Cz. II.
Życie i działalność Chrystusa
ŻYCIE WEWNĘTRZNE.
Muszę tu zaznaczyć, że zastanawiając się nad cechami Kościoła katolickiego, mogę jedynie bardzo pobieżnie, gdzie niegdzie dotknąć podobieństw lub różnic, istniejących między nim a wielkiemi religjami niechrześcijańskiemi jak buddyzm, mahometanizm, konfucjonizm i inne. Bez wątpienia istnieją tu różne podobieństwa i sprzeczności, lecz przynajmniej dla jednego powodu, jeśli nie dla innych, nie można tych religij uważać za poważne współzawodniczki do przedstawicielstwa Boskiej Prawdy. Rozumiem, że można sprzeczać się o to, czy jest wogóle Boskie Objawienie, i do tego wiele razy w ciągu tej książki powracać będę. Lecz na teraz chodzi mi o to, że jeśli ono istnieje, to nie ma go w tych religjach, gdyż nie posiadają one głównej charakterystycznej cechy religij opartych na Objawieniu, t. j. gorącego i nie dającego zaspokoić się ducha apostolskiego. Zrozumiałą bowiem jest rzeczą, że stowarzyszenie religijne, ale ludzkie, świadome tego, że jest tylko produktem umysłu ludzkiego, może wstrzymać się od idei apostołowania, uważając, że jedna wiara jest dobra dla jednej rasy, inna zaś dla innej.
Lecz stowarzyszenie religijne, uważające się słusznie czy niesłusznie, lecz szczerze za jedynego posiadacza Prawdy, nie może spocząć, dopóki nie zrobi wszystkiego, co jest w jego mocy, aby tę prawdę rozszerz na całą ludzkość. Otóż te wschodnie religje nigdy nie próbowały poważnie pracy nawracania. Jeśli więc same przez praktykowanie prozelityzmu nie starały się o tę prerogatywę dla siebie, to jak może ktokolwiek upominać się o nią dla nich? Wprawdzie manometanizm robił cośkolwiek w tej mierze, przez jakiś czas szerzył swą wiarę ogniem i mieczem, i tem złożył dowód swej szczerości, ale na serjo nigdy nie starał się nawracać Europy na swą wiarę. Tak samo nie starał się o to buddyzm, mimo swej starożytności. Istniał on już, jak to jego wielbiciele zachodni mówią nam z radością, na kilkaset lat przed chrześcijaństwem, a jednak zarówno jak za czasów świętego Tomasza Apostoła, tak i teraz chrześcijańscy misjonarze usiłują nawrócić na swą wiarę buddystów w Indjach, ani jeden zaś buddysta nigdy nie usiłował nawrócić chrześcijanina. Co się zaś tyczy konfucjonizmu, to przypuszczam, że na tysiąc inteligentnych ludzi nie znajdzie się pięciu, mających choć jakie takie o nim pojęcie. Poprostu te religje nie posiadają tego, co by można nazwać Boską pewnością siebie, i mimo, że mają różne piękne cechy, np. wewnętrzne życie duszy, o którem chcę teraz mówić, brak im tego, co musi być główną cechą Boskiej Prawdy.
Dalej, choć jest to rzeczą mniejszego znaczenia, ale trudno się wstrzymać od uwagi, że Wschód, mimo swej religijności, cierpliwości i wielu cnót, nie rozwinął się tak jak Zachód. Wprawdzie w tym rozwoju Zachodu jest wiele rzeczy godnych pożałowania, lecz jest on dowodem siły życiowej i jest znamiennym faktem, że tylko chrystjanizm i on jeden w przeszłości dał dowód trafności wyrażenia Chrystusa o drożdżach, dodanych do ciasta. Natura ludzka rosła, burzyła się i gotowała aż do przelania się przez brzegi, gdziekolwiek zetknęła się z chrystjanizmem. (*)
Tematem tego rozdziału jest religijne życie wewnętrzne katolicyzmu. Niektóre religje Wschodu posiadają w wysokim stopniu cechę życia wewnętrznego, lecz nie łączy się ona w nich z tą nieustanną i gorącą pracą apostolską, która jest nieodzownie równie wybitną cechą stowarzyszenia, powołującego się na Boskie pochodzenie.
Jeśli spojrzymy na chrześcijańskie religje zachodnie, to widzimy, że zewnętrzna ich działalność, w połączeniu naturalnie z koniecznemi cnotami, jest główną racją ich powodzenia. My katolicy zgadzamy się, rzecz prosta, chętnie na to, że stowarzyszenie religijne, nie działające na zewnątrz, nie zasługuje na uwagę; jesteśmy nawet zwykle oskarżani o zbytek gorliwości w tym względzie. Jedynie katolicyzm posiada obie cechy — pracy na zewnątrz i życia wewnętrznego — w równym stopniu. Kościół uczy swych wyznawców, że najwyźszem życiem na ziemi jest życie w zupełnem odosobnieniu, pozwala zakonnikowi lub zakonnicy, należącym do zakonów czynnych, przejść do zupełnie kontemplacyjnych, zabrania natomiast przejścia z reguły kontemplacyjnej do czynnej. A należy zaznaczyć, że nie chodzi tu o chwilowe odosobnienie się dla odpoczynku i przygotowania do tem większej następnie pracy, nie! samo życie kontemplacyjne jest celem. Jest to najdalej idący przykład tej cechy życia wewnętrznego. Objawia się ona jednak również w wielu innych rzeczach, i tak: każdy ksiądz lub zakonnik ma obowiązek odmawiania codziennie brewjarza, obowiązek zajmujący około godziny; dalej jest zwyczaj (choć obowiązku niema), by każdy ksiądz codziennie odprawiał mszę św.; ogromny nacisk kładzie Kościół na rozmyślanie, na tzw. rekolekcje, gdy chodzi nawet o ludzi świeckich, którzy mają ścisły obowiązek słuchania w każdą niedzielę i święto mszy św. Takich przykładów można przytoczyć bez liku. Niektóre z nich mają bez wątpienia wpływ na życie czynne, lecz nie w tym celu zostały postanowione, ani też nie są one najlepszym sposobem użycia czasu z praktycznego punktu widzenia. Celem ich jest bezpośrednie uczczenie Boga. Jeżeli dodamy do tego wielki nacisk położony na kultywowanie życia wewnętrznego; uważane za najwyższy szczyt doskonałości w moralnej i ascetycznej teologji, ujrzymy zjawisko bardzo niepodobne do tych, jakie wytwarzają inne formy religijne. Naturalnie nie chcę przez to powiedzieć, by. inne wyznania nie budziły życia wewnętrznego; lecz w różnych innych systemach, jako takich, nie kładzie się tak wyraźnego nacisku na ten punkt, ani jego obrobienie nie jest tak subtelne i wykończone jak w Kościele katolickim.
Weźmy dla porównania czysto kontemplacyjne zakony. W kościele anglikańskim np. do niedawna nie czyniono najmniejszych starań o obudzenie takiego życia. Obecnie uczyniono dwie próby w tym kierunku, których rezultatem było zdobycie zaledwie trzydziestu zwolenników. W innych chrześcijańskich społeczeństwach sam ideał takiego życia jest pogardliwie traktowany. Tak samo gdy idzie o cześć oddawaną Bogu. W niekatolickich społeczeństwach niema obowiązku wielbienia Boga w pewnych określonych chwilach i w określony sposób, stanowiący prawdziwe uczczenie Boga, zupełnie różne od kazań o Nim. Wszyscy doskonale znamy zwykłą krytykę życia kontemplacyjnego. Mówią nam, że takie życie wewnętrzne jest marnowaniem sił, że człowiek jest pożyteczniejszy, pracując uczciwie w jaki bądź sposób, niż zamykając się i marząc i t. d. Ponieważ mam zamiar obszerniej mówić o tem później, na razie wypowiem tylko dwie uwagi.
1) Życie wewnętrzne jest według Ewangelji bardzo wybitną cechą życia Jezusa. Jeżeli wierzymy, ze jest On wiecznem Słowem Boga, to w pierwszej chwili musi nas zadziwić tak długie milczenie tego Słowa. Jezus żył trzydzieści trzy lata na ziemi, a z tych trzydziestu trzech lat przebył trzydzieści w zupełnem milczeniu, czyli, że zaledwie jeden rok wykonywania publicznego posłannictwa wypada na dziesięć lat życia w odosobnieniu. Dalej, to posłannictwo było ciągle przerywane milczeniem, ciągle czytamy o nocach spędzanych na modlitwie, o usuwamu się od Bumu.
A w przypadku, w którym w Ewangelji są przeciwstawione sobie dwa rodzaje życia, czynnego i kontemplacyjnego w postaciach Marji i Marty, słyszymy o Marji, w milczeniu wielbiącej, że „najlepszą cząstkę obrała”, i że „jednego tylko potrzeba” (Ł. Ieżeli zatem Chrystus w Swem mistycznem Ciele powtarza Swe ziemskie życie, to ten ważny, a pozornie zanadto przeważający element życia wewnętrznego musi być cechą Kościoła, w którym On żyje. Nawet po Wcieleniu prawdą jest okrzyk Starego Testamentu. „Zaprawdę, Tyś jest Bóg ukryty”.
2) Po drugie, życie wewnętrzne jest specjalną cechą Boskiej Obecności na ziemi. Gdyby Kościół był czysto ludzką instytucją, jego pierwszą troską było by zajęcie się ludzkością, i najwyższą cześć zyskaliby ci, którzyby najgorliwiej pracowali dla innych; sąd jego kierowałby się zewnętrzną korzyścią ich pracy, a kontemplacja i milczenie byłyby akceptowane tylko, o ile by dopomagały tej pracy (tak dzieje się we wszystkich innych wyznaniach chrześcijańskich). Lecz jeśli Kościół jest instytucją Boską, jeśli wzrok jego ciągle jest zwrócony do spraw niebieskich, jeżeli tkwi w nim pierwiastek wieczności, i pracuje z okiem utkwionem w Tego, który jest niewidzialny, i razem z aniołami patrzy w oblicze Najświętszego, to milczenie i kontemplacja są konieczną częścią jego istnienia. Oko nie może powiedzieć ręce: „nie potrzebuję ciebie”, a że Kościół musi mieć ręce spracowane i przekłóte, — ręce te nie mogą pracować skutecznie, jeśli niemi nie kieruje oko.
Muszą być chwile, kiedy jak w Niebie przez krótki przeciąg czasu panuje milczenie; muszą być w tem Ciele komórki uduchowione ogromnie, których obowiązkiem i powołaniem jest patrzenie w Oblicze Boga i pogrążanie się w tem widzeniu, dla którego dusza ludzka została stworzona. Gdyby każdy zosobna chciał być doskonałym, można by przyznać pewną rację zarzutowi, że kontemplacja „jest traceniem sił i czasu“, lecz jeśli Kościół jest ciałem organicznem, w którem każda komórka żyje dla wszystkich, to jest bardzo rozsądnem wyspecjalizowanie się komórek w pewnych pracach. Gdyby całe ciało było ręką, gdzie byłby wzrok? Otóż to życie wewnętrzne, charakterystyczne dla świętego człowieczeństwa Chrystusa, jest równie charakterystyczne dla Kościoła katolickiego i może być wytłumaczone tylko przypuszczeniem, że ten świat nie jest wszystkiem w jego oczach, że potrzeby ludzkie nie zawsze są najważniejsze, że żyje on siłą widzenia, Którego nikt prócz niego dojrzeć nie może.
R. H. BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD KSIĘGARNI SW. WOJCIECHA.1921


Skomentuj