ZMARTWYCHWSTANIE.
W ostatnim rozdziale widzieliśmy, jak w naszych czasach raz jeszcze nowoczesna myśl religijna uznała sprawę katolicką za straconą i jak wielu z pomiędzy myślicieli, uważanych za przednią straż postępu, z zupełnym lekceważeniem traktuje Kościół. Ciekawe, że ci filozofowie, jakby nie pamiętali z historii, iż pieśni pogrzebowe śpiewano już kilkanaście razy nad grobem Kościoła i to prawie jednogłośnym chórem, a za każdym razem chór ten milknął jakoś; powtarzano raz po raz to samo, i za każdym razem proroctwa się nie sprawdzały. Neron to mówił, i Arjusz, i Henryk VIII, i Voltaire, a teraz Viviani, Mc Cabe i Fawkes głoszą z niezmniejszoną wiarą upadek Kościoła. A przecież jakoś to Ciało żyje. Ach! przyznają, że powinno było umrzeć, że jest ono przeciwne rozsądkowi i doświadczeniu. Tak, prześladowanie Nerona powinno było je wytępić, ale jakoś nie wytępiło; argumenty Arjusza były niezmiernie rozsądne i powinny były zmusić do milczenia katolicki paradoks o Jezusie, Bogu i Człowieku zarazem, a jednak nie zmusiły; argument Sabeljusza, że Bóg jako jeden nie może być w trzech Osobach, powinien był przekonać wszystkich „myślących ludzi“, a przecie nie przekonał; Henryk VIII i Elżbieta byli doskonałymi politykami i gospodarzami państwa, i ich polityka niszczenia kościołów i bezczeszczenia świętości Anglii powinna była położyć kres temu, co oni zwali „papieskim zabobonem” a jednak nie położyła; statystyka p. Mc Cabe’a jest znakomicie ułożona i wyraźnie dowodzi, że takiej rzeczy jak Kościół katolicki w ogóle nie ma na świecie, a jednak on jest; zarządzenia Viviani’ego są radykalne i powinny były sprawę zakończyć ostatecznie przed pięciu laty, a jednak jakoś trwa ona dalej; moderniści, popierani przez poważne religijne partie, powinni byli wyrzec ostatnie słowo, a przecież jakoś papież ogłasza dalej encykliki; słowem — gdyby Kościół katolicki był tym, za co ci ludzie go mają, czyli doskonale zorganizowanym stowarzyszeniem ludzkim, jak inne państwa lub zrzeszenia społeczne, toby dawno był zginął jeśli nie za Nerona, to za Napoleona; gdyby jego dogmaty były rezultatem bardzo subtelnego i ścisłego rozumowania ludzkiego, to byłyby upadły, jeśli nie za Arjusza i Sabeljusza, to za Voltaire’a, a w każdym razie za księdza Loisy albo Fawkesa.
Rzecz ciekawa (o czym już mówiłem), ci filozofowie, historycy i socjologowie jakby nie wiedzieli, że ich proroctwa były już głoszone kilkanaście razy w historii katolicyzmu, ale nigdy się nie spełniły; jeszcze ciekawsza, iż wybierają oni właśnie obecną chwilę na ich powtarzanie. Przed pięćdziesięciu albo stu laty mogliby mieć jakiś cień wymówki, w czasach reformacji nawet sporo, za renesansu albo z epoki pobytu papieskiego w Avignon jeszcze więcej. Nawet przed czterdziestu laty, gdy Rzym upadł, a Papież uciekał, mogło wydawać się rozumnym twierdzenie, że nareszcie Kościół padł pod ciosem, i przewidywania spełniły się — jak wtedy mówiono—, ale oni głoszą teraz o upadku Kościoła… właśnie teraz!
Wiem, że statystyka — samem liczeniem głów — może dowodzić, co się komu podoba. P. Mc Cabe pokazał to, więc nie pragnę z nim rywalizować. Lecz ponieważ pozornie rozsądni ludzie utrzymują, że Kościół naprawdę wymiera, jeśli nie wymarł już, to uważam za konieczne uzasadnić swoje przekonanie, iż nie tylko tak nie jest, lecz że stoimy u progu takiego odrodzenia katolicyzmu, jakiego świat jeszcze nie widział.
Religią najbliższej przyszłości w każdym razie będzie nie rozwodniony protestantyzm, ani etyczny system modernistów, ani rodzaj pobożnego panteizmu (czym jest właściwie nowo odkryta teoria immanencji, mimo że w pewnym znaczeniu immanencja i odpowiadająca jej transcendencja były od początku głoszone przez Kościół). Tak, nic z tego nie będzie religią przyszłości, za to będzie nią dogmatyczny, rządny i papieski katolicyzm taki, jakim jest od początku istnienia swego.
1. Po pierwsze nigdy dotąd pobożność, i to pobożność praktyczna, zwrócona do tego, co świat uważa za podstawę bezsensu katolicyzmu, do Sakramentu Ołtarza, nie była tak silną jak obecnie. Ci, którzy przed paru laty byli świadkami kongresu eucharystycznego w Londynie, musieli to zauważyć. Nie tylko ulice były nabite niezliczonym tłumem, zgromadzonym z całego świata, ale nawet czcigodna konstytucja Wielkiej Brytanii była zagrożona. Bez wątpienia inne stowarzyszenia mogłyby swoim tłumnym wystąpieniem wprawić w kłopot, lecz jestem przekonany, że żadne nie byłoby w stanie obudzić takiego uczucia miłości i czci z jednej strony, a takiej nienawiści i obawy z drugiej, i to z powodu małego białego przedmiotu, przez pół świata uważanego za zwykły kawałek chleba. Nie mam zupełnie zamiaru unikania dyskusji na temat tej podstawy katolickiej wiary, lecz teraz nie jest odpowiedni czas do rozpraw szczegółowych. Chcę tylko na chwilę zwrócić uwagę na to, źe kongres eucharystyczny w Londynie 1908 i w Kolonii w 1909 r., gdy delegat papieski jechał na statku w górę Renu przy dźwiękach dzwonów i grzmotach armat, i tegoroczny kongres w Montrealu,(1) odbywały się nie dla roztrząsania dogmatu, lecz po prostu, by uczcić fakt (jak wierzą katolicy), że Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek — bierze chleb i zmienia go na Swe Ciało, i że to Ciało człowiecze, narodzone przed dwoma tysiącami lat z Marii, ukrzyżowane na Golgocie i zmartwychwstałe na Wielkanoc, dziś znajduje się pod postacią chleba w Londynie, w Kolonii, w Montrealu i w każdym kościele katolickim na całym świecie. Nie zastanawiam się teraz, czy tak jest naprawdę czy nie, staram się tylko pokazać, iż czas, wytwarzający takie zjawiska jak te kongresy, gdzie gromadzi się rzesza międzynarodowa i nadnarodowa dla uczczenia tego podstawowego dogmatu, jest źle wybrany dla dowodzenia upadku Rzymu. A jeśli dogmat wydaje się tym filozofom bezsensowny i głupi, to zjawisko jest tym mniej zrozumiałe. Nie można bowiem uważać tych tłumów pobożnych za zbiorowisko barbarzyńców i prostaków oszalałych fanatyzmem, gdyż między nimi są uczeni, filozofowie, astronomowie, lekarze, prawnicy, żołnierze, kupcy, przemysłowcy, równie dobrze jak kobiety i dzieci, które przez prostą czystość serca widzą Boga.
2. Po drugie prawdą jest, że rzadko kiedy uczeni i mędrcy świata tak chętnie przyjmowali katolicyzm jak właśnie dzisiaj, byle był im właściwie przedstawiony. Mówiłem już o tym, nie mam więc powodu dłużej zatrzymywać się nad tą kwestią. Niedawne nawrócenia we Francji i w Anglii zadały kłam twierdzeniu „krytyków“, że Kościół tylko do prostaków przemawia. Prawda, że wielu uczonych, którzy badają Kościół, odrzucają go, a fakt, iż inni go przyjmują, nie dowodzi, by Kościół był tym istotnie, czym się być mieni. Ale fakt, iż niektórzy przyjmują go, i to z pośród dobrze znających wszystkie argumenty naukowe, biologiczne i t. d. dowodzi przynajmniej, że nie jest on przeciwny tym rzeczom. Ojciec Cortie, jezuita, astronom, wie doskonale, że ziemia jest tylko jedną z planet, a mimo to wierzy bez trudności, że Syn Boży był wcielony na ziemi. Profesor Windle, świeżo nawrócony, znał doskonale wszystkie teorie i hipotezy o składzie materii, a jednak dobrowolnie uwierzył, że pięć słów księdza zmienia chleb w Ciało Jezusa. Lord Brampton, sławny sędzia, dokładnie znał niedostateczność świadectwa ludzkiego, a przecie u szczytu powodzenia i władzy zgodził się dać się prowadzić jak dziecko i wierzyć i czynić, co mu każą inni ludzie mniej od niego uczeni. Profesor historii na uniwersytecie w Halli (2) wie dobrze, co można powiedzieć o świeckich powodach i okolicznościach, które spowodowały pierwszeństwo Rzymu, a jednak niedawno zasiadł jako uczeń u stóp jego i za Pana i Mistrza obrał sobie Kościół, który uczono go krytykować i odrzucać. Czasy, znamienne nawracaniem się wwybitnych ludzi we wszystkich cywilizowanych krajach świata, nie są odpowiednie do głoszenia, iż Kościół jest fałszem, a jego twierdzenia nieusprawiedliwione, lub że żaden człowiek myślący nie może nawet zwrócić się ku niemu po światło.
3. Trzecim znakiem ciągłej żywotności Kościoła jest zachowanie się tych, którzy nie podnoszą broni przeciw niemu ani za nim. Mam tu na myśli ludzi, mówiących: „Nie uznaję żadnej religii, ale gdybym jaką wyznawał, to katolicyzm”.
Pozornie jest to rzecz mało znacząca, ale odezwanie się podobne słyszymy tak często (przynajmniej słyszałem to tyle razy od ludzi zupełnie mi obcych, w tramwaju, w wagonie, na ulicy), że musi to mieć znaczenie. Jeżeli będziemy nalegali, to taki człowiek „areligijny” powie zwykle: „Wy katolicy wiecie, czego chcecie, i robicie co wam każą. Wszędzie jesteście zawsze jednacy, nie macie innej religii dla jednego człowieka, innej dla drugiego.“
Cóż to znaczy? Oto, że taki człowiek w ten lub w ów sposób zetknął się z tą żywotnością, o której mówiłem. Odkrył on, Bóg wie jak, że Kościół jest organizmem żywym, bardzo żywotnym, że ma on własne przekonania, że jest nie martwą zasadą, ale organizmem myślącym i działającym, nie tylko zbiorem indywiduów dających sobie wspólną nazwę a różniących się we wszystkim, nie przeżytkiem dawnych czasów, jakimś zbiorowiskiem nieforemnym, lecz Osobistością żywą, myślącą, mówiącą i działającą, jak może myśleć, mówić i działać osoba żywa. Odkrył to, o czym tylokrotnie mówiłem, że Kościół jest niepodobny do innych związków na tym świecie, i dlatego ten człowiek „areligijny” wyodrębnia go i mówi: „Gdybym był czymś, to byłbym katolikiem”.
Pytamy zatem, czy odpowiednia jest chwila do głoszenia upadku Kościoła, gdy nie tylko jego uczniowie, ale same kamienie wołają — te dusze nieruchome i bezwładne, mające jednak jeszcze dość władzy, by odczuć jego żywotność. Gdyby Kościół był naprawdę umarły, czyżby mówiono tak o nim?
4. Chciałbym na koniec zwrócić uwagę na coś, o czym już obszernie mówiłem, mianowicie że dawne teorie Kościoła o wyjątkowych zjawiskach są dziś potwierdzane przez naukę.
Żyjemy w okresie badań psychologicznych. Uczeni z rozmaitych dziedzin naukowych uważają, że psychologia ogromnie wiele może dopomóc do udoskonalenia nauki. Biologowie przychodzą do przekonania, że podstawą tej nauki jest świadomość; historycy odkrywają, że wypadki należy sądzić stosownie do charakterów ich świadków, że ponieważ charaktery są skomplikowane, nie proste, zatem i wypadki muszą być skomplikowane. Medycyna wie teraz, że usposobienie pacjenta przynajmniej tyle ma wpływu na przebieg kuracji co przepisane lekarstwo. Powstała zatem szkoła psychologiczna, która ma nadzieję, że kiedyś do tych wszystkich tajemnic klucz znajdzie, gdy tymczasem od razu na wstępie potknęła się na fakcie, że najsilniejszą pobudką umysłu ludzkiego jest religia, że w szczególności religia katolicka, która była bez przerwy świadkiem tego faktu, dostarcza nadzwyczajnych i najciekawszych zjawisk. Wszystkie dawne prawdy znane katolicyzmowi od czasów Chrystusa: lecząca siła wiary, nienormalne stany fizyczne, spowodowane stanem duszy, wpływanie na odległość, pojawianie się zmarłych, możność istnienia tego, co by można nazwać rozdwojeniem osobistości w jednym organizmie, te wszystkie zjawiska podtrzymywane przez katolicyzm, a które przedtem pogardliwie odrzucała nauka, dziś są uznane jako fakty pewne, zasługujące zupełnie na uwzględnienie, jeżeli ma się postępować naprzód.
Czy zatem jest dzisiaj chwila dobrze wybrana, aby mówić o „śmierci” Kościoła katolickiego? Nawet psychologowie nowocześni odkryli jego zdumiewającą żywotność i potęgę, — potęgę sugestii, jeśli kto woli tak ją nazwać—jakiej żadne inne ciało dotychczas nie miało ani nie spodziewało się, by mieć mogło.
Zdaje mi się, że można by przytaczać w nieskończoność nowe oznaki żywotności. Można byłoby wykazać, że równowagą społeczeństw, jedyną bronią przeciw anarchii, jedyną opieką rodzinnego życia, natchnieniem sztuki, jedynym przeciwnikiem samobójstwa ras w przeszłości był Kościół, i że będzie nim również w przyszłości. Ostatecznie on jeden potrafił z przeszłości zachować, co warte było zachowania, on ochronił muzykę dawnego świata od zniknięcia, zachował i przemienił architekturę starego świata, jak również stworzył własną, która musi być początkiem dalszego postępu, on uratował grekę i łacinę, używając obu w księgach i modlitwach, on brał po kolei filozoficzne systemy do głoszenia swej prawdy, słowem, on był twórcą całej znanej nam cywilizacji, a gdzie go usunięto, tam ta cywilizacja chyli się do upadku. Porównajmy Muzeum Luksemburskie z Luwrem, jedno pogańskie, drugie chrześcijańskie, i szczerze powiedzmy, gdzie jest piękniejsza sztuka? Albo postawmy ideały Równości, Wolności i Braterstwa, takie jak są teraz rozumiane we Francji, naprzeciw tych samych, ale pojętych inaczej przez wieki rycerskie, i zapytajmy się siebie, które dla społeczeństwa były lepsze. Te wszystkie zagadnienia są jednak za obszerne i zbyt skomplikowane, abyśmy je tu roztrząsnąć mieli. Zaznaczam tylko, że nie boję się rezultatu, jeśli pytanie będzie uczciwe postawione i uczciwie się na nie odpowie.
Zatem moim ostatnim argumentem — a podnosił go w końcu sam Chrystus — jest argument Zmartwychwstania, gdyż nic zmartwychwstać nie może prócz mocy Boskiej.
Widzieliśmy, jak na różnych punktach życie Kościoła katolickiego odpowiada dziwnie i cudownie życiu Chrystusa. Oglądaliśmy znamiona tych, którzy go odrzucają, i tych, którzy go przyjmują: ci co przyjmują — prostacy z jednej, uczeni z drugiej strony; ci co odrzucają — umysły przeciętne, umiejące za mało, by poznać granice nauki. I widzieliśmy, że te kategorie odpowiadają tamtym, które przyjęły lub odrzuciły Chrystusa. Potem, zaznaczywszy cechę ukrycia i kontemplacji tak znaczącą w życiu Chrystusa i życiu Kościoła, i widząc, że jest ona dowodem świadomości czegoś poza światem zmysłowym, zastanawialiśmy się nad treścią i sposobem nauczania w Ewangeliach i Kościele. We wszystkich punktach treść była ta sama, a te punkty bardzo zdumiewające wywoływały i wywołują ten sam protest. I sposób nauczania jest identyczny, pewność siebie, mogąca pochodzić tylko ze świadomości posiadania absolutnej Prawdy, pewność, będąca nieodzowną cechą takiej świadomości.
Następnie omawialiśmy element cudowności jednaki w obu. Zauważyliśmy, że Mistrz, który zwał się Bogiem, musiał czynić te znaki, i że świat, odrzucający Mistrza, musi je wyjaśniać, jak to czynili krytycy Chrystusa wtedy, a krytycy Kościoła dziś czynią. Dalej badaliśmy dokładniej charaktery tych ludzi, którzy odrzucają Boską naukę we wszystkich czasach: Kaifasz, przedstawiciel religijnych a czysto ludzkich stowarzyszeń; Piłat, typ mniemających, że Prawda jest czymś bardzo niedostępnym i rzadkim, i Herod — typ tych, dla których Prawda jest sensacyjnym i nadzwyczajnym zjawiskiem.
Później widzieliśmy, jak wielcy sprawcy energii świata, wielbiciele Prawa, poszukiwacze Prawdy i miłośnicy Piękna, mimo różnych ideałów jednoczą się w potępianiu Jego, który mówił, że jest Drogą, Prawdą i Żywotem, i że ci wszyscy myśliciele, wrodzy sobie we wszystkim, w jednym godzą się, w odrzucaniu i potępianiu katolicyzmu jako wspólnego ich wroga.
Wreszcie patrzyliśmy na niepowodzenie Chrystusa i Kościoła i próbowaliśmy zrozumieć, czy ostateczna tragedia Golgoty we wszystkich wiekach nie była koniecznym warunkiem powodzenia z Boskiego punktu widzenia, czy dalej Miłość musi wypowiadać się przez ból, a Chrystus być pogrzebanym przed zwyciężeniem wrogów człowieka.
Każdy, kto zna historię wie, że Kościołowi nie wiedzie się bardziej niż jakiemukolwiek stowarzyszeniu. Wszędzie i ciągle znajdował się w ucisku heretyków, prześladowców, krytyków i świeckich władz różnego rodzaju. Nie udało mu się zaspokoić w zupełności ani jednego ludzkiego popędu; upadał (jak mówią wrogowie), albo przemieniał (jak mówią przyjaciele) każde stawiane mu żądanie. Prócz prawdziwych przyjaciół Kościół nikogo nie zadowala, nikt w nim nie znajduje tego stopnia ludzkości, jakiego pragnie. Zawsze powtarza on okrzyk świata: .Pragnę”, zawsze jest pogardzany, zawsze umierający, opuszczony przez Boga i ludzi nawet w samej chwili śmierci, zawsze jest grzebany, ukryty pod kamieniem grobowym i pieczęciami, zawsze go stawia świat obok innych form wiary, które zeszły lub schodzą do grobu.
A jednak żyje!
Raz jeszcze widzieliśmy, że tzw. myśl nowoczesna w każdym wieku i w naszych czasach ogłosiła wyrok śmierci na Kościół, co więcej, uznała go za nieistniejący. A równocześnie widzimy, że żyje on z siłą żywotną jedyną w historii ludzkości. I w tej chwili, gdy „ludzie mądrzy i rozsądni” ogłaszają jego zgon, to inni mądrzy i rozsądni zwracają się do niego jako do źródła i życia wiedzy; że w tej chwili, gdy tłumy odwracają się od niego, całe rzesze zwracają się do niego jako do swej Matki i Pani, że nigdy nabożność jego nie była gorętsza, dyscyplina doskonalsza, a nadzieje dalej sięgające. Ostatnie trzysta lat — krótki czas, w jego historii i dla niego, który żyje od początku i do końca żyć będzie — widziały powstanie i upadek niezliczonych sekt, ale on trwa taki jak był, niezmieniony.
Inne religijne stowarzyszenia uznały, że potrzeba nowych dogmatów i pojęć dla odświeżenia myśli, tak czynił Arjusz, Sabeljusz, Voltaire, ksiądz Loisy i inni; on jeden trzyma się dawnych i równocześnie z upadkiem tych nowych zastosowanych do czasu religii on stoi twardo, jest nieustępliwy; tylu ma wiernych, zachowuje władzę nad taką liczbą krajów, o jakiej te nowe religie nawet nie marzyły.
Ani na chwilę nie spodziewam się, by cały świat miał stać się katolicki, wiem, że tak nie jest, a nawet sądzę, źe zbliżamy się do wielkiej apostazji, ale jestem pewny, że za pięćdziesiąt lat nie będzie w świecie chrześcijańskim ciała, mogącego rywalizować z Kościołem, a za tysiąc lat, jeśli świat będzie jeszcze istniał, to sytuacja będzie podobna do obecnej.
Z jednej strony stać będzie świat obrócony przeciw niemu w zwartych szeregach, w których nie będzie dwóch ludzi zgodnych na jakim bądź punkcie prócz tej nienawiści do Kościoła. Będą różni nowi teologowie, jak są dzisiaj, nowe systemy filozoficzne ciągle zmieniające się, nowe odkrycia, nowe objawienia, nowe sposoby i kombinacje fragmentów dawnej prawdy.
A z drugiej strony stać będzie Kościół wieczny z jeszcze wyrażniejszymi znakami Męki.
Stamtąd rozlegać się będzie ten wieczny okrzyk: .Wiemy nareszcie, czym jest, opuścili go wszyscy prócz paru fanatyków, umarł i pogrzebion jest”. Tak stać będzie jak zawsze Kościół zraniony dotkliwie, a jednak żyjący, zdradzany przez nowych Judaszów, sądzony przez nowych Herodów i Piłatów, biczowany przez litujących się nad każdym uderzeniem, pogardzany i odrzucany, a mimo to silniejszy w swym Boskiem szaleństwie od mądrości ludzkiej, zawieszony między niebem a ziemią, a zwyciężający niebo i ziemię, pilnowany i opieczętowany w swym żywym grobie, a jednak zawsze budzący się do nowego życia i nowych zwycięstw.
W przyszłości odległej — tak samo jak teraz i jak na początku będą ciche ogrody, a w nich On, kochany i znany, będzie pocieszał pokutujących o brzasku dnia Zmartwychwstania; w izbach płaczący Jego przyjaciele zgromadzą się i zamkną ze strachu przed Żydami, a On wejdzie, stanie między nimi i da im Pokój; będzie chodził po drogach i jeziorach, jak chodził zawsze w tajemnej wspaniałości Zmartwychwstania.
I znowu koło obróci się, ukaże się Betlejem, gdzie rodzi się On raz po raz, królowie ziemi przynosić będą swą chwałę i cześć, i u stóp Jego złożą dary obok pastuszków, nie mających nic do ofiarowania prócz siebie samych. I powtórzy się dawna i wieczna historia w każdej nowej rodzącej się, a potem umierającej cywilizacji; dawny dramat, gdzie Miłość Boga zniża się do potrzeb człowieka, znowu będzie grany.
Kościół widział już wzrost i upadek wielu dynastii, wielu monarchii i republik, w przyszłości ujrzy bez wątpienia z jednej strony socjalizm — tyranię społeczeństwa nad jednostką, a z drugiej anarchię — tyranię jednostki nad społeczeństwem. Widział on już wiele różnych teorii życiowych, powstających i mijających, a on, Zycie samo, pozostaje jednaki.
Widział tysiące systemów filozoficznych i pozorów Prawdy, a on — Prawda jest niezmienny. Widział to wszystko i zobaczy jeszcze wiele więcej, lecz ujrzy koniec ich wszystkich, nim przyjdzie chwila ostateczna, nim to mistyczne Ciało Chrystusa, którem jest, dojdzie do wielkości i miary Chrystusa, będącego jego wiecznym przeznaczeniem i niezmienną nadzieją. Gdyż jego ostatecznym i najwyższym dowodem jest ten znak proroka Jonasza, ten cud Zmartwychwstania, na który zawsze się powoływał, a który nigdy go dotąd nie zawiódł.
Widzieliśmy, że uwziąwszy się, można wytłumaczyć cuda Kościoła, można znaleźć różne doskonałe racje, wyjaśniające jego powodzenie w łączeniu ludzi podzielonych narodowością, można psychologicznymi argumentami o wpływie sugestii na różne usposobienia wytłumaczyć jego świętość, można jego filozofii przeciwstawić inną filozofię, jego statystyce inną statystykę, jego argumentom inne argumenty. Lecz czy można zjawisku jego wiecznego zmartwychwstawania przeciwstawić jakiekolwiek wytłumaczenie? Czy można, opierając się na społecznych czy ziemskich zasadach, wyjaśnić fakt, że przechodząc przez niepowodzenia, jakie nie spotkały żadnej innej religii ani innej władzy, mimo to jest on o wiele żywotniejszy niż one?
A jak na to odpowiedzieć, że jest równie młody i czynny jak przed tysiącem lat, równie wielką stanowi przeszkodą dla światowych polityków, równą jest obrazą dla szukających innego ideału niż jego ideał, równym skandalem dla swych krytyków jak wtedy, gdy Neron rządził, lub Elżbieta tyranizowała, albo Ariusz czy Voltaire wyśmiewali się z niego.
Oto widzę w jego oczach blask oczu Boga, i w jego ustach słyszę słowa Boga. W jego wzniesionych do błogosławieństwa rękach widzę rany, które krwawiły na Golgocie, a jego nogi na stopniach ołtarza wsparte mają te same blizny, co nogi całowane przez Magdalenę. Gdy mnie pociesza w konfesjonale, słyszę głos mówiący grzesznikowi, by odszedł, a nie grzeszył więcej, a gdy mnie gani lub karze, drżąc usuwam się na bok z tymi razem, którzy odeszli po jednemu, zostawiając Jezusa i grzesznicę samych. Gdy wzywa świat do siebie, słyszę ten sam głos, który mówił: „Pójdźcie do Mnie wszyscy” (Mat. XI, 28), a gdy odpycha od siebie głoszących że mu służą, ale po swojemu, widzę ten sam błysk oburzenia, kiedy z gniewem wypędził kupców z dziedzińców świątyni.
Gdy patrzę na niego pośród jego ludu, oklaskiwanego przez tłum zawsze gotowy do chwalenia wschodzącego słońca, widzę nad głową Kościoła palmowe gałęzie i blisko, zdawałoby się, tuż obok Miasto i Królestwo Boże, oddzielone jednak wąwozem Cedronu i ogrodem Getsemane; a gdy widzę go okrytego błotem, oplwanego i związanego, czytam w jego oczach życzenie, byśmy płakali nie nad nim, lecz nad nami i naszymi dziećmi, ponieważ on jest nieśmiertelny, my zaś śmiertelnikami jesteśmy. Gdy patrzę na jego blade i martwe ciało bez krwi, czuję woń balsamu i zdeptanej trawy w ogrodzie, obok miejsca gdzie był ukrzyżowany. A gdy wreszcie widzę go stąpającego w świetle brzasku każdego nowego dnia lub w blaskach zachodu, gdy dynastie powstają i upadają, rozumiem, że On, który umarł, powstał raz jaszcze, aby nieść uzdrowienie zranionym, pociechą cierpiącym, i że przychodzi niepoprzedzony hukiem trąb i kotłów, lecz w ciszy nocnej, gdy Jego nieprzyjaciele śpią, a przyjaciele czuwają w smutku,
A widząc to, rozumiem, że Zmartwychwstanie jest nowym Betlejem, że koło zamyka się i wraca do swego początku, że walka będzie znowu stoczona, gdyż nie przekona ich nic, nawet Jego codzienne Zmartwychwstanie.
KONIEC
„Chrystus w życiu Kościoła”. – pozostałe części
Wesprzyj nas
R. H. BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD KSIĘGARNI SW. WOJCIECHA.1921
1) Pisane w 1910 przed kongresem eucharystycznym w Wiedniu.
2) A. ron Rurille.


Dodaj odpowiedź do Zbyszek Anuluj pisanie odpowiedzi