„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.VIII. Niepowodzenie Chrystusa


II.

NIEPOWODZENIE‎ ‎CHRYSTUSA.

 

Porównywaliśmy‎ ‎dzieje‎ ‎Ewangelii‎ ‎i‎ ‎Kościoła‎ ‎i‎ ‎staraliśmy‎ ‎się‎ ‎wykazać,‎ że‎ ‎są‎ ‎nie‎ ‎tylko‎ ‎podobne,‎ ‎lecz‎ że są‎ ‎identyczne,‎ ‎a‎ ‎teraz‎ ‎dotknęliśmy‎ ‎bardzo‎ ‎lekko‎ ‎specjalnego‎ ‎stanowiska‎ ‎względem‎ ‎cierpienia,‎ ‎będącego cechą‎ ‎Chrystusa‎ ‎i‎ ‎także‎ ‎Kościoła‎ ‎katolickiego.‎ ‎Lecz tylko‎ ‎Kościół‎ ‎katolicki‎ ‎z‎ ‎pomiędzy‎ ‎wszystkich‎ ‎religii chętnie‎ ‎wita‎ ‎cierpienia‎ ‎—‎ ‎(czego‎ ‎dowodem‎ ‎obfitość w‎ ‎nim‎ ‎zakonów‎ ‎oraz‎ ‎cała‎ ‎jego‎ ‎organizacja)‎ ‎nie tylko‎ ‎dla‎ ‎jednostki‎ ‎cierpiącej,‎ ‎lecz‎ ‎dla‎ ‎całej‎ ‎korporacji, której‎ ‎ta‎ ‎jednostka‎ ‎jest‎ ‎członkiem.

Jedynie‎ ‎Kościół‎ ‎ocenia‎ ‎i‎ ‎zużytkowywa‎ ‎tę‎ ‎zasadę.  Dlatego‎ ‎też‎ ‎spotyka‎ ‎go‎ ‎zarzut‎ ‎kochania‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎smutku ze‎ ‎strony‎ ‎tych,‎ ‎którzy‎ ‎nie‎ ‎wierzą,‎ ‎by‎ ‎cierpienie‎ ‎mogło łączyć‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎radością.‎ ‎Lecz‎ ‎to‎ ‎jest‎ ‎złe‎ ‎użycie‎ ‎wyrazów.‎ ‎Kochanie‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎smutku‎ ‎jest‎ ‎stanem‎ ‎nieszczęścia człowieka,‎ ‎który‎ ‎powinien‎ ‎się‎ ‎cieszyć,‎ ‎zakonnik‎ ‎zaś jest‎ ‎tym‎ ‎szczęśliwym‎ ‎człowiekiem,‎ ‎który‎ ‎według‎ ‎opinii świata‎ ‎powinien‎ ‎być‎ ‎nieszczęśliwym.‎ ‎Gdy‎ ‎dusza‎ ‎pozna, że‎ ‎w‎ ‎cierpieniu‎ ‎może‎ ‎być‎ ‎radość,‎ ‎obca‎ ‎przyjemności, to‎ ‎czyni‎ ‎ona‎ ‎krok‎ ‎pierwszy‎ ‎do‎ ‎praktycznego‎ ‎rozwiązania‎ ‎problemu‎ ‎cierpienia.

 

Jednakże‎ ‎dotąd‎ ‎omawialiśmy‎ ‎tylko‎ ‎wewnętrzne stanowisko‎ ‎Kościoła‎ ‎do‎ ‎cierpienia,‎ ‎później‎ ‎zastanowimy się‎ ‎nad‎ ‎zewnętrznem‎ ‎cierpieniem,‎ ‎jego‎ ‎znaczeniem i‎ ‎działaniem.‎ ‎W‎ ‎międzyczasie‎ ‎warto‎ ‎pomyśleć‎ ‎o‎ ‎charakterze‎ ‎tych,‎ ‎którzy‎ ‎byli‎ ‎głównemi‎ ‎narzędziami‎ ‎zewnętrznego‎ ‎bólu‎ ‎dla‎ ‎Chrystusa,‎ ‎i‎ ‎zobaczyć,‎ ‎czy nie‎ ‎mają‎ ‎oni‎ ‎rysów‎ ‎podobnych‎ ‎ze‎ ‎stałymi‎ ‎wrogami i‎ ‎sędziami‎ ‎katolicyzmu.‎

‎Celem‎ ‎moim‎ ‎będzie‎ ‎wykazać, jak‎ ‎trwają‎ ‎do‎ ‎dziś‎ ‎te‎ ‎same‎ ‎typy‎ ‎między‎ ‎tymi,‎ ‎co‎ ‎odrzucili‎ ‎twierdzenia‎ ‎Kościoła;‎ ‎udowodnić,‎ ‎że‎ ‎tę‎ ‎samą opozycję,‎ ‎jaką‎ ‎wywoływał‎ ‎Chrystus,‎ ‎wywołuje‎ ‎teraz Kościół,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎ten‎ ‎sam‎ ‎element‎ ‎tragiczny‎ ‎znaczy‎ ‎dzisiaj postęp‎ ‎Kościoła,‎ ‎jak‎ ‎ongi‎ ‎znaczył‎ ‎postęp‎ ‎Chrystusa. A‎ ‎o‎ ‎ile‎ ‎potrafię‎ ‎wykazać,‎ ‎że‎ ‎tylko‎ ‎Boskość‎ ‎jest‎ ‎w‎ ‎ten sposób‎ ‎odpychana,‎ ‎że‎ ‎ludzkie‎ ‎teorie‎ ‎nie‎ ‎wywołują‎ ‎takiej‎ ‎opozycji,‎ ‎czyli,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎wyjątkową‎ ‎opozycję budzi,‎ ‎o‎ ‎tyle‎ ‎uda‎ ‎mi‎ ‎się‎ ‎wykazać,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎ma‎ ‎prawo do‎ ‎tych‎ ‎wyjątkowych‎ ‎twierdzeń,‎ ‎z‎ ‎jakiemi‎ ‎występuje.

 

W‎ ‎paru‎ ‎ostatnich‎ ‎rozdziałach‎ ‎postaram‎ ‎się‎ ‎pokazać, że‎ ‎choć‎ ‎wielkie‎ ‎jest‎ ‎niepowodzenie‎ ‎Kościoła,‎ ‎to‎ ‎triumf, na‎ ‎który‎ ‎on‎ ‎czeka,‎ ‎będzie‎ ‎równie‎ ‎wielki,‎ ‎a‎ ‎nawet‎ ‎większy,‎ ‎i‎ że‎ ‎zjawisko‎ ‎ciągłego‎ ‎zmartwychwstawania‎ ‎ze śmierci‎ ‎więcej‎ ‎niż ‎zwykłej‎ ‎jest‎ ‎najwyższym‎ ‎znakiem jego‎ ‎Boskości.

 

Najpierw‎ ‎zatrzymajmy‎ ‎się‎ ‎nad‎ ‎jego‎ ‎niepowodzeniem‎ ‎w ogóle,‎ ‎zanim‎ ‎przejdziemy‎ ‎do‎ ‎omawiania‎ ‎poszczególnych‎ ‎charakterów,‎ ‎do‎ ‎których‎ ‎Kościół‎ ‎nie‎ ‎umie przemówić.

Faktem‎ ‎bijącym‎ ‎w‎ ‎oczy‎ ‎jest,‎ ‎że‎ ‎pod‎ ‎pewnym względem‎ ‎Kościół‎ ‎jest‎ ‎największem‎ ‎niepowodzeniem, jakie‎ ‎świat‎ ‎widział,‎ ‎choćby‎ ‎z‎ ‎powodu‎ ‎samej‎ ‎wielkości jego‎ ‎twierdzeń,‎ ‎a‎ ‎pozornej‎ ‎małości‎ ‎dokonanych‎ ‎czynów. Nie‎ ‎tylko‎ ‎nie‎ ‎nawraca‎ ‎on‎ ‎wrogiego‎ ‎świata,‎ ‎jak‎ ‎zdaje się‎ ‎powinien by‎ ‎to‎ ‎czynić,‎ ‎będąc‎ ‎Boskim,‎ ‎ale‎ ‎nawet swych‎ ‎przyjaciół‎ ‎nie‎ ‎może‎ ‎utrzymać‎ ‎w‎ ‎wierności Całe‎ ‎prowincje,‎ ‎kraje,‎ ‎całe‎ ‎rasy,‎ ‎które‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎należały,‎ ‎odpadły‎ ‎odeń.‎ ‎Bardzo‎ ‎prędko‎ ‎stracił‎ ‎północną Afrykę,‎ ‎zupełnie‎ ‎mu‎ ‎oddaną,‎ ‎niedawno‎ ‎nie‎ ‎powiodło mu‎ ‎się‎ ‎zachować‎ ‎Francji,‎ ‎tej‎ ‎najstarszej‎ ‎córy‎ ‎Kościoła. W‎ ‎Szkocji,‎ ‎Walji,‎ ‎gdzie‎ ‎dawniej‎ ‎panował,‎ ‎dziś‎ ‎liczy więcej‎ ‎nieprzyjaciół‎ ‎niż‎ ‎gdzie‎ ‎indziej.‎ ‎Rodziny,‎ ‎które w‎ ‎czasach‎ ‎prześladowań‎ ‎i‎ ‎ostracyzmu‎ ‎zachowały‎ ‎wiarę, straciły‎ ‎ją‎ ‎w‎ ‎czasie‎ ‎tolerancji‎ ‎i‎ ‎pokoju.

 

Dwa‎ ‎zarzuty‎ ‎czynią‎ ‎ludzie‎ ‎inteligentni‎ ‎Kościołowi, podając‎ ‎je‎ ‎jako‎ ‎przyczynę‎ ‎Jego‎ ‎niepowodzenia.

1.‎ ‎Pierwszy‎ ‎—‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎idzie‎ ‎dostatecznie‎ ‎z‎ ‎postępem‎ ‎czasu.‎ ‎Żyjemy,‎ ‎mówią,‎ ‎w‎ ‎czasach‎ ‎postępu‎ ‎materialnego‎ ‎i‎ ‎społecznego,‎ ‎rozwoju‎ ‎nauki,‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎za‎ ‎tem idzie,‎ ‎przemian‎ ‎dawnych‎ ‎teoryj.‎ ‎Coraz‎ ‎więcej‎ ‎celem wszystkich‎ ‎interesów‎ ‎staje‎ ‎się‎ ‎ten‎ ‎świat,‎ ‎tamten‎ ‎jest właściwie‎ ‎czemś‎ ‎nieznanem.‎ ‎Mamy‎ ‎tu‎ ‎obowiązki‎ ‎realne,‎ ‎widoczne,‎ ‎proste,‎ ‎i‎ ‎gdyby‎ ‎Kościół‎ ‎zechciał‎ ‎zaprzestać‎ ‎tych‎ ‎marzeń‎ ‎i‎ ‎wizyj,‎ ‎a‎ ‎zajął‎ ‎się‎ ‎praktycznemi sprawami,‎ ‎to‎ ‎mógłby‎ ‎jeszcze‎ ‎stanąć‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎postępu. Lecz‎ ‎nie!  ‎On‎ ‎jest‎ ‎związany‎ ‎z‎ ‎przeszłością;‎ ‎jest‎ ‎zbyt uduchowiony‎ ‎by‎ ‎żyć,‎ ‎ciągle‎ ‎jeszcze‎ ‎baje‎ ‎o‎ ‎niebie i‎ ‎piekle,‎ ‎kroczy‎ ‎z‎ ‎głową‎ ‎wzniesioną‎ ‎do‎ ‎gwiazd.‎ ‎Jest tak‎ ‎nie‎ ‎na‎ ‎miejscu‎ ‎tu,‎ ‎jak‎ ‎byłby‎ ‎nie‎ ‎na‎ ‎miejscu‎ ‎jakiś pustelnik‎ ‎na‎ ‎wyścigach.‎ ‎Nie‎ ‎potrzebujemy‎ ‎już‎ ‎proroków‎ ‎ubranych‎ ‎w‎ ‎skóry‎ ‎zwierzęce,‎ ‎lecz‎ ‎ludzi‎ ‎praktycznych‎ ‎i‎ ‎czynnych.

2.‎ ‎Drugi‎ ‎zarzut‎ ‎jest‎ ‎akurat‎ ‎przeciwieństwem pierwszego.‎ ‎Kościół,‎ ‎mówią,‎ ‎jest‎ ‎zanadto‎ ‎światowy, by‎ ‎mieć‎ ‎powodzenie.‎ ‎Czy‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎faktem,‎ ‎że‎ ‎jezuici, a‎ ‎w‎ ‎każdym‎ ‎razie‎ ‎katolicy‎ ‎są‎ ‎ukrytą‎ ‎maszyną‎ ‎wszystkich‎ ‎wichrzeń‎ ‎i‎ ‎rozruchów,‎ ‎jakie‎ ‎świat‎ ‎widział?‎ ‎Oni zawsze‎ ‎mieszają‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎tego,‎ ‎co‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎nie‎ ‎należy‎‎! Gdyby‎ ‎na przykład‎ ‎papież‎ ‎rozwiązał‎ ‎swą‎ ‎służbę‎ ‎dyplomatyczną,‎ ‎zrezygnował‎ ‎z‎ ‎żądania‎ ‎władzy‎ ‎świeckiej, żył‎ ‎jak‎ ‎spokojny‎ ‎starzec,‎ ‎zajmując‎ ‎się‎ ‎własnem‎i ‎sprawami‎ ‎i‎ ‎zadowalając‎ ‎się‎ ‎kierownictwem‎ ‎życia‎ ‎duchowego‎ ‎swych‎ ‎dzieci,‎ ‎zamiast‎ ‎próbować‎ ‎wmieszania‎ ‎się w‎ ‎koło‎ ‎panujących,‎ ‎to‎ ‎może‎ ‎Kościół‎ ‎odzyskałby‎ ‎dawny, stracony‎ ‎szacunek.‎ ‎Kościół‎ ‎jest‎ ‎zanadto‎ ‎śwatowym władcą,‎ ‎by‎ ‎być‎ ‎przedstawicielem‎ ‎Tego,‎ ‎który ‎powiedział:‎ „Moje‎ ‎królestwo‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎z‎ ‎tego‎ ‎świata”‎ ‎(Jan XVIII,36).

 

Zatem‎ ‎Kościół‎ ‎ma‎ ‎za‎ ‎wiele‎ ‎z‎ ‎proroka‎ ‎dla‎ ‎ludzi praktycznych,‎ ‎a‎ ‎za‎ ‎wiele‎ ‎ze‎ ‎światowego‎ ‎władcy‎ ‎dla innych.‎ ‎I‎ ‎rzecz‎ ‎zdumiewająca,‎ że‎ ‎w‎ ‎tych‎ ‎dwóch‎ ‎zarzutach,‎ ‎ciągle‎ ‎mu‎ ‎czynionych,‎ ‎świat‎ ‎nie‎ ‎widzi‎ ‎niekonsekwencji.‎

Gdy‎ ‎zwrócimy‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎Ewangelii,‎ ‎to‎ ‎znajdujemy, że‎ ‎Jezus‎ ‎Chrystus‎ ‎był‎ ‎skazany‎ ‎na‎ ‎śmierć‎ ‎z‎ ‎powodu tych‎ ‎dwóch‎ ‎oskarżeń.‎ ‎Gdyby‎ ‎był‎ ‎słuchał‎ ‎jednych‎ ‎lub drugich‎ ‎przyjaciół,‎ ‎życie‎ ‎Jego‎ ‎nie‎ ‎byłoby‎ ‎skończyło się‎ ‎tragicznie‎ ‎na‎ ‎Golgocie.

Był‎ ‎czas,‎ ‎gdy‎ ‎Jego‎ ‎entuzjastyczni‎ ‎wielbiciele‎ ‎byliby‎ ‎Go‎ ‎siłą‎ ‎wzięli‎ ‎i‎ ‎ukoronowali.‎ ‎Po‎ ‎ludzku‎ ‎sądząc, gdyby‎ ‎był‎ ‎przyjął‎ ‎tę‎ ‎propozycję,‎ ‎byłby‎ ‎mógł‎ ‎na‎ ‎czele armii‎ ‎wejść‎ ‎do‎ ‎Jerozolimy,‎ ‎zrzucić‎ ‎Piłata,‎ ‎zasiąść‎ ‎samemu‎ ‎na‎ ‎tronie‎ ‎i‎ ‎zyskać‎ ‎przynajmniej‎ ‎królestwo‎ ‎doczesne.‎ ‎Lecz‎ ‎On‎ ‎właśnie‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎chwili‎ ‎ukrył‎ ‎się,‎ ‎poszedł‎ ‎na powrót‎ ‎w‎ ‎góry‎ ‎i‎ ‎dalej‎ ‎występował‎ ‎w‎ ‎szacie Proroka.

 

Niedługo‎ ‎jednak‎ ‎potem‎ ‎Chrystus‎ ‎wyraźnie‎ ‎przerzucił‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎stronę‎ ‎ostentacyjnego‎ ‎działania,‎ ‎zgodził się‎ ‎chętnie‎ ‎na‎ ‎urządzenie‎ ‎pochodu,‎ ‎siadł‎ ‎na‎ ‎przyprowadzone‎ ‎zwierzę‎ ‎i‎ ‎wjechał‎ ‎do‎ ‎Jerozolimy‎ ‎z‎ ‎królewskiemi‎ ‎honorami,‎ ‎wśród‎ ‎okrzyków‎ ‎witających‎ ‎Go‎ ‎jako Syna‎ ‎Dawida‎ ‎u‎ ‎wejścia‎ ‎do‎ ‎miasta‎ ‎Jego‎ ‎Ojca.‎ ‎I‎ ‎znowu pozornie‎ ‎był‎ ‎to‎ ‎błąd.‎ ‎Wszyscy‎ ‎ludzie‎ ‎uduchowieni odwrócili‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎Niego.‎ ‎„Mistrzu,‎ ‎kaź‎ ‎Twym‎ ‎uczniom cicho‎ ‎siedzieć”‎ ‎zażądali‎ ‎Doktorowie‎ ‎Prawa.‎ ‎Gdyby wtedy‎ ‎jeszcze‎ ‎był‎ ‎On‎ ‎posłuchał‎ ‎rady‎ ‎i‎ ‎odrzucił‎ ‎doczesną‎ ‎władzę,‎ ‎byłby‎ ‎prawdopodobnie‎ ‎zyskał‎ ‎prawdziwą‎ ‎władzę‎ ‎duchową.

Wreszcie‎ ‎z‎ ‎tych‎ ‎dwóch‎ ‎powodów‎ ‎został‎ ‎pojmany i‎ ‎skazany‎ ‎na‎ ‎śmierć.‎ ‎Kaifasz‎ ‎skazał‎ ‎Go,‎ ‎ponieważ Chrystus‎ ‎przypisywał‎ ‎Boskość‎ ‎sobie:‎ ‎„Wedle‎ ‎zakonu ma‎ ‎umrzeć,‎ ‎bo‎ ‎się‎ ‎Synem‎ ‎Bożym‎ ‎czynił”‎ ‎(J.‎ ‎XIX,‎ ‎7), głosił‎ ‎królestwo‎ ‎nie‎ ‎z‎ ‎tego‎ ‎świata.‎ ‎Piłat‎ ‎skazał‎ ‎Go, ponieważ‎ ‎Chrystus‎ ‎głosił‎ ‎Swe‎ ‎człowieczeństwo‎ ‎i‎ ‎królestwo‎ ‎doczesne.‎ ‎„Każdy‎ ‎co‎ ‎się‎ ‎czyni‎ ‎królem,‎ ‎sprzeciwia‎ ‎się‎ ‎Cezarowi*‎ ‎(J.‎ ‎XIX,‎ ‎12).

Zbieżność‎ ‎co‎ ‎najmniej‎ ‎zastanawiająca.‎ ‎Ze‎ ‎wszystkich‎ ‎chrześcijańskich‎ ‎wyznań‎ ‎jedynie‎ ‎Kościół‎ ‎katolicki jest‎ ‎równocześnie‎ ‎za‎ ‎ziemski‎ ‎i za‎ ‎nadziemski,‎ ‎by‎ ‎można go‎ ‎było‎ ‎tolerować.‎ ‎Świat‎ ‎lubi‎ ‎religię,‎ ‎nie‎ ‎będącą‎ ‎tem ani‎ ‎tamtem,‎ ‎religię‎ ‎nie bardzo‎ ‎wymowną‎ ‎o‎ ‎tamtym‎ ‎święcie,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎za‎ ‎praktyczną‎ ‎dla‎ ‎tego‎ ‎świata,‎ ‎miły‎ ‎i‎ ‎wygodny‎ ‎kompromis‎ ‎między‎ ‎obu,‎ ‎czyli‎ ‎„moralność‎ ‎z‎ ‎odrobiną‎ ‎uczucia”.‎ ‎Taki‎ ‎rodzaj‎ ‎religii‎ ‎ma‎ ‎zawsze‎ ‎powodzenie,‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎najmniej‎ ‎jest‎ ‎tolerowany.‎ ‎Taka‎ ‎religia nigdy‎ ‎nie‎ ‎wchodzi‎ ‎na‎ ‎Golgotę,‎ ‎nigdy‎ ‎nie‎ ‎bywa‎ ‎krzyżowana‎ ‎między‎ ‎dwoma‎ ‎łotrami.

Czy‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎to‎ ‎ogromnie‎ ‎charakterystyczną‎ ‎cechą Boskiej‎ ‎Prawdy‎ ‎w‎ ‎przeciwieństwie‎ ‎do‎ ‎ludzkiej,‎ ‎że‎ ‎musi ona‎ ‎zawsze‎ ‎żyć‎ ‎w‎ ‎atmosferze‎ ‎tragedii?‎ ‎Czy‎ ‎nie‎ ‎jest również‎ ‎cechą‎ ‎Boskiej‎ ‎Prawdy,‎ ‎że‎ ‎zawsze‎ ‎musi‎ ‎być oskarżana‎ ‎jako‎ ‎w‎ ‎obu‎ ‎kierunkach‎ ‎za‎ ‎krańcowa?‎ ‎Gdyż prawda‎ ‎Boża‎ ‎musi‎ ‎być‎ ‎krańcowa,‎ ‎musi‎ ‎zawsze‎ ‎w‎ ‎obu kierunkach‎ ‎iść‎ ‎za‎ ‎daleko,‎ ‎ponieważ‎ ‎jest‎ ‎Boża,‎ ‎czyli‎ ‎za wielka‎ ‎dla‎ ‎tego‎ ‎świata.‎ ‎Musi‎ ‎być‎ ‎bardziej‎ ‎ludzka‎ ‎niż człowiek,‎ ‎a‎ ‎przez‎ ‎to‎ ‎nie‎ ‎ludzka,‎ ‎i‎ ‎daleko‎ ‎więcej‎ ‎Boska, niż‎ ‎może‎ ‎być‎ ‎człowiek,‎ ‎a‎ ‎przeto‎ ‎fantastyczna.‎ ‎Motyl, gdyby‎ ‎miał‎ ‎rozum,‎ ‎uważałby‎ ‎człowieka‎ ‎za‎ ‎bardzo‎ ‎niepraktyczne‎ ‎stworzenie,‎ ‎które‎ ‎albo‎ ‎zrywa‎ ‎kwiaty‎ ‎— czynność‎ ‎brutalna‎ ‎i‎ ‎bezsensowna,‎ ‎ponieważ‎ ‎one‎ ‎zawierają‎ ‎miód,‎ ‎jedyną‎ ‎wartościową‎ ‎rzecz‎ ‎w‎ ‎świecie‎ ‎według motyla;‎ ‎—‎ ‎albo‎ ‎znowu‎ ‎zupełnie‎ ‎nie‎ ‎zwraca‎ ‎uwagi‎ ‎na kwiaty.‎ ‎Tak‎ ‎samo‎ ‎świat,‎ ‎niezmiernie‎ ‎zajęty‎ ‎swemi sprawami,‎ ‎uważa,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎jest‎ ‎beznadziejnie‎ ‎nierozsądny.‎ ‎Kościół‎ ‎bierze‎ ‎pieniądze,‎ ‎klejnoty,‎ ‎muzykę,‎ ‎architekturę,‎ ‎zajmuje‎ ‎się‎ ‎polityką‎ ‎w‎ ‎monarchiach‎ ‎i‎ ‎republikach,‎ ‎słowem‎ ‎temi‎ ‎rzeczami,‎ ‎które‎ ‎świat‎ ‎najbardziej‎ ‎ceni,‎ ‎a‎ ‎potem‎ ‎nagle‎ ‎mówi,‎ że‎ ‎to‎ ‎wszystko‎ ‎nie‎ ‎ma znaczenia‎ ‎wobec‎ ‎życia‎ ‎przyszłego,‎ ‎i‎ ‎rzuca‎ ‎te‎ ‎sprawy, jak‎ ‎niedawno‎ ‎we‎ ‎Francji.‎ ‎Jest‎ ‎on‎ ‎zanadto‎ ‎światowy, by‎ ‎być‎ ‎naprawdę‎ ‎uduchowionym,‎ ‎i‎ ‎zanadto‎ ‎uduchowiony,‎ ‎by‎ ‎mieć‎ ‎wartość‎ ‎dla‎ ‎zwykłych‎ ‎ludzi.‎ ‎A‎ ‎ponieważ‎ ‎w‎ ‎danym‎ ‎wypadku‎ ‎motyl‎ ‎jest‎ ‎silniejszy,‎ ‎więc‎ ‎Bóg- Człowiek‎ ‎jest‎ ‎ukoronowany‎ ‎cierniem‎ ‎i‎ ‎ukrzyżowany na‎ ‎pierwszem‎ ‎lepszem‎ ‎drzewie,‎ ‎bo‎ ‎jest‎ ‎za‎ ‎krańcowy dla‎ ‎rozsądnego‎ ‎motyla.‎ ‎On‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎odpowiedni‎ ‎ani dla‎ ‎nieba,‎ ‎ani‎ ‎dla‎ ‎ziemi,‎ ‎jest‎ ‎więc‎ ‎pomiędzy‎ ‎niemi‎ ‎zawieszony.

Zaś‎ ‎ludzkim‎ ‎stowarzyszeniom‎ ‎powodzi‎ ‎się‎ ‎dobrze. Nikt‎ ‎nie‎ ‎pragnie‎ ‎krzyżować‎ ‎ich,‎ ‎ponieważ‎ ‎one‎ ‎się‎ ‎godzą‎ ‎na‎ ‎taki‎ ‎lub‎ ‎owaki‎ ‎kompromis.‎ ‎One‎ ‎„zstępują z‎ ‎kr‎zyża”‎ ‎i‎ ‎zbawiają‎ ‎siebie,‎ ‎starając‎ ‎się‎ ‎zbawiać‎ ‎innych.‎ ‎One‎ ‎nie‎ ‎rozumieją,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎mogą‎ ‎zbawić‎ ‎i‎ ‎siebie i‎ ‎innych;‎ ‎dlatego‎ ‎ludzie‎ ‎są‎ ‎tolerancyjnie‎ ‎usposobieni dla‎ ‎nich,‎ ‎one‎ ‎są‎ ‎tak‎ ‎wygodnie‎ ‎ludzkie.‎ ‎Czy‎ ‎tak‎ ‎nie jest?‎ ‎Czy‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎prawdą,‎ ‎że‎ ‎przeciętna,‎ ‎protestancka rodzina‎ ‎spokojnie‎ ‎znosi‎ ‎przejście‎ ‎swych‎ ‎członków‎ ‎do innej‎ ‎sekty,‎ ‎lecz‎ ‎jeśli‎ ‎syn‎ ‎czy‎ ‎córka‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎rodzinie zostaną‎ ‎katolikami,‎ ‎to‎ ‎krok‎ ‎ich‎ ‎jedynie‎ ‎do‎ ‎dwóch łotrów‎ ‎można‎ ‎przyrównać?‎ ‎Tak,‎ ‎Kościołowi‎ ‎stanowczo‎ ‎nie‎ ‎powiodło‎ ‎się!‎ ‎Ale‎ ‎tak‎ ‎samo‎ ‎nie‎ ‎powiodło‎ ‎się i‎ ‎Jezusowi‎ ‎Chrystusowi.

„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.VII. Getsemane


R.‎ ‎H.‎ ‎BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD‎ ‎KSIĘGARNI‎ ‎SW.‎ ‎WOJCIECHA.1921

ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Jedna odpowiedź do „„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.VIII. Niepowodzenie Chrystusa”

  1. Awatar Zbyszek
    Zbyszek

    Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    Polubienie

Skomentuj