„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.X. Kajfasz


IV.

KAIFASZ
Zajmowaliśmy‎ ‎się‎ ‎poprzednio‎ ‎wybitnie‎ ‎„katolickim” grzechem‎ ‎Judasza‎ ‎—‎ ‎zdradą.‎ ‎Teraz‎ ‎należy‎ ‎zastanowić‎ ‎się‎ ‎nad‎ ‎opozycją‎ ‎zewnętrznego‎ ‎świata,‎ ‎gdyż‎ ‎jeśli charakter‎ ‎towarzyszy‎ ‎Chrystusa‎ ‎rzuca‎ ‎światło‎ ‎na‎ ‎Jego postać,‎ ‎to‎ ‎charakter‎ ‎Jego‎ ‎nieprzyjaciół‎ ‎rzuca‎ ‎inne, niemniej‎ ‎jasne‎ ‎światło.

Najpierw:‎ ‎Kai‎‎fas‎z.
Jest‎ ‎rzeczą‎ ‎znamienną,‎ ‎jak‎ ‎już‎ ‎zaznaczyłem,‎ ‎że prawdziwie‎ ‎religijna‎ ‎opozycja‎ ‎przeciw‎ ‎Kościołowi‎ ‎jest równie‎ ‎silna‎ ‎jak‎ ‎opozycja‎ ‎bezwyznaniowa.‎ Rozumiemy, że‎ ‎świat,‎ ‎jako‎ ‎taki,‎ ‎musi‎ ‎nienawidzić‎ ‎katolicyzmu, gdyż‎ ‎ostatecznie‎ ‎jego‎ ‎ideały‎ ‎i‎ ‎metody‎ ‎a‎ ‎dążenia‎ ‎świata są‎ ‎zupełnie‎ ‎inne.‎ ‎Świat‎ ‎jako‎ ‎taki‎ ‎pragnie‎ ‎jednego, Kościół‎ ‎jako‎ ‎taki‎ ‎pragnie‎ ‎czego‎ ‎innego.‎ ‎Ś‎‎wiat‎ ‎pragnie‎ ‎wystarczyć‎ ‎sobie,‎ ‎zamknąć‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎swych‎ ‎granicach.‎ ‎Kościół‎ ‎mówi,‎ ‎że‎ ‎to‎ ‎niemożliwe.‎ ‎Wybitny‎ ‎pisarz‎ ‎p.‎ ‎Chesterton‎ ‎zauważył,‎ ‎że‎ ‎niedaremnie‎ ‎świat ma‎ ‎kształt‎ ‎kuli,‎ ‎a‎ ‎Kościół‎ ‎formę‎ ‎krzyża.‎ ‎Gdyż‎ ‎koło, a‎ ‎jeszcze‎ ‎bardziej‎ ‎kula‎ ‎jest‎ ‎doskonałym‎ ‎symbolem‎ ‎całości‎ ‎zadowolonej‎ ‎z‎ ‎siebie;‎ ‎nie‎ ‎znosi‎ ‎ona‎ ‎żadnych dodatków,‎ ‎nie‎ ‎może‎ ‎rozszerzyć‎ ‎się‎ ‎bez‎ ‎pęknięcia.‎ ‎Zaś krzyż‎ ‎jest‎ ‎symbolem‎ ‎bezgranicznego‎ ‎rozszerzania‎ ‎się, nigdy‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎zadowolony‎ ‎z‎ ‎siebie,‎ ‎zawsze‎ ‎posiada cztery‎ ‎końce,‎ ‎mogące‎ ‎wyciągać‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎nieskończoność. Można‎ ‎powiększać‎ ‎go‎ ‎w‎ ‎nieskończoność‎ ‎bez‎ ‎niszczenia go.‎ ‎Bardzo‎ ‎naturalne‎ ‎zatem,‎ ‎że‎ ‎kula‎ ‎i‎ ‎krzyż‎ ‎nie‎ ‎mogą się‎ ‎pogodzić.‎

https://niewolnikmaryi.com/2023/07/26/wesprzyj-nas/

‎Lecz‎ ‎więcej‎ ‎znamiennem‎ ‎jest,‎ ‎że‎ ‎różne rodzaje‎ ‎religii‎ ‎stają‎ ‎w‎ ‎namiętnej‎ ‎opozycji‎ ‎do‎ ‎Kościoła. Na przykład‎ ‎dla‎ ‎własnej‎ ‎przyjemności‎ ‎wolałbym‎ ‎zwiedzać‎ ‎kościoły‎ ‎europejskie‎ ‎z‎ ‎ateistą‎ ‎niż‎ ‎z‎ ‎gorliwym protestantem,‎ ‎gdyż‎ ‎ateista,‎ ‎jakkolwiek‎ ‎może‎ ‎nie‎ ‎lubić mego‎ ‎stanowiska,‎ ‎nie‎ ‎ma‎ ‎właściwie‎ ‎punktu,‎ ‎na‎ ‎którym mógłby‎ ‎dokuczać‎ ‎mi‎ ‎wymyślaniem‎ ‎na‎ ‎moich‎ ‎współwyznawców,‎ ‎po prostu‎ ‎nasze‎ ‎ideały‎ ‎są‎ ‎zupełnie‎ ‎różne. Ja‎ ‎wierzę‎ ‎w‎ ‎Boga,‎ ‎on‎ ‎nie,‎ ‎zatem‎ ‎nie‎ ‎mamy‎ ‎o‎ ‎czem mówić‎ ‎i‎ ‎razem‎ ‎możemy‎ ‎zwiedzać‎ ‎świątynie‎ ‎Pańskie. Natomiast‎ ‎gorliwy‎ ‎protestant,‎ ‎t.‎ ‎j.‎ ‎człowiek‎ ‎naprawdę wierzący‎ ‎w‎ ‎protestantyzm,‎ ‎myśli,‎ ‎że ‎ma‎ ‎ostatecznie dużo‎ ‎ze‎ ‎mną‎ ‎wspólnego,‎ ‎i‎ ‎dlatego‎ ‎nie‎ ‎przestaje‎ ‎dysputować.‎ ‎Mówi‎ ‎mi,‎ ‎że‎ ‎mam‎ ‎zupełną‎ ‎słuszność‎ ‎wierząc w‎ ‎Boga,‎ ‎lecz‎ ‎że‎ ‎wierzę‎ ‎w‎ ‎zupełnie‎ ‎fałszywy‎ ‎rodzaj Boga.‎ ‎Przecież,‎ ‎mówi‎ ‎on,‎ ‎nie‎ ‎mogę‎ ‎naprawdę‎ ‎sądzić,‎ ‎by‎ ‎Bóg‎ ‎lubił‎ ‎kadzidło,‎ ‎mruczenie‎ ‎modlitw,‎ ‎pokłony‎ ‎i‎ ‎t.‎ ‎d.‎ ‎Nawet‎ ‎człowiek‎ ‎„tolerancyjny”‎ ‎zawsze jednej‎ ‎rzeczy‎ ‎tolerować‎ ‎nie‎ ‎potrafi,‎ ‎mojej‎ ‎„nietolerancji”.‎ ‎Może‎ ‎zgodzić‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎wszystko,‎ ‎tylko‎ ‎nie‎ ‎na to.‎ ‎Według‎ ‎jego‎ ‎stanowiska‎ ‎wszystkie‎ ‎religie‎ ‎na‎ ‎jedno‎ ‎w‎ ‎gruncie‎ ‎rzeczy‎ ‎wychodzą,‎ ‎dlatego‎ ‎też‎ ‎nie‎ ‎ma dość‎ ‎słów‎ ‎ostrych‎ ‎dla‎ ‎religii,‎ ‎która‎ ‎twierdzi,‎ ‎że‎ ‎ona jest‎ ‎wyłącznie‎ ‎i‎ ‎jedynie‎ ‎dobra.‎ ‎Dlatego‎ ‎tolerant‎ ‎tak samo‎ ‎jak‎ ‎nietolerant,‎ ‎jeśli‎ ‎jest‎ ‎szczery‎ ‎i‎ ‎gorliwy,‎ ‎musi być‎ ‎śmiertelnym‎ ‎wrogiem‎ ‎katolicyzmu.

„Nienawiść‎ ‎ludzi‎ ‎religijnych,‎ ‎—‎ ‎o‎ ‎ile‎ ‎są‎ ‎szczerzy —‎ ‎do‎ ‎Kościoła‎ ‎katolickiego‎ ‎ponad‎ ‎wszystko,‎ ‎jest‎ ‎bardzo‎ ‎wytwornym‎ ‎i‎ ‎znaczącym‎ ‎komplementem”.‎ ‎Ludzie religijni‎ ‎innych‎ ‎wyznań‎ ‎mogą‎ ‎we‎ ‎wszystkich‎ ‎kwestiach sprzeczać‎ ‎się‎ ‎ze‎ ‎sobą,‎ ‎lecz‎ ‎na‎ ‎jednym‎ ‎punkcie‎ ‎są‎ ‎zgodni:‎ ‎źe‎ ‎Kościół‎ ‎katolicki‎ ‎jest‎ ‎wrogiem‎ ‎i‎ ‎musi‎ ‎być‎ ‎zniszczony.‎ ‎Można‎ ‎robić‎ ‎co‎ ‎się‎ ‎chce,‎ ‎stać‎ ‎się‎ ‎czem‎ ‎bądź i‎ ‎otrzymać‎ ‎przebaczenie,‎ ‎lecz‎ ‎nie‎ ‎wolno‎ ‎zostać‎ ‎katolikiem.‎

Bardzo‎ ‎wybitny‎ ‎i‎ ‎święty‎ ‎pastor,‎ ‎którego‎ ‎znałem w‎ ‎Anglii,‎ ‎mówił‎ ‎raz,‎ ‎że‎ ‎woli,‎ ‎by‎ ‎jego‎ ‎przyjaciele‎ ‎popełnili‎ ‎jaką‎ ‎bądź‎ ‎zbrodnię‎ ‎na‎ ‎świecie,‎ ‎niż‎ ‎by‎ ‎zostali‎ ‎katolikami,‎ ‎ponieważ,‎ ‎jak‎ ‎dowodził:‎ ‎„Ludzie‎ ‎mogą‎ ‎żałować‎ ‎morderstwa‎ ‎i‎ ‎cudzołóstwa,‎ ‎lecz‎ ‎prawie‎ ‎nigdy‎ ‎nie żałują,‎ że‎ ‎zostali‎ ‎katolikami‎”‎.‎ ‎Miał‎ ‎zupełną‎ ‎rację, tego‎ ‎nie‎ ‎żałują.‎ ‎Otóż‎ ‎bez‎ ‎wątpienia‎ ‎bardzo‎ ‎ciekawem zjawiskiem‎ ‎jest,‎ że‎ ‎jakaś‎ ‎religia‎ ‎i‎ ‎tylko‎ ‎ona‎ ‎ma‎ ‎taki monopol‎ ‎nienawiści‎ ‎u‎ ‎osób‎ ‎religijnych.‎ ‎Anglikanie‎ ‎nie nienawidzą‎ ‎kalwinów,‎ ‎kalwini‎ ‎nie‎ ‎nienawidzą‎ ‎kongregacjonalistów;‎ ‎nie‎ ‎godzą‎ ‎się‎ ‎ze‎ ‎sobą,‎ ‎kłócą,‎ ‎lecz‎ ‎ich uczucia‎ ‎wzajemne‎ ‎są‎ ‎za‎ ‎słabe,‎ ‎by‎ ‎je‎ ‎nazwać‎ ‎nienawistnemi.‎ ‎Natomiast‎ ‎nienawidzą‎ ‎katolicyzmu,‎ ‎i‎ ‎o‎ ‎tem nie‎ ‎może‎ ‎być‎ ‎wątpliwości.‎ ‎Na przykład‎ ‎zdaje‎ ‎mi‎ ‎się, że‎ ‎niema‎ ‎na‎ ‎świecie‎ ‎dzienników‎ ‎mających‎ ‎za‎ ‎cel‎ ‎zniszczenie‎ ‎którejkolwiek‎ ‎sekty‎ ‎pod‎ ‎słońcem,‎ ‎czy‎ ‎mą‎ ‎będzie‎ ‎anglikanizm‎ ‎czy‎ ‎luteranizm,‎ ‎czy‎ ‎swedenborgjanizm, czy‎ ‎prezbiterjanizm,‎ ‎ale‎ ‎niezliczone‎ ‎mnóstwo‎ ‎dzienników‎ ‎w‎ ‎Anglii,‎ ‎Ameryce,‎ ‎Francji‎ ‎i‎ ‎we‎ ‎Włoszech‎ ‎zwalcza‎ ‎katolicyzm.‎ ‎Nawet‎ ‎najbardziej‎ ‎różniące‎ ‎się‎ ‎między sobą‎ ‎sekty‎ ‎pogodzą‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎pójdą‎ ‎wspólnie,‎ ‎gdy‎ ‎chodzi o ‎wystąpienie‎ ‎przeciw‎ ‎papieżowi.‎ ‎Zapewne‎ ‎teraz‎ ‎jest modą,‎ ‎na przykład‎ ‎w‎ ‎Anglii,‎ ‎ukrywanie‎ ‎tej‎ ‎nienawiści i ‎pozowanie‎ ‎na‎ ‎tolerancję‎ ‎nawet‎ ‎względem‎ ‎katolików, lecz‎ ‎nikt‎ ‎kto‎ ‎zna‎ ‎Anglię,‎ ‎nie‎ ‎może‎ ‎wątpić,‎ ‎iż‎ ‎to‎ ‎jest moda‎ ‎przejściowa.‎ ‎Gdyby‎ ‎na‎ ‎chwilę‎ ‎naprawdę‎ ‎wolność‎ ‎sumienia‎ ‎zapanowała‎ ‎w‎ ‎Anglii‎ ‎i‎ ‎dowiedziano‎ ‎się, że‎ ‎król‎ ‎przeszedł‎ ‎na‎ ‎katolicyzm,‎ ‎to‎ ‎z‎ ‎pewnością‎ ‎nie mógłby‎ ‎już‎ ‎dłużej‎ ‎panować,‎ ‎i‎ ‎żaden‎ ‎jego‎ ‎krok‎ ‎nie wywołałby‎ ‎takiego‎ ‎gniewu‎ ‎jak‎ ‎zmiana‎ ‎wyznania.‎ ‎Pod pięknemi‎ ‎słowami‎ ‎i‎ ‎zapewnieniami‎ ‎tolerancji,‎ ‎pod‎ ‎głoszeniem‎ ‎religijnej‎ ‎równości‎ ‎nurtuje‎ ‎zawsze,‎ ‎może‎ ‎nieświadomie,‎ ‎niechęć‎ ‎do‎ ‎katolicyzmu‎ ‎nieporównanie‎ ‎głębsza‎ ‎niż‎ ‎w‎ ‎stosunku‎ ‎do‎ ‎innych‎ ‎form‎ ‎religijnych,‎ ‎jako argumenty‎ ‎tej‎ ‎nienawiści‎ ‎podaje‎ ‎się‎ ‎rzeź‎ ‎św.‎ ‎Bartłomieja,‎ ‎inkwizycję,‎ ‎ale‎ ‎to‎ ‎są‎ ‎frazesy,‎ ‎prawdziwym‎ ‎argumentem‎ ‎jest‎ ‎sam‎ ‎katolicyzm.‎ ‎Przejdźmy‎ ‎teraz‎ ‎do Ewangelii.

Kaifasz‎ ‎i‎ ‎Annasz‎ ‎byli‎ ‎bez‎ ‎wątpienia‎ ‎ludźmi‎ ‎religijnymi,‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎pewnego‎ ‎punktu‎ ‎widzenia‎ ‎byli‎ ‎oni‎ ‎nawet wybitnie‎ ‎nieświatowymi‎ ‎ludźmi.‎ ‎Żyli‎ ‎uczciwie,‎ ‎wielbili‎ ‎poniekąd‎ ‎prawo‎ ‎Boże,‎ ‎nie‎ ‎mieli‎ ‎nic‎ ‎wspólnego z‎ ‎ideałami‎ ‎rzymskiego‎ ‎cesarstwa,‎ ‎reprezentowanego przez‎ ‎Piłata.‎ ‎Wstrętną‎ ‎była‎ ‎im‎ ‎myśl‎ ‎jarzma‎ ‎rzymskiego,‎ ‎spoczywającego‎ ‎na‎ ‎karku‎ ‎wybranego‎ ‎narodu, bolała‎ ‎ich‎ ‎bardzo‎ ‎obecność‎ ‎rzymskiej‎ ‎załogi‎ ‎w‎ ‎świętem‎ ‎mieście;‎ ‎oni‎ ‎tak‎ ‎samo‎ ‎jak‎ ‎najgorliwsi‎ ‎oczekiwali królestwa‎ ‎Bożego,‎ ‎które‎ ‎miało‎ ‎nadejść‎ ‎z‎ ‎całym‎ ‎aparatem‎ ‎potęgi,‎ ‎i‎ ‎czcili‎ ‎„piękność‎ ‎Domu‎ ‎Bożego‎ ‎oraz miejsce‎ ‎zamieszkania‎ ‎Chwały‎ ‎Jego‎”‎.‎ ‎Słowem,‎ ‎byli‎ ‎to ludzie‎ ‎wierzący‎ ‎i‎ ‎pobożni.‎ ‎Rzeczą,‎ ‎której‎ ‎zapewne Kaifasz‎ ‎bał‎ ‎się‎ ‎więcej‎ ‎niż‎ ‎śmierci,‎ ‎było‎ ‎pochłonięcie Izraela‎ ‎przez‎ ‎świat‎ ‎rzymski,‎ ‎przybycie‎ ‎większej‎ ‎jeszcze‎ ‎liczby‎ ‎legij‎ ‎rzymskich‎ ‎i‎ ‎zabranie‎ ‎tego,‎ ‎co‎ ‎jeszcze pozostawało‎ ‎z‎ ‎miejsca‎ ‎i‎ ‎imienia‎ ‎Izraela.‎ ‎I‎ ‎dlatego Kaifasz‎ ‎ukrzyżował‎ ‎Chrystusa.

„Jest‎ ‎pożyteczno‎ ‎-‎ ‎powiedział‎ ‎—‎ ‎by‎ ‎jeden‎ ‎człowiek umarł‎ ‎za‎ ‎lud,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎wszystek‎ ‎naród‎ ‎zginął”‎ ‎(J‎ ‎XI,‎ ‎50). Na‎ ‎pierwszy‎ ‎rzut‎ ‎oka‎ ‎wydaie‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎rozumowanie‎ ‎bardzo‎ ‎dziwnem.‎ ‎Dlaczego‎ ‎Kaifasz‎ ‎nie‎ ‎starał‎ ‎się‎ ‎pozyskać‎ ‎Chrystusa‎ ‎i‎ ‎spróbować‎ ‎zużytkować‎ ‎wielkiego wpływu‎ ‎tego‎ ‎Proroka‎ ‎do‎ ‎swoich‎ ‎celów?‎ ‎Mieli‎ ‎tyle wspólnego‎ ‎ze‎ ‎sobą.‎ ‎Obaj‎ ‎czcili‎ ‎Prawo‎ ‎Boże,‎ ‎obaj byli‎ ‎miłośnikami‎ ‎świętości,‎ ‎czystości‎ ‎i‎ ‎uduchowienia życia,‎ ‎obaj‎ ‎nie‎ ‎dbali‎ ‎o‎ ‎świat‎ ‎i‎ ‎cierpieli‎ ‎nad‎ ‎wmieszaniem‎ ‎się‎ ‎władzy‎ ‎świeckiej‎ ‎w‎ ‎sprawy‎ ‎duchowe.‎ ‎Jedna więc‎ ‎tylko‎ ‎istnieje‎ ‎odpowiedź‎ ‎na‎ ‎powyższe‎ ‎pytanie. Kaifasz‎ ‎w‎ ‎głębi‎ ‎duszy‎ ‎doskonale‎ ‎wiedział,‎ ‎że‎ ‎pod‎ ‎pozornem‎ ‎podobieństwem‎ ‎jest‎ ‎nieubłagany‎ ‎antagonizm, że‎ ‎ich‎ ‎ideały‎ ‎były‎ ‎w‎ ‎gruncie‎ ‎rzeczy‎ ‎różne,‎ ‎że‎ ‎Chrystus zupełnie‎ ‎co‎ ‎innego‎ ‎rozumiał‎ ‎niż‎ ‎on‎ ‎przez‎ ‎„Prawo‎ ‎Boże“, że‎ ‎nawet‎ ‎ich‎ ‎pojęcia‎ ‎o‎ ‎Bogu‎ ‎były‎ ‎różne,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎było najmniejszego‎ ‎prawdopodobieństwa,‎ ‎by‎ ‎on,‎ ‎arcykapłan mógł‎ ‎pozyskać‎ ‎Chrystusa.‎ ‎Źle,‎ ‎że‎ ‎była‎ ‎taka‎ ‎różnica,‎ ‎ale koniec‎ ‎końców‎ ‎była.‎ ‎Prawda,‎ ‎w‎ ‎Kaifaszu‎ ‎nie‎ ‎nastąpiła‎ ‎zmiana‎ ‎ideałów‎ ‎jak‎ ‎w‎ ‎judaszu,‎ ‎i‎ ‎dlatego‎ ‎wina tego‎ ‎kapłana‎ ‎była‎ ‎mniejsza.‎ ‎Ale‎ ‎niezgoda‎ ‎była widoczna.‎ ‎Dlatego‎ ‎Katfasz‎ ‎wystąpił‎ ‎z‎ ‎cała‎ ‎przebiegłością‎ ‎kościelnego‎ ‎polityka:‎ ‎„Poprzysięgam‎ ‎Cię‎ ‎przez Boga‎ ‎żywego,‎ ‎abyś‎ ‎nam‎ ‎powiedział,‎ ‎jeśliś‎ ‎Ty‎ ‎jest Chrystus,‎ ‎Syn‎ ‎Boży?‎ ‎(Mat.‎ ‎XXVI,‎ ‎62).‎ ‎Twierdzisz‎ ‎czy nie,‎ ‎że‎ ‎jesteś‎ ‎jedyny?‎ ‎Jeśli‎ ‎nie,‎ ‎to‎ ‎możemy‎ ‎jeszcze porozumieć‎ ‎się;‎ ‎jeśli‎ ‎godzisz‎ ‎się‎ ‎stanąć‎ ‎w‎ ‎szeregu‎ ‎proroków,‎ ‎to‎ ‎dobrze.‎ ‎Lecz‎ ‎jeśli‎ ‎utrzymujesz,‎ ‎żeś‎ ‎jedyny,‎ ‎to‎ ‎nie‎ ‎mamy‎ ‎co‎ ‎mówić‎ ‎dalej”.‎ ‎A‎ ‎Jezus‎ ‎odpowiedział:‎ ‎„jam‎ ‎jest”‎ ‎(Mar.‎ ‎XIV,‎ ‎62).‎ ‎I‎ ‎sprawa‎ ‎była skończona.

Zdaje‎ ‎mi‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎to‎ ‎właśnie‎ ‎jest‎ ‎punktem‎ ‎spornym między‎ ‎katolicyzmem‎ ‎a‎ ‎niekatolickiem‎ ‎chrześcijaństwem.‎ ‎I‎ ‎uwydatnia‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎na‎ ‎każdym‎ ‎kroku.‎ ‎To twierdzenie,‎ że‎ ‎On‎ ‎jest‎ ‎jedyny,‎ ‎wywołuje‎ ‎walkę‎ ‎z‎ ‎Kościołem.‎ ‎Rytualiści‎ ‎byliby‎ ‎najserdeczniejszymi‎ ‎przyjaciółmi‎ ‎naszymi,‎ ‎gdybyśmy‎ ‎przyznali,‎ ‎że‎ ‎oni‎ ‎także należą‎ ‎do‎ ‎Kościoła.‎ ‎Nonkonformiści‎ ‎przyjęliby‎ ‎nas z‎ ‎otwartemi‎ ‎rękoma,‎ ‎gdybyśmy‎ ‎zgodzili‎ ‎się,‎ ‎„że‎ ‎są różnorakie‎ ‎łaski,‎ ‎ale‎ ‎jeden‎ ‎duch”‎ ‎(w‎ ‎ich‎ ‎sensie‎ ‎oczywiście)‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎nasza‎ ‎predylekcja‎ ‎do‎ ‎ceremonii‎ ‎i‎ ‎kadzidła jest‎ ‎tylko‎ ‎kwestią‎ ‎indywidualnego‎ ‎upodobania.‎ ‎Nawet teozofowie‎ ‎i‎ ‎neo-buddyści,‎ ‎a‎ ‎także‎ ‎pragmatyści‎ ‎i‎ ‎„wolnomyśliciele”‎ ‎z‎ ‎sympatią‎ ‎odnosiliby‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎nas,‎ ‎gdybyśmy tylko‎ ‎przyznali,‎ że‎ ‎dążymy‎ ‎wszyscy‎ ‎do‎ ‎jednego‎ ‎ideału mimo‎ ‎różnicy‎ ‎dogmatów.‎ ‎Ludzie‎ ‎religijni‎ ‎dziś‎ ‎zakończyliby‎ ‎spór,‎ ‎gdyby‎ ‎Kościół‎ ‎zgodził‎ ‎się‎ ‎stanąć‎ ‎w‎ ‎jednym‎ ‎szeregu‎ ‎z‎ ‎innymi.‎ ‎

To‎ ‎też‎ ‎ludzie‎ ‎religijni‎ ‎cudownie‎ ‎godzą‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎„letnimi”‎ ‎katolikami,‎ ‎którzy‎ ‎nauczyli się‎ ‎sztuki‎ ‎mówienia‎ ‎tolerancyjnego‎ ‎i‎ ‎uważają,‎ że‎ ‎ostatecznie‎ ‎różnice‎ ‎niewiele‎ ‎znaczą.‎ ‎Lecz‎ ‎„letni”‎ ‎katolicy‎ ‎nie‎ ‎są‎ ‎K‎ościołem,‎ ‎i‎ ‎religijni‎ ‎ludzie‎ ‎o‎ ‎tem‎ ‎wiedzą.
Podstawą‎ ‎nienawiści‎ ‎jest‎ ‎t.‎ ‎zw.‎ ‎„nietolerancja”‎ ‎czyli twierdzenie‎ ‎Kościoła,‎ ‎że‎ ‎on‎ ‎jest‎ ‎Prawdą‎ ‎absolutną,‎ ‎czyli‎ ‎to,‎ ‎co‎ ‎dobrze‎ ‎poinformowane‎ ‎osoby‎ ‎zwą „watykanizmem”‎ ‎albo‎ ‎„ultramontanizmem*.‎ ‎I‎ ‎tak‎ ‎widzimy‎ ‎osoby‎ ‎religijne,‎ ‎ze‎ ‎wstrętem‎ ‎odsuwające‎ ‎się‎ ‎od tej‎ ‎bluźnierczej‎ ‎arogancji,‎ ‎i‎ ‎widzimy‎ ‎Chrystusa‎ ‎w‎ ‎Jego Kościele‎ ‎oplwanego,‎ ‎związanego‎ ‎i‎ ‎stojącego‎ ‎przedsądem.

Nie‎ ‎potrzeba‎ ‎nad‎ ‎tern‎ ‎rozwodzić‎ ‎się‎ ‎dłużej.‎ ‎Już nieraz‎ ‎dotknąłem‎ ‎tej‎ ‎kwestii,‎ ‎chciałbym‎ ‎tylko‎ ‎prosić o‎ ‎chwilę‎ ‎refleksji‎ ‎wobec‎ ‎znaczenia‎ ‎całej‎ ‎sceny‎ ‎i‎ ‎raz jeszcze‎ ‎postawić‎ ‎pytanie:‎ ‎Skąd‎ ‎pochodzi‎ ‎ta‎ ‎zdumiewająca‎ ‎pewność‎ ‎siebie‎ ‎i‎ ‎zaufanie‎ ‎we‎ ‎własne‎ ‎siły‎ ‎Chrystusa‎ ‎i‎ ‎Kościoła,‎ ‎jeśli‎ ‎nie‎ ‎z‎ ‎Nieba?‎ ‎Czem‎ ‎jest‎ ‎ten‎ ‎tajemniczy‎ ‎wpływ,‎ ‎pozwalający‎ ‎Kościołowi‎ ‎opierać‎ ‎się całemu‎ ‎prądowi‎ ‎nowoczesnemu,‎ ‎zmierzającemu‎ ‎do‎ ‎„wyrozumiałości”,‎ ‎i‎ ‎stać‎ ‎jak‎ ‎opoka,‎ ‎jako‎ ‎jedyne‎ ‎religijne ciało‎ ‎wśród‎ ‎nas,‎ ‎które‎ ‎nie‎ ‎zgadza‎ ‎się‎ ‎zająć‎ ‎miejsca na równi‎ ‎z‎ ‎innemi? „Wszystkie‎ ‎inne‎ ‎wyznania‎ ‎są‎ ‎przynajmniej‎ ‎obecnie przygotowane‎ ‎do‎ ‎pokornego‎ ‎usuwania‎ ‎się,‎ ‎do‎ ‎robienia kompromisów,‎ ‎do‎ ‎przyznania,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎„największych‎ ‎różnicach‎ ‎kryje‎ ‎się‎ ‎najgłębsza‎ ‎jedność”‎ ‎i‎ ‎t.‎ ‎d.

Kościół‎ ‎katolicki‎ ‎jedyny‎ ‎stoi‎ ‎twardo,‎ ‎powtarzając, że‎ ‎jest‎ ‎Prawdą,‎ ‎zupełną‎ ‎Prawdą‎ ‎i‎ ‎tylko‎ ‎Prawdą,‎ ‎że nie‎ ‎potrzebuje‎ ‎nikogo‎ ‎i‎ ‎sobie‎ ‎wystarcza.‎ ‎I‎ ‎jak‎ ‎się‎ ‎to dzieje,‎ ‎że‎ ‎ludzie‎ ‎religijni,‎ ‎mający‎ ‎w‎ ‎gruncie‎ ‎rzeczy tyle‎ ‎wspólnego‎ ‎z‎ ‎katolicyzmem,‎ ‎tak‎ ‎namiętnie‎ ‎potępiają go,‎ ‎jeśli‎ ‎w‎ ‎głębi‎ ‎duszy‎ ‎na wpół‎ ‎nieświadomie‎ ‎nie‎ ‎przyznają,‎ ‎że‎ ‎ich‎ ‎ideały‎ ‎są‎ ‎inne,‎ ‎że‎ ‎są‎ ‎ostatecznie‎ ‎tylko ludzkie,‎ ‎kiedy‎ ‎ta‎ ‎Postać‎ ‎pogardzona‎ ‎i‎ ‎umęczona‎ ‎jest nadludzka?

https://niewolnikmaryi.com/2025/02/26/chrystus-w-zyciu-kosciola-cz-ix/


R.‎ ‎H.‎ ‎BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD‎ ‎KSIĘGARNI‎ ‎SW.‎ ‎WOJCIECHA.1921


ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Jedna odpowiedź do „„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.X. Kajfasz”

  1. Awatar Zbyszek
    Zbyszek

    Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    Polubienie

Skomentuj