzymskiego cesarstwa, reprezentowanego przez Piłata. Wstrętną była im myśl jarzma rzymskiego, spoczywającego na karku wybranego narodu, bolała ich bardzo obecność rzymskiej załogi w świętem mieście; oni tak samo jak najgorliwsi oczekiwali królestwa Bożego, które miało nadejść z całym aparatem potęgi, i czcili „piękność Domu Bożego oraz miejsce zamieszkania Chwały Jego”. Słowem, byli to ludzie wierzący i pobożni. Rzeczą, której zapewne Kaifasz bał się więcej niż śmierci, było pochłonięcie Izraela przez świat rzymski, przybycie większej jeszcze liczby legij rzymskich i zabranie tego, co jeszcze pozostawało z miejsca i imienia Izraela. I dlatego Kaifasz ukrzyżował Chrystusa.
„Jest pożyteczno - powiedział — by jeden człowiek umarł za lud, a nie wszystek naród zginął” (J XI, 50). Na pierwszy rzut oka wydaie się to rozumowanie bardzo dziwnem. Dlaczego Kaifasz nie starał się pozyskać Chrystusa i spróbować zużytkować wielkiego wpływu tego Proroka do swoich celów? Mieli tyle wspólnego ze sobą. Obaj czcili Prawo Boże, obaj byli miłośnikami świętości, czystości i uduchowienia życia, obaj nie dbali o świat i cierpieli nad wmieszaniem się władzy świeckiej w sprawy duchowe. Jedna więc tylko istnieje odpowiedź na powyższe pytanie. Kaifasz w głębi duszy doskonale wiedział, że pod pozornem podobieństwem jest nieubłagany antagonizm, że ich ideały były w gruncie rzeczy różne, że Chrystus zupełnie co innego rozumiał niż on przez „Prawo Boże“, że nawet ich pojęcia o Bogu były różne, i że nie było najmniejszego prawdopodobieństwa, by on, arcykapłan mógł pozyskać Chrystusa. Źle, że była taka różnica, ale koniec końców była. Prawda, w Kaifaszu nie nastąpiła zmiana ideałów jak w judaszu, i dlatego wina tego kapłana była mniejsza. Ale niezgoda była widoczna. Dlatego Katfasz wystąpił z cała przebiegłością kościelnego polityka: „Poprzysięgam Cię przez Boga żywego, abyś nam powiedział, jeśliś Ty jest Chrystus, Syn Boży? (Mat. XXVI, 62). Twierdzisz czy nie, że jesteś jedyny? Jeśli nie, to możemy jeszcze porozumieć się; jeśli godzisz się stanąć w szeregu proroków, to dobrze. Lecz jeśli utrzymujesz, żeś jedyny, to nie mamy co mówić dalej”. A Jezus odpowiedział: „jam jest” (Mar. XIV, 62). I sprawa była skończona.
Zdaje mi się, że to właśnie jest punktem spornym między katolicyzmem a niekatolickiem chrześcijaństwem. I uwydatnia się to na każdym kroku. To twierdzenie, że On jest jedyny, wywołuje walkę z Kościołem. Rytualiści byliby najserdeczniejszymi przyjaciółmi naszymi, gdybyśmy przyznali, że oni także należą do Kościoła. Nonkonformiści przyjęliby nas z otwartemi rękoma, gdybyśmy zgodzili się, „że są różnorakie łaski, ale jeden duch” (w ich sensie oczywiście) i że nasza predylekcja do ceremonii i kadzidła jest tylko kwestią indywidualnego upodobania. Nawet teozofowie i neo-buddyści, a także pragmatyści i „wolnomyśliciele” z sympatią odnosiliby się do nas, gdybyśmy tylko przyznali, że dążymy wszyscy do jednego ideału mimo różnicy dogmatów. Ludzie religijni dziś zakończyliby spór, gdyby Kościół zgodził się stanąć w jednym szeregu z innymi.
To też ludzie religijni cudownie godzą się z „letnimi” katolikami, którzy nauczyli się sztuki mówienia tolerancyjnego i uważają, że ostatecznie różnice niewiele znaczą. Lecz „letni” katolicy nie są Kościołem, i religijni ludzie o tem wiedzą.
Podstawą nienawiści jest t. zw. „nietolerancja” czyli twierdzenie Kościoła, że on jest Prawdą absolutną, czyli to, co dobrze poinformowane osoby zwą „watykanizmem” albo „ultramontanizmem*. I tak widzimy osoby religijne, ze wstrętem odsuwające się od tej bluźnierczej arogancji, i widzimy Chrystusa w Jego Kościele oplwanego, związanego i stojącego przedsądem.
Nie potrzeba nad tern rozwodzić się dłużej. Już nieraz dotknąłem tej kwestii, chciałbym tylko prosić o chwilę refleksji wobec znaczenia całej sceny i raz jeszcze postawić pytanie: Skąd pochodzi ta zdumiewająca pewność siebie i zaufanie we własne siły Chrystusa i Kościoła, jeśli nie z Nieba? Czem jest ten tajemniczy wpływ, pozwalający Kościołowi opierać się całemu prądowi nowoczesnemu, zmierzającemu do „wyrozumiałości”, i stać jak opoka, jako jedyne religijne ciało wśród nas, które nie zgadza się zająć miejsca na równi z innemi? „Wszystkie inne wyznania są przynajmniej obecnie przygotowane do pokornego usuwania się, do robienia kompromisów, do przyznania, że w „największych różnicach kryje się najgłębsza jedność” i t. d.
Kościół katolicki jedyny stoi twardo, powtarzając, że jest Prawdą, zupełną Prawdą i tylko Prawdą, że nie potrzebuje nikogo i sobie wystarcza. I jak się to dzieje, że ludzie religijni, mający w gruncie rzeczy tyle wspólnego z katolicyzmem, tak namiętnie potępiają go, jeśli w głębi duszy na wpół nieświadomie nie przyznają, że ich ideały są inne, że są ostatecznie tylko ludzkie, kiedy ta Postać pogardzona i umęczona jest nadludzka?
R. H. BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD KSIĘGARNI SW. WOJCIECHA.1921
Dodaj odpowiedź do Zbyszek Anuluj pisanie odpowiedzi