Cz. II.
Życie i działalność Chrystusa
PASTERZE I KRÓLOWIE.
W poprzedzających rozdziałach zastanawialiśmy się nad twierdzeniem katolików, że Ten, którego opisują w Ewangeljach i dziś w Kościele katolickim żyje i działa, że Wieczne Słowo Boże, które złączyło z Sobą naturę ludzką i za pomocą tej natury, użytej jako narzędzie, nauczyło i zbawiło świat, teraz łączy dalej tę naturę z Sobą i przez ciało, zwane Kościołem katolickim, dalej naucza i zbawia ludzkość.
Należy zatem zbadać, jakie są dowody tego nadzwyczajnego twierdzenia, a szczególnie poznać to, co można by nazwać psychologicznemi dowodami Jego obecności, opowiedzianemi w Ewangeljach, a powtórzonemi w Kościele. Jeżeli się przekonamy, że przy każdej innej hipotezie nie da się wytłumaczyć identyczności między życiem Chrystusa a życiem Kościoła, to musimy uznać twierdzenie katolickie za oparte przynajmniej na bardzo silnej podstawie; a nadto, jeżeli się okaże, źe wszystkie znamiona życia Kościoła są charakterystyczne dla tego, co można spodziewać się po działalności Boga, to musimy zgodzić się na przypuszczenie, że osobą działającą w Kościele jest sam Bóg.
1. Na początek proponuję wziąć pod uwagę fakt bardzo drobny pozornie, lecz po głębszem zastanowieniu się bardzo znamienny, oto: jaki rodzaj charakterów i usposobień najłatwiej pociąga ku sobie katolicyzm.
Czasy obecne są bardzo odpowiednie do takiej analizy, gdyż dzisiaj nie jest rzeczą modną ani nawet zgodną z tradycją być katolikiem. Dzieci rodziców katolickich odsuwają się od tej religji z łatwością, dawniej nieznaną między jej wyznawcami, zaś nawrócenie na katolicyzm spotyka się z opozycją, rzadko powstającą, gdy chodzi o przejście na jaką inną religję. Jest to, zdaje się, rzecz pewna, ze nigdy, chyba w najwcześniejszych czasach chrześcijaństwa, a moje w dobie wielkich prześladowań, nie panowała w katolicyzmie tak wysoko jak dziś pojęta szczerość i poczucie wartości wiary. Ludzie nie odczuwają dziś potrzeby Ignienia do katolicyzmu, zaś opuszczają go bez trudności.
Nie ma obecnie społecznego prądu na korzyść katolicyzmu, jest zaś wiele prądów przeciwnych mu, a nawet ci, którzy pragną uchodzić za religijnych, idą za modą i uważają, iż być prawdziwie religijnym, to znaczy stać poza religjami i kościołami. Daleko jest przyjemniej być uważanym za wyjątek, którego Bóg osobno i indywidualnie uczył w rzeczach wiary przez mistyczne połączenie z Nim naszej duszy, niż być jak dziecko, które musi chodzić do szkoły w tłumie innych dzieci. Dla tych powodów jest teraz bardzo odpowiedni czas do osądzenia, jakie rodzaje charakterów Kościół katolicki pociąga do siebie i przy sobie zatrzymuje.
Biorąc ogólnie, nie może być wątpliwości, że dwa rodzaje ludzi do katolicyzmu czują pociąg i pozostają Mu wiernymi: bardzo prości i nieuczeni, i wybitnie kulturalni i myślący. Przez ten wyraz „nieuczeni” nie chcę powiedzieć koniecznie analfabeci, jak przez „kulturalni” nie określam koniecznie uczonych; chcę wyrazić, że z jednej strony katolicyzm pociąga zupełnych religijnych i filozoficznych profanów, z drugiej zaś ludzi bardzo wyrobionych duchowo. Nie chcę również przez to powiedzieć, by wszyscy głupi i wszyscy mądrzy ludzie byli katolikami, lecz po prostu, że prawdziwych katolików najczęściej znajduje się między temi dwiema kategorjami. Wielki zaś tłum średnio myślących, średnio kulturalnych i inteligentnych, a nade wszystko zadowolonych ze swej wiedzy i nie oceniających jej granic, czyli posiadających — nie obrażając ich - typowo „burżujską” inteligencją, ten tłum jest dla katolicyzmu obojętny. Łatwo przekonać się, że tak jest, na takich krajach jak Anglja lub Francja, opierając się na świadectwie księży, mających oczywiście bezpośrednio do czynienia z materjałem ludzkim, służącym za podstawę dla statystyk. (…)
„Im głębiej poznaję tajemnice natury – powiedział Pasteur — tem prostszą staje się moja wiara. Obecnie wierzę jak Bretończyk; jeśli lepiej jeszcze poznam naturę, wierzyć będę jak Bretonka”. Takie świadectwo jak to jest ważną odpowiedzią dla mówiących, że ’nowoczesna myśl” uniemożliwiła inteligentnym ludziom być katolikami. Zapewne, nie jest ono dowodem prawdziwości katolicyzmu, lecz pokazuje przynajmniej, że nie jest on tak fałszywy, jak umysł przeciętny, opierający się na Haecklu i jego szkole, chce wykazać; każdy ma zupełne prawo powiedzieć, że nie wierzy w katolicyzm, lecz nie wolno mu wobec świadectwa ludzi takich jak Pasteur utrzymywać, że katolicyzm jest fałszywy i że człowiek inteligentny wierzyć weń nie może.
To samo widzimy w Anglji. Myślę, źe każdy ksiądz, który miał do czynienia z nawróconymi, potwierdzi to, co powiedziałem. Jeden rodzaj nawróceń dostarczają umysły zupełnie proste, drugi rodzaj stanowią przeważnie umysły bardzo myślące i zdolne. Najbardziej nie poddają się wpływowi Kościoła umysły średnio wyrobione: młodzieniec, który uczył się trochę, nie za wiele, i to przeważnie z popularnych książek; panna, chodząca na wykłady uniwersyteckie, ale także tylko trochę.
Jak w sprawach społecznych prawdziwym „burżujem” jest dość majętny i zadowolony ze swego losu człowiek, w przeciwieństwie do niższych warstw, nie mających z czego być zadowolonemi, i najwyższych, wogóle o tem nie myślących, — tak samo dzieje się w sprawach duszy. „Jezus tedy ponownie odezwał się i rzekł do nich: Synaczkowie, jakże trudno wejść do Królestwa Bożego tym, którzy swą nadzieję pokładają w pieniądzach.” (Mar. X, 24.)
Bogactwo samo przez się nie jest przeszkodą, lecz zachowanie się wobec niego „burźujskiej” duszy jest tą przeszkodą. Zadowolenie z siebie jest przeszkodą dla postępu, dla przemysłu, sztuki, nauki i dla spraw duchowych. Do tego rodzaju dusz może należy dodać jeszcze umysły uczone, takie, które pogrążone w jednej dziedzinie wiedzy, zapominają o istnieniu innych, tak zajęte swą częścią wiedzy, źe wszystko, co jest poza tem, uważają za podrzędne. Jest to także gatunek pewnego prowincjonalizmu, — inny, lecz podobny do ciasnoty „skrybów i faryzeuszy,” przeciw którym tak surowo i gorąco nasz Pan powstawał.
Wróćmy jednak teraz do Ewangelji. Na samym jej wstępie czytamy, że właśnie od tych dwóch rodzajów dusz pochodzili ci, którzy pierwsi uklękli przy żłóbku, stanowiącym kołyskę Wcielonego Słowa. Byli to pasterze z Betleem i królowie ze Wschodu, najprostsi i najmądrzejsi — najprostsi, przywykli do milczenia, do elementarnych zjawisk narodzin i śmierci, którym nic nie mogło przesłonić jasnego widzenia rzeczy; najmądrzejsi, którzy posiedli całą ówczesną wiedzę, mimo, że bez wątpienia wiedzieli znacznie mniej niż dziecko każde dzisiaj, lecz tak uczeni i kulturalni, jak tylko w ich czasach było to możliwe, którzy umieli tak wiele, że wiedzieli, jak mało wiedza jest warta. Te oba rodzaje dusz nie mają pokusy pysznienia się wiedzą.
Nie zdaje mi się, by to zestawienie było dowolne, po pierwsze, ponieważ według katolickiej hipotezy, Ewangelje, jakkolwiek są krótkie, zawierają podstawowy plan Boskiej działalności na świecie, w takim zaś ogólnym planie na podrzędne szczegóły nie ma miejsca; po drugie, ponieważ posłannictwo Jezusa zawsze odznacza się tą cechą. Ci, co poszli za Nim, zdają się do tych dwóch klas należeć wyłącznie. Byli to z jednej strony rybacy łub tacy ludzie jak pasterze, przyzwyczajeni do pracy fizycznej — tego doskonałego filtru umysłowego — do milczenia, gwiaździstych nocy i przestrzeni; lub uczeni jak Józef z Arymatei, Nikodem i inni. Zaś później między apostołami dwie postacie górują, tak jak dziś stoją w Rzymie: Piotr i Paweł. Piotr, prosty rybak mówiący galilejskim akcentem, i Paweł, uczeń greckiej szkoły, przesiąknięty tradycją arystokratyczną filozofji, cytujący greckich poetów i umiejący używać dialektyki.
Otóż ta cecha jest jakby wyłączną cechą katolicyzmu, nie znajduje się zaś w żadnej innej ze znanych mi przynajmniej religij. Niektóre indyjskie sekty do pewnego stopnia mają pretensję do tej cechy, lecz należy pamiętać, że każda religja indyjska, mająca podobny do katolicyzmu cel, a szczególnie buddyzm, ma stronę wewnętrzną i zewnętrzną, czyli ma jedną stronę dla wykształconych, inną dla nieuczonych, a tego w katolicyzmie nie ma. Pasteur i irlandzka przekupka wierzą identycznie w zupełnie te same dogmaty. Wszystkie nowoczesne kierunki protestanckie, teraz gdy mogą się wszędzie swobodnie rozwijać, wykazują właśnie pod tym względem zupełne przeciwieństwo katolicyzmu. Słyszałem np., że episkopalizm w Szkocji, a jeszcze bardziej w Ameryce jest religją przeważnie arystokratyczną, przemawiającą do miłośników piękna i kultury, natomiast bardzo mało zdobywa zwolenników wśród warstw niższych, uboższych. To samo dzieje się w Anglji z wpływem sekt rozmaitych.
I zdaje się, że siła tych sekt właśnie na tem polega. Ma się wrażenie, jakby te religje starały się pokazać, że działają w sposób jedynie możliwy dla systemów tworzonych przez ludzi; każdy z tych systemów przemawia do pewnego rodzaju umysłów i jedynie do tego rodzaju. Przynajmniej jest tak na Zachodzie; zwykle człowiek nauki będzie należał do sekty anglikańskiej, kupiec do nonkonformistów, robotnik do armji zbawienia lub nie będzie należał do żadnej sekty.
W całem niekatolickiem chrześcijaństwie niema, zdaje się, formy religijnej, przemawiającej równie silnie do wszystkich warstw społeczeństwa. Naturalnie jest bardzo trudno wykazać to za pomocą statystyki, ale wogóle trudno statystyką cokolwiek udowodnić; kto jednak zna różne sekty, zgodzić się musi w ogólnych zarysach na ten fakt Jedynie w Kościele katolickim można spotkać obok uczonego — miljonera, obok arystokraty — nędzarza. Jedna tylko religja, a tą jest katolicyzm, jakimś sposobem, wbrew naturalnemu prawdopodobieństwu, gdyż jest zupełnie bezwzględny w swych żądaniach i zawsze jednaki, przechodzi do porządku nad różnicami wychowania, temperamentu, i z równą siłą przemawia do ogromnie uczonych i do dusz zupełnie prostych. I wydaje mi się rzeczą wprost zdumiewającą, że pozornie po chrześcijańsku myślący ludzie podnoszą przeciw Kościołowi między innemi zarzut, że jest on Kościołem ubogich. Naturalnie, jest on, dzięki Bogu, Kościołem ubogich, chociaż liczy między swymi członkami i najwyższe umysły czasów dzisiejszych. Zarzut zaś, że jedyny na prawdę chrześcijański Kościół trzyma z ubogimi, wykazuje taką ciasnotę myśli, taki egoizm ducha, iż człowiek patrzy na to ze zdumieniem i zgrozą. Jest to bardzo wyraźnem sprzeciwianiem się znamiennym słowom Chrystusa: „Błogosławieni ubodzy… Bogaty trudno wnijdzie do Królestwa Niebieskiego”. Cechą charakterystyczną całej działalności Chrystusa i oznaką wyraźną Boskości Jego posłannictwa jest ta Jego miłość do ubogich. Zaprawdę, można nawet powiedzieć, że gdyby Jego nauka nie przemawiała do ubogich, to nie mogłaby być religją ludzkości, ponieważ ludzkość w przeważnej części składa się z ubogich i nieuczonych. Nie mogłaby ona być słońcem, oświecającem z nieba zarówno bagna jak i parki. Światło, będące prerogatywą bogatych, musi zawsze być sztuczne. A ponieważ bez wątpienia Prawda Boska, gdziekolwiek jest na świecie, musi być w zgodzie z wiedzą ludzką, niezmiernie silnym argumentem na korzyść katolicyzmu jest fakt, że wiara katolicka może być tak samo przyjęta przez ludzi o naukowem wykształceniu jak przez nieuczonych biedaków. Religja, utworzona tylko dla ludzi wykształconych, podobnie jak religja utworzona tylko dla prostaczków, nie mogą być uniwersalnemi religjami; religja zaś przyjęta przez jednych i przez drugich musi z samej natury rzeczy być niezależna od ludzkich umysłów. Argument ten wprawdzie nie udowadnia, że katolicyzm jest prawdziwą religją, lecz stanowi silną podstawę dla przypuszczenia, że katolicyzm jest czemś więcej niż tworem ludzkim, i dowodzi, że religja, która takiej* próby nie wytrzyma, nie może być uważana za prawdziwą religję.
Zapytuję tedy: czy to wszystko nie jest cechą tego, co Boska Prawda musi objawić, jeśli pojawi się na ziemi? Nie zna ona więzów wiedzy, prócz tych, jakie ludzie sami na siebie nakładają; pociąga do siebie nieodparcie wszystkich, którzy nie mają pokusy do intelektualnego zadowolenia z siebie, i tych, którzy przez wiedzę zwyciężyli tę pokusę; jedynie nie przemawia do tych, co umieją mało, a sądzą, że umieją wszystko. To też dziś tylko umysły „ burżujskie” żyją zadowolone z siebie i ze świata, i widzą w Niebiańskiej Stajence jedynie narodziny jednego więcej dziecka, dysputują o podatkach, o mowach, wypowiedzianych w parlamencie, o nowej modzie i o szalonych marzeniach Haeckla myśląc, że te rzeczy są podstawą, na której świat się opiera.
R. H. BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD KSIĘGARNI SW. WOJCIECHA.1921
*) Jest to bardzo obszerny temat Tym, którzy myślą, że te religje mają przede jakieś prawo występować w imieniu Boskiego Objawienia, radzę przeczytać przepiękne dzieło, omawiające tę rzecz, Karola Devasa: »The Key to the World’s Progress*, Książka ta przez głębię myśli, spokój rozumowania i doskonałą znajomość tematu stanowi arcydzieło. (W przekładzie polskim wyszła nakładem »Bibljoteki Dzieł Chrześcijańskich*


Skomentuj