Życie wiary.
Dlaczego powiadamy: życie wiary? Czyż jest także martwa wiara? Nie ulega wątpliwości, że tak. I któż to powiada? Oto święty Apostoł Jakub, i to tak jasno, z takim naciskiem, tak wyraźnie, że doktor nad wszystkimi doktorami jak On siebie sam z pokorą nazywa, Marcin Luter, wynalazca sola fides i arcywróg dobrych uczynków, ze swoim najwyższym, wskutek tego, oburzeniem, nie umiał sobie inaczej poradzić, jak tylko tym, iż list Apostoła w energicznych wyrazach, za słomiane dzieło głupca, ogłosił, wykreślając go z katalogu świętych ksiąg, wbrew tradycji i przekonaniu całego kościoła. Do czego to namiętność tego, zarozumiałością obałamuconego człowieka nie doprowadziła. I on to miałby być natchnionym od Boga nauczycielem Kościoła!
I jakaż wiara ma być uważana za martwą? Także i co do tego, tenże sam przez Ducha św. natchniony uczeń Chrystusa Pana nie pozostawia nas w nieświadomości. On równie jasno powiada trzy razy, wprawdzie w niewielu wierszach, ale z całym naciskiem, że wiara sama przez się nie działa. Posłuchajmy go:
„Wiara jeżeliby nie miała uczynków, martwą jest sama w sobie” (Jakub 2, 17.)
„A chcesz wiedzieć o człowiecze próżny, iż wiara bez uczynków martwa jest“(Jakub 2, 20).
„Albowiem jako ciało bez ducha jest martwe, tak i wiara bez uczynków martwa jest“ (Jakub 2, 26).
A więc zależy wszystko na czynnym udowodnianiu wiary.
Jeżeli wiara nie działa, jeżeli żadnych chrześcijańskich dzieł nie wydaje, równa się ciału bez duszy, trupowi, który żadnych ciału przyrodzonych czynności wykonywać nie może, ona właściwie jest umarłą.
Przeciwnie ona żyje, jeżeli moc swoją okazuje i jeżeli, odpowiednio do właściwego swojego przeznaczenia, działa. Rozumie się samo z siebie, iż tamten stan jest stanem naturze przeciwnym i gwałtownym, ten zaś naturalnym, albowiem bywa ona nam wpajaną przez Boga, jako cnota, t. j. jako siła nadprzyrodzona na to, ażeby w czynach się okazywała, a zarazem, ażeby wszystkie cnoty wpojone, lub nadprzyrodzone siły duszy poruszała i, ażeby przez nie, jako przez swoje narzędzia działała.
Tak uczy św. Paweł, gdy Galatów poucza co do tego, jaka wiara usprawiedliwia i zbawia, Jest to „wiara” pisze on, „która przez miłość działa“(do Galat. 5, 6.).
Rozważmy dobrze te słowa. On nie powiada, że miłość działa przez wiarę, ale, że wiara działa przez miłość. Wiara, przez miłość, kocha Boga i bliźniego, ona, przez miłość, zbliża się do potrzebujących pomocy, ona, przez miłość, przebacza obrazy i t. d. tak jak gdyby miłość nie miała właściwego zakresu działania i jak, gdyby wszystko co ona przedsiębierze i działa, było właściwym wiary dziełem. Z miłości można wnioskować o wszelkich innych cnotach, albowiem, jeżeli najszlachetniejsza z nich służy wierze za narzędzie, tern więcej muszą i mniej szlachetne jej służyć.
Dlatego, tenże sam Apostoł, we wspaniałym swoim liście do Żydów (do Żydów: rozdz. 11), nie waha się wszystkie wielkie i heroiczne czyny, w ogólności wszystko co patriarchowie cnotliwego zdziałali, przypisywać wierze ich, jako jedynej skutecznej pobudce i wspaniałe pochwały, na które rzeczywiście zasługiwali w jedynym wychwalaniu ich wiary streszczać.
Co tylko Abel, Henoch, Noe, Abraham, Mojżesz itd. wielkiego i chwalebnego, przed Panem, zdziałali, wedle jego słów, przez wiarę zdziałali. I tak np. Abraham był posłusznym Panu i jego posłuszeństwo było więcej, jak ludzkie, ale wiara to była, która w nim to heroiczne posłuszeństwo wywołała, która w jego sercu przyrodzone uczucia rodzicielskie zdusiła i przeciwko własnej jego krwi zrobiła go w świętości okrutnym, albowiem tylko, przez siłę wiary, albo, ażeby mówić z Pismem św., dlatego, że „przeciwko nadziei w nadzieję uwierzył” (do Rzym. 4, 18.) nie wahał się ów patriarcha, przez zarżnięcie swojego syna, Panu Bogu żądaną ofiarę
złożyć.
Na tej nauce Apostoła pogan opiera się znane nam już orzeczenie Soboru Trydenckiego: „Wiara jest początkiem ludzkiego zbawienia, fundamentem i krzewem całego naszego usprawiedliwienia” (Sessya 6-ta kanon. 8.). Początek jest pierwszą rzeczą w porządku rzeczy. Fundament jest, nie tylko pierwszą rzeczą, ale on także podpiera cały budynek. Krzew jest nie tylko pierwszą rzeczą w drzewie, ale on utrzymuje je i nadto wydaje wszystkie gałęzie, kwiaty i owoce. Tak samo, w porządku zbawienia, jest wiara początkiem, pierwszą z cnót, przez Pana Boga nam wpojoną, fundamentem, na którym spoczywa cała budowla ludzkiej sprawiedliwości, krzewem, z którego wszystko nadnaturalnie dobre w nas wyrasta.
Sprawiedliwy, nie tylko z wiarą zaczyna, ale utrzymuje się także w nadprzyrodzonym życiu łaski, działa i żyje, tylko przez wiarę. „Sprawiedliwy mój“, powiada Pan, „z wiary żyje” (do Żydów 10, 38. ). I sprawiedliwym przed Bogiem nie jest ten, który, przed światem, za sprawiedliwego uchodzi, co tu i ówdzie także i wielkiemu grzesznikowi się udaje, ale ten, który nie żyje czym innym, jak tylko życiem wiary. On myśli, sądzi postanawia, działa, tylko w świetle i z pobudki wiary.
Ale na cóż im się przyda wiara martwa? Razem z wzmiankowanym św. Jakóbem pytam się: „Cóż za pożytek bracia moi, gdyby kto mówił iż ma wiarę: a uczynków by nie miał? Iżali go może wiara zbawić“ Jakób 2, 14.). To pytanie zawiera już odpowiedź, bo Apostoł chce powiedzieć: Wiara bez uczynków, albo, w jego pojęciu martwa wiara nic nie znaczy i to dlatego nic, albowiem zbawić nie może. To jest właśnie to, co on zaraz potem wyraźnie dowodzi, na przykładzie Abrahama i Rahaby, którzy tylko przez żywą, albo, jak on się wyraża, przez wiarę dziełami uzupełnioną, stan łaski otrzymali. Tego samego zdania jest Apostoł narodów który, jakeśmy powyżej widzieli, stan łaski wszystkich sprawiedliwych starego i nowego przymierza tylko czynnej, przez wiarę działającej wierze przypisuje.
Że zbawiająca moc dostaje się, nie martwej, ale żywej wierze wynika to z celu, dla którego najdobrotliwszy Bóg udziela nam dar wiary. Czyż bowiem wiara ma być tylko teoretyczną regułą władzy poznania, czy niema ona być także i praktyczną wskazówką obyczajów ? Czy ma tylko rozum oświecać, czy nie ma także i serca poprawiać? Czy ma ona tylko nasze wiadomości pomnażać, czy niema także na wszystkie nasze narady, na wszystkie nasze postanowienia wpływać i w ten sposób do robienia dobrego i do unikania złego, stanowczo nas pobudzać? Jako nas“ — pisze Apostoł (do Etez. 1, 4.) — „wybrał w Nim przed założeniem świata, ażebyśmy byli świętymi i nieskalanymi przed oczyma Jego w miłości„, ażeby ten lud do świętości powołany, na przyjście Pana przygotowywać, przyszedł Jego poprzednik, a ażeby go do doskonałości prawdziwej przyprowadzić, sam Pan się zjawił.
Przyczyniają się do tego bardzo wzniosłe i święte zasady moralności, z których prawo Ewangelii się składa. Chrystus Pan Sam ich nas nauczał i nie zadowolony samem nauczaniem, także i objaśnienia dawał, a dla naszego przykładu, chciał je Sam wykonywać. Tak jest, On zaczął od wykonywania, po czym dopiero nauki Swoje głosił ( „Co począł Jezus uczyć i czynić“. (Dz. Ap. 1.1.)) ażeby nam pokazać, jak istotnym dla wiary jest pełnienie zasad z nią związanych i jak dalece ono Mu na sercu leży.
Należą do tego także bardzo poważne i bez przerwy powtarzane napomnienia Apostołów, gdy wiernych pouczali i na Chrześcijan ich kształcili. Czyż jeden z ważnych przedmiotów ich kazań i orędzi nie jest polecanie dobrych uczynków, jak najwyraźniejszy nacisk, by je spełniano, pochwalanie wszelkiej w nich pilności i gorliwości, karcenie obojętności i lenistwa? Wierni winni wszędzie zachowywać się w sposób godny ich powołania, mają we wszystkim szukać świętego przypodobania się Najwyższemu, dokonywać dzieła, które w nich niezasłużona łaska Miłosiernego Boga poczęła, ażeby im nic nie brakowało, tak do ich doskonałości i uświętobliwienia, jak i do ich wiecznego zbawienia i do zwiększania ich chwały w Niebie. Do tego głównie zmierzały nauki tych pierwszych kaznodziei wiary, którzy zamiary Boskiego Zbawiciela jak najlepiej znali i dla tego odrzucali, w duchu Jego, nieczynną martwą wiarę, a za to kładli zawsze nacisk na wiarę gorliwą, żywą i czynną.
Wiemy, jak pojętnymi w tym byli pierwsi Chrześcijanie i jak dalece, od samego początku, praktyczna strona Chrześcijańskiej wiary była w katolickim Kościele pielęgnowaną i rozkrzewianą. Gdyby w Nowym Zakonie łaski święci byli mieli inną moralność, gdyby samą wiarą byli się zadawalali, gdyby ją byli uważali za dostateczną dla wejścia do Niebieskiej krainy zbawionych, po cóż byliby się umartwiali czuwaniem i modlitwą i najróżnorodniejszymi ostrymi udręczeniami ciała?
Dlaczego odmawiali sobie wszelkich przyjemności zmysłowych i ze swoim ciałem ustawicznie walczyli? Dlaczego ćwiczyli się, bez przerwy, w pokorze, cierpliwości i miłości bliźniego? Dlaczego uciekali od świata i kryli się po okropnych pustyniach? I, gdy wszystkie swoje siły, w służbie Bożej, dla dobra bliźnich i dla osobistego uświątobliwienie, zupełnie wyczerpali i wielkie skarby ducha sobie nagromadzili, dlaczego, z tak wielką skruchą serca, opłakiwali swój niedostatek i swoje ubóstwo co do wszystkich duchownych dóbr? Dlaczego drżeli, rozmyślając o niezbadanych wyrokach Bożych, co do ich wiecznego zbawienia? Czy to nie pochodziło stąd, iż o niezbędnej potrzebie dobrych uczynków do zbawiennej mocy wiary byli silnie przekonani i wskutek obawy, iż niezupełnie doszli do całej miary świętości, do której ich Pan powołuje?
Czyż my mamy się mniej lękać? Wszak znane jest przekleństwo, którem Pan Jezus obrzucił bezowocne drzewo figowe, wskutek którego ono nagle uschnęło (Mat. 21.20). Straszna allegorya ! Gdy Sędzia przyjdzie, ażeby o naszym losie w wieczności orzec, będzie On szukał w nas owoców wiary. Biada nam, jeżeli żadnych nie znajdzie!
My wszyscy, powiada św. Paweł: „Bo się wszyscy my musimy okazać przed Stolicą Chrystusową, aby każdy odniósł własne sprawy ciała, według tego co uczynił, lub dobre, lub złe„( II do Kor. 5.10). Wyraźnie, nie podług tego co ktoś wierzył, albo nie wierzył, albowiem niedowiarek już z góry został osądzony (Jan 3, 18. ), ale, podług tego, co ktoś zrobił. Pełnienie dobrych uczynków i ich zaniedbywanie podawane bywają, jako podstawa dwoistego wyroku Boskiego Sędziego, wskutek którego błogosławieni wezwani będą do posiadania królestwa niebieskiego, a przeklęci, na wieczny ogień skazani, jak nam to Zbawiciel i przyszły Sędzia Sam oznajmia (Mat. 25, 32 itd. ).
A więc daremnie bym wtenczas mówił: Panie, ja przecież byłem Chrześcijaninem, ja stale wierzyłem we wszystkie przez Ciebie objawione prawdy Chrześcijańskie. Na to, by potępienia ujść, musiałbym dodać, że ja wiarę moją uczynkami stwierdzałem, że pobudzałem i utrzymywałem moją gorliwość w ciągłem pełnieniu wszystkich chrześcijańskich cnót, przez często powtarzane rozmyślanie wielkich prawd wiary, odsuwałem się od bezbożnego świata, zapierałem się siebie samego, poskramiałem moje zmysły, umartwiałem moje namiętności, modliłem się, pościłem, rozdawałem hojne jałmużny i nic nie zaniedbywałem z tego co wiarę moją podsycać i wzmacniać mogło. Jeżeli nie mogę w ten sposób mówić, to mogę się obawiać odpowiedzi tej, którą opieszały i leniwy sługa Ewangeliczny usłyszał, z powodu, iż powierzony sobie talent zakopał: Ty zły sługo! „A przecieżeś nie dał pieniędzy mojich na bank, abych ja przyjechawszy z lichwą, je był wżdam wyciągnął?” (Łukasz 19, 23.).
Od prawdziwego znaczenia Pisma św. nie odstąpimy, gdy rozumieć będziemy pod talentem wiarę, a pod opieszałym i leniwym sługą próżnującego i opieszałego Chrześcijanina, który wiarę swoją pozostawia martwą. Dlatego, jeżeli tamten nie dla zmarnowego talentu, ale z powodu samej tylko opieszałości, w zyskaniu czegoś, za niepożytecznego i złego sługę, został przez swojego pana uznanym i do więzienia wtrąconym, to i ten także, nie za utratę wiary, ale za samo zaniedbanie jej pomnożenia, będzie uznanym przez Sędziego za niepożytecznego i złego Chrześcijanina i będzie skazanym na piekielną karę.
Zachodzi tylko różnica w tym, że podczas gdy opieszałemu słudze, powierzony talent, na rozkaz Pana oddanym został, to Chrześcijaninowi charakter przez Chrzest święty wyryty będzie pozostawionym. Chociaż w głębi owego nieszczęsnego miejsca potępionych, chociaż w głębi piekła, Chrześcijaninem, bądź co bądź on pozostanie i pozostanie nim, dla swojej hańby, dla swojej męki, dla swojej rozpaczy. Podczas, gdy tutaj na ziemi, przez tak długi czas o tym wzniosłym charakterze nie myślał, chociaż myśleć o nim należało, przeciwnie tam, bez przestanku będzie on mu stał przed oczami, pomimo, że dużo pracy będzie sobie zadawał, ażeby od tak męczącego wspomnienia się uwolnić.
I, jakaż to boleść serce jego rozdzierać będzie, gdy z jednej strony, ta pamięć o charakterze Chrześcijanina będzie mu uprzytomniała prawo do wiecznych radości niebieskich, z drugiej zaś strony będzie widział, iż wskutek swojej wielkiej opieszałości, został na wieki pozbawionym tych pięknych nadziei! Jakież wyrzuty i szyderstwa będzie on musiał znosić od nieochrzczonych, którzy, dlatego, że tym charakterem nie zostali odszczególnieni, nie mając także wiele środków i korzyści jemu udzielonych, odrzuconymi zostali! Tak jest. Dlaczego, ty Chrześcijaninie zostałeś nam poganom równym? Dlaczego, ty z Twoją wiarą, która mogła i powinna była zaprowadzić cię do szczęśliwej wybranych Ojczyzny, razem z nami niewiernymi wpadłeś w tę straszną otchłań ognia? Cóż tak uciążliwego wymagano od ciebie? Jakże się to stało, że straciłeś dobro, którego nieoszacowaną nieskończoną wartość wiara twoja tak wyraźnie ci przedstawiała i którego utrzymanie ona, przez podanie ci tylu tak potężnych środków tak łatwym ci robiła?
A, jeżeli tak strasznego losu spodziewać się mają ci, którzy wiarę swoją, bez dobrych uczynków, martwą pozostawiają, cóż dopiero czeka tych, którzy przez złe uczynki, ciągle jej się sprzeciwiają? Czytelnik niech sam osądzi, albowiem z mniejszego łatwo wnioski wyciągać o większym. Mnie wystarcza zauważyć, że wiara, która, przez zaniechanie dobrych uczynków, zaumiera, łatwo ginie wskutek złych i że miejsce robi niedowiarstwu, które, wprawdzie z początku nie jest widocznym, ale prędko na jaw wychodzi.
Wiara rozciąga się, nie tylko na teoretyczne prawdy Objawienia, ale także i na praktyczne, na reguły obyczajów, które Ewangelia w sobie zawiera. Tamte, tak samo, jak te, należy bezwarunkowo przyjmować i stale ich przestrzegać, jeżeli, w rzeczywistości, chce się być wierzącym Chrześcijaninem. Jakże jednak można uwierzyć, iż co do ewangelicznych zasad obyczajów, prawdziwie wierzącym jest taki, który stale przeciwko nim postępuje, jest przy tym spokojnym, uczynki swoje usprawiedliwia i publicznie się z nich chwali?
Wystawiam sobie Chrześcijanina, który tylko o swoje ciało i jego wygody dba, za wszelkimi rozrywkami chciwie goni, próżniactwu, zabawom, rozpuście i grze do najwyższego stopnia się oddaje, żadnej skłonności nie poskramia, swojego pustego serca popędom, podobnie jak bezmyślne zwierzęta, zawsze folguje, który pysznie i wyniośle, prostymi i krętymi drogami, bez wytchnienia za zaszczytami i stanowiskami goni, który, złoszcząc się i zemstując, przy każdej sposobności, Boga i ludzi obraża, a najmniejszej nawet obrazy, nie pomszczonej nie pozostawia, który nienasyconą chciwością trawiony dniem i nocą przemyśla nad środkami powiększenia majątku i w końcu przed żadną niesprawiedliwością, przed żadnym grzechem się nie wzdryga, który twardo i niemiłosiernie, za darmo nikomu nic dobrego nie wyświadczy, małe usługi drogo sprzedaje, a do miłosierdzia nawet i nędzą bliźniego pomocy potrzebującego nie bywa pobudzony, który tylko świat miłuje, nim się tylko zajmuje, w nim się zupełnie gubi i jemu nie rzadko poświęca honor, majątek, sumienie i Boga itd. Czyż jest możliwym, ażeby taki chrześcijanin, a takich dzisiaj bywa niemało, rzeczywiście i poważnie wierzył w ewangeliczną naukę o nienawiści i zaparciu siebie samego, o ciasnej bramie i wąskiej drodze do wieczności, o poskramianiu zmysłów, o umartwianiu namiętności i ukrzyżowaniu ciała, o pokorze, o miłości bliźnich i nieprzyjaciół, o niebezpieczeństwie bogactw i o szczęśliwości ubóstwa ducha, o łagodności, cierpliwości, dobroczynności i pogardzie złego świata? Nie, tak dziwaczna, powszechna i stała sprzeczność pomiędzy duchem i sercem, pomiędzy usposobieniem a uczynkami, pomiędzy wewnętrzną wiarą, a zewnętrznym zachowaniem się jest po prostu nie do zrozumienia. W jej przypuszczaniu byłoby coś tak znacząco niedorzecznego, tak oczywiście nienaturalnego i gwałtownego, iż, na żaden sposób, przez dłuższy czas, nie da się utrzymać.
Ależ on przecież powiada sam i wyznaje głośno, że on we wszystkie reguły obyczajowe Ewangelii wierzy. Niech i tak będzie. Gdyby on tylko, z braku namysłu, tylko ze słabości, tylko tu i ówdzie, przy jakiej poszczególnej sposobności, albo jakąś silniejszą pokusą pokonany, wbrew nim działał, można by mu jeszcze wierzyć. To jednak zdarza się codziennie, nieraz i o każdej godzinie dnia, i on ma w tern upodobanie, bo grzeszy wśród śmiechu i żartów, jest spokojnym, bezwstydnym i chwali się jeszcze przed innymi ze swoich złych uczynków. Nie! Niech mówi co chce, uczynki przecież świadczą przeciwko niemu, albowiem nieustannie słowom jego kłam zadają i dlatego mam podwójne prawo żądania od niego dowodu, wedle świętego Jakuba; „Okaż mi wiarę twą bez uczynków” (Jakub 2.18), albowiem, nie tylko, że nie ma uczynków wiary, ale raczej uczynki, które ją zupełnie niszczą. O mój Boże! Jakże to daleko zaszło! Powszechnie panujące zepsucie obyczajów jest teraz tak wielkie, że my u wielu tysięcy Chrześcijan, którzy przecież zewnętrznie do prawdziwego chrześcijaństwa, do katolickiego Kościoła się przyznają, żadnego śladu wiary już nie widzimy.
To niedowiarstwo pociąga zaraz inne za sobą. Kto raz w praktyczne prawdy chrześcijaństwa nie wierzy, ten prędzej, później zacznie także i w teoretyczne wątpić. A przejście jest aż za nadto naturalne. Bo sumienie, które przez pogardę i przez liczne przekroczenia ewangelicznych zasad obyczajowych bywa bardzo zaniepokojone, przecież czasami się porusza i gorzkie robi wyrzuty. A więc trzeba je zadusić. Ale jak? Ponieważ jak długo teoretyczne prawdy o wszechmocności najwyższego Pana, o uczłowieczonym, biednym, bolejącym, ukrzyżowanym Bogu, o przyszłym Sędziu, o wieczności i wiecznym trwaniu duszy, mąk piekielnych i t. d. się utrzymują, nie można tego osiągnąć, dlatego precz z tym wszystkim! I, ażeby uciążliwych wyrzutów sumienia na zawsze się pozbyć, zaczyna się od pożądania, ażeby cała religia nie była czym innym, jak tylko wynalazkiem popów, albo środkiem państwowym dla utrzymania ciemnego ludu w karbach i to się wmawia w siebie samego. Stąd pochodzi zupełne niedowiarstwo, niedowiarstwo, które dzisiaj, pod złudnym mianem oświaty, albo nauki, tak gwałtownie się szerzy i coraz swobodniej objawia się publicznie.
Stąd także droga, po której tylu z dzisiejszych naszych niedowiarków doszło do ostatniej rozwiązłości obyczajów. Jakże jest mało pomiędzy nimi czystych, uczciwych, sprawiedliwych ludzi honoru w pełnym tego słowa znaczeniu! Iluż to z nich opuściło wiarę na to, ażeby iść, albo z upodobaniami swojego zepsutego serca, albo połechtani własną próżnością, nadętością i pychą, od zwykłych ludzi się odróżniać, jako oświeceni i do korzystniejszych posad i wyższych godności dochodzić, albo móc spokojniej pozostać w nieprawym posiadaniu cudzego dobra.
Czyż nie wygląda smutno, gdy dzisiaj rozejrzymy się po katolickim chrześcijaństwie ? Czy nie spotykamy wielu takich, którzy, albo nic, albo, dlatego, że za złem idą, tylko teoretyczne prawdy chrześcijańskie przyjmują, a praktycznymi gardzą? Pozostaje więc silnie przerzedzony zastęp wierzących, a nawet i pomiędzy tymi są i tacy, którzy, z powodu zaniedbania dobrego, mają tylko martwą, nieskuteczną i nie zbawiającą wiarę. Czy nie nadszedł może już dzisiaj czas, który Pan Jezus w duchu widział, gdy poważne stawiał pytanie: „ Syn człowieczy przyszedłszy, iżali znajdzie wiarę na ziemi ?“ (Łuk. 18, 8.).
O jakże prawdziwe, jak zrozumiałe nie jest teraz straszne słowo naszego Zbawiciela: „Wiele jest wezwanych, lecz mało wybranych!“ (Mat. 22, 14.).
Wiara chrześcijanina – jaką być powinna? (13) – Wyznawanie wiary
„Wiara chrześcijanina jaką być powinna.” – X, Zygmunt Storchenau T. J., W Brodach 1911. Nakładem księgarni Feliksa Westa.
Skomentuj