„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.XVI. ZMARTWYCHWSTANIE


ZMARTWYCHWSTANIE.

W‎ ‎ostatnim‎ ‎rozdziale‎ ‎widzieliśmy,‎ ‎jak‎ ‎w‎ ‎naszych czasach‎ ‎raz‎ ‎jeszcze‎ ‎nowoczesna‎ ‎myśl‎ ‎religijna‎ ‎uznała sprawę‎ ‎katolicką‎ ‎za‎ ‎straconą‎ ‎i‎ ‎jak‎ ‎wielu‎ ‎z‎ ‎pomiędzy‎ ‎myślicieli,‎ ‎uważanych‎ ‎za‎ ‎przednią‎ ‎straż‎ ‎postępu,‎ ‎z‎ ‎zupełnym‎ ‎lekceważeniem‎ ‎traktuje‎ ‎Kościół.‎ ‎Ciekawe,‎ ‎że‎ ‎ci filozofowie,‎ ‎jakby‎ ‎nie‎ ‎pamiętali‎ ‎z‎ ‎historii,‎ ‎iż‎ ‎pieśni‎ ‎pogrzebowe‎ ‎śpiewano‎ ‎już‎ ‎kilkanaście‎ ‎razy‎ ‎nad‎ ‎grobem Kościoła‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎prawie‎ ‎jednogłośnym‎ ‎chórem,‎ ‎a‎ ‎za‎ ‎każdym‎ ‎razem‎ ‎chór‎ ‎ten‎ ‎milknął‎ ‎jakoś;‎ ‎powtarzano‎ ‎raz po‎ ‎raz‎ ‎to‎ ‎samo,‎ ‎i‎ ‎za‎ ‎każdym‎ ‎razem‎ ‎proroctwa‎ ‎się‎ ‎nie sprawdzały.‎ ‎Neron‎ ‎to‎ ‎mówił,‎ ‎i‎ ‎Arjusz,‎ ‎i‎ ‎Henryk‎ ‎VIII, i‎ ‎Voltaire,‎ ‎a‎ ‎teraz‎ ‎Viviani,‎ ‎Mc‎ ‎Cabe‎ ‎i‎ ‎Fawkes‎ ‎głoszą z‎ ‎niezmniejszoną‎ ‎wiarą‎ ‎upadek‎ ‎Kościoła.‎ ‎A‎ ‎przecież jakoś‎ ‎to‎ ‎Ciało‎ ‎żyje.‎ ‎Ach!‎ ‎przyznają,‎ ‎że‎ ‎powinno‎ ‎było umrzeć,‎ ‎że‎ ‎jest‎ ‎ono‎ ‎przeciwne‎ ‎rozsądkowi‎ ‎i‎ ‎doświadczeniu.‎ ‎Tak,‎ ‎prześladowanie‎ ‎Nerona‎ ‎powinno‎ ‎było‎ ‎je wytępić,‎ ‎ale‎ ‎jakoś‎ ‎nie‎ ‎wytępiło;‎ ‎argumenty‎ ‎Arjusza były‎ ‎niezmiernie‎ ‎rozsądne‎ ‎i‎ ‎powinny‎ ‎były‎ ‎zmusić‎ ‎do milczenia‎ ‎katolicki‎ ‎paradoks‎ ‎o‎ ‎Jezusie,‎ ‎Bogu‎ ‎i‎ ‎Człowieku‎ ‎zarazem,‎ ‎a‎ ‎jednak‎ ‎nie‎ ‎zmusiły;‎ ‎argument‎ ‎Sabeljusza,‎ ‎że‎ ‎Bóg‎ ‎jako‎ ‎jeden‎ ‎nie‎ ‎może‎ ‎być‎ ‎w‎ ‎trzech Osobach,‎ ‎powinien‎ ‎był‎ ‎przekonać‎ ‎wszystkich‎ ‎„myślących‎ ‎ludzi“,‎ ‎a‎ ‎przecie‎ ‎nie‎ ‎przekonał;‎ ‎Henryk‎ ‎VIII i‎ ‎Elżbieta‎ ‎byli‎ ‎doskonałymi‎ ‎politykami‎ ‎i‎ ‎gospodarzami państwa,‎ ‎i‎ ‎ich‎ ‎polityka‎ ‎niszczenia‎ ‎kościołów‎ ‎i‎ ‎bezczeszczenia‎ ‎świętości‎ ‎Anglii‎ ‎powinna‎ ‎była‎ ‎położyć kres‎ ‎temu,‎ ‎co‎ ‎oni‎ ‎zwali‎ ‎„papieskim‎ ‎zabobonem‎”‎ ‎a‎ ‎jednak‎ ‎nie‎ ‎położyła;‎ ‎statystyka‎ ‎p.‎ ‎Mc‎ ‎Cabe’a‎ ‎jest‎ ‎znakomicie‎ ‎ułożona‎ ‎i‎ ‎wyraźnie‎ ‎dowodzi,‎ że‎ ‎takiej‎ ‎rzeczy‎ ‎jak Kościół‎ ‎katolicki‎ ‎w ogóle‎ ‎nie ma‎ ‎na‎ ‎świecie,‎ ‎a‎ ‎jednak on‎ ‎jest;‎ ‎zarządzenia‎ ‎Viviani’ego‎ ‎są‎ ‎radykalne‎ ‎i‎ ‎powinny‎ ‎były‎ ‎sprawę‎ ‎zakończyć‎ ‎ostatecznie‎ ‎przed‎ ‎pięciu laty,‎ ‎a‎ ‎jednak‎ ‎jakoś‎ ‎trwa‎ ‎ona‎ ‎dalej;‎ ‎moderniści,‎ ‎popierani‎ ‎przez‎ ‎poważne‎ ‎religijne‎ ‎partie,‎ ‎powinni‎ ‎byli‎ ‎wyrzec‎ ‎ostatnie‎ ‎słowo,‎ ‎a‎ ‎przecież‎ ‎jakoś‎ ‎papież‎ ‎ogłasza dalej‎ ‎encykliki;‎ ‎słowem‎ ‎—‎ ‎gdyby‎ ‎Kościół‎ ‎katolicki był‎ ‎tym,‎ ‎za‎ ‎co‎ ‎ci‎ ‎ludzie‎ ‎go‎ ‎mają,‎ ‎czyli‎ ‎doskonale‎ ‎zorganizowanym‎ ‎stowarzyszeniem‎ ‎ludzkim,‎ ‎jak‎ ‎inne‎ ‎państwa‎ ‎lub‎ ‎zrzeszenia‎ ‎społeczne,‎ ‎toby‎ ‎dawno‎ ‎był‎ ‎zginął jeśli‎ ‎nie‎ ‎za‎ ‎Nerona,‎ ‎to‎ ‎za‎ ‎Napoleona;‎ ‎gdyby‎ ‎jego‎ ‎dogmaty‎ ‎były‎ ‎rezultatem‎ ‎bardzo‎ ‎subtelnego‎ ‎i‎ ‎ścisłego rozumowania‎ ‎ludzkiego,‎ ‎to‎ ‎byłyby‎ ‎upadły,‎ ‎jeśli‎ ‎nie‎ ‎za Arjusza‎ ‎i‎ ‎Sabeljusza,‎ ‎to‎ ‎za‎ ‎Voltaire’a,‎ ‎a‎ ‎w‎ ‎każdym razie‎ ‎za‎ ‎księdza‎ ‎Loisy‎ ‎albo‎ ‎Fawkesa.

Rzecz‎ ‎ciekawa‎ ‎(o‎ ‎czym‎ ‎już‎ ‎mówiłem),‎ ‎ci‎ ‎filozofowie,‎ ‎historycy‎ ‎i‎ ‎socjologowie‎ ‎jakby‎ ‎nie‎ ‎wiedzieli,‎ ‎że ich‎ ‎proroctwa‎ ‎były‎ ‎już‎ ‎głoszone‎ ‎kilkanaście‎ ‎razy w‎ ‎historii‎ ‎katolicyzmu,‎ ‎ale‎ ‎nigdy‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎spełniły;‎ ‎jeszcze‎ ‎ciekawsza,‎ ‎iż‎ ‎wybierają‎ ‎oni‎ ‎właśnie‎ ‎obecną‎ ‎chwilę na‎ ‎ich‎ ‎powtarzanie.‎ ‎Przed‎ ‎pięćdziesięciu‎ ‎albo‎ ‎stu‎ ‎laty mogliby‎ ‎mieć‎ ‎jakiś‎ ‎cień‎ ‎wymówki,‎ ‎w‎ ‎czasach‎ ‎reformacji nawet‎ ‎sporo,‎ ‎za‎ ‎renesansu‎ ‎albo‎ ‎z‎ ‎epoki‎ ‎pobytu‎ ‎papieskiego‎ ‎w‎ ‎Avignon‎ ‎jeszcze‎ ‎więcej.‎ ‎Nawet‎ ‎przed czterdziestu‎ ‎laty,‎ ‎gdy‎ ‎Rzym‎ ‎upadł,‎ ‎a‎ ‎Papież‎ ‎uciekał, mogło‎ ‎wydawać‎ ‎się‎ ‎rozumnym‎ ‎twierdzenie,‎ ‎że‎ ‎nareszcie‎ ‎Kościół‎ ‎padł‎ ‎pod‎ ‎ciosem,‎ ‎i‎ ‎przewidywania‎ ‎spełniły‎ ‎się‎ ‎—‎ ‎jak‎ ‎wtedy‎ ‎mówiono—,‎ ‎ale‎ ‎oni‎ ‎głoszą‎ ‎teraz o‎ ‎upadku‎ ‎Kościoła…‎ ‎właśnie‎ ‎teraz!

Wiem,‎ ‎że‎ ‎statystyka‎ ‎—‎ ‎samem‎ ‎liczeniem‎ ‎głów‎ ‎— może‎ ‎dowodzić,‎ ‎co‎ ‎się‎ ‎komu‎ ‎podoba.‎ ‎P.‎ ‎Mc‎ ‎Cabe‎ ‎pokazał‎ ‎to,‎ ‎więc‎ ‎nie‎ ‎pragnę‎ ‎z‎ ‎nim‎ ‎rywalizować.‎ ‎Lecz ponieważ‎ ‎pozornie‎ ‎rozsądni‎ ‎ludzie‎ ‎utrzymują,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎naprawdę‎ ‎wymiera,‎ ‎jeśli‎ ‎nie‎ ‎wymarł‎ ‎już,‎ ‎to‎ ‎uważam‎ ‎za‎ ‎konieczne‎ ‎uzasadnić‎ ‎swoje‎ ‎przekonanie,‎ ‎iż ‎nie tylko‎ ‎tak‎ ‎nie‎ ‎jest,‎ ‎lecz‎ ‎że‎ ‎stoimy‎ ‎u‎ ‎progu‎ ‎takiego‎ ‎odrodzenia‎ ‎katolicyzmu,‎ ‎jakiego‎ ‎świat‎ ‎jeszcze‎ ‎nie‎ ‎widział.

Religią‎ ‎najbliższej‎ ‎przyszłości‎ ‎w‎ ‎każdym‎ ‎razie‎ ‎będzie nie‎ ‎rozwodniony‎ ‎protestantyzm,‎ ‎ani‎ ‎etyczny‎ ‎system‎ ‎modernistów,‎ ‎ani‎ ‎rodzaj‎ ‎pobożnego‎ ‎panteizmu‎ ‎(czym‎ ‎jest właściwie‎ ‎nowo‎ ‎odkryta‎ ‎teoria‎ ‎immanencji,‎ ‎mimo‎ ‎że w‎ ‎pewnym‎ ‎znaczeniu‎ ‎immanencja‎ ‎i‎ ‎odpowiadająca‎ ‎jej transcendencja‎ ‎były‎ ‎od‎ ‎początku‎ ‎głoszone‎ ‎przez‎ ‎Kościół).‎ ‎Tak,‎ ‎nic‎ ‎z‎ ‎tego‎ ‎nie‎ ‎będzie‎ ‎religią‎ ‎przyszłości, za to‎ ‎będzie‎ ‎nią‎ ‎dogmatyczny,‎ ‎rządny‎ ‎i‎ ‎papieski‎ ‎katolicyzm‎ ‎taki,‎ ‎jakim‎ ‎jest‎ ‎od‎ ‎początku‎ ‎istnienia‎ ‎swego.

 

1.‎ ‎Po‎ ‎pierwsze‎ ‎nigdy‎ ‎dotąd‎ ‎pobożność,‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎pobożność‎ ‎praktyczna,‎ ‎zwrócona‎ ‎do‎ ‎tego,‎ ‎co‎ ‎świat‎ ‎uważa za‎ ‎podstawę‎ ‎bezsensu‎ ‎katolicyzmu,‎ ‎do‎ ‎Sakramentu‎ ‎Ołtarza,‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎tak‎ ‎silną‎ ‎jak‎ ‎obecnie.‎ ‎Ci,‎ ‎którzy przed‎ ‎paru‎ ‎laty‎ ‎byli‎ ‎świadkami‎ ‎kongresu‎ ‎eucharystycznego‎ ‎w‎ ‎Londynie,‎ ‎musieli‎ ‎to‎ ‎zauważyć.‎ ‎Nie‎ ‎tylko‎ ‎ulice były‎ ‎nabite‎ ‎niezliczonym‎ ‎tłumem,‎ ‎zgromadzonym‎ ‎z‎ ‎całego‎ ‎świata,‎ ‎ale‎ ‎nawet‎ ‎czcigodna‎ ‎konstytucja‎ ‎Wielkiej Brytanii‎ ‎była‎ ‎zagrożona.‎ ‎Bez‎ ‎wątpienia‎ ‎inne‎ ‎stowarzyszenia‎ ‎mogłyby‎ ‎swoim‎ ‎tłumnym‎ ‎wystąpieniem‎ ‎wprawić w‎ ‎kłopot,‎ ‎lecz‎ ‎jestem‎ ‎przekonany,‎ że‎ ‎żadne‎ ‎nie‎ ‎byłoby w‎ ‎stanie‎ ‎obudzić‎ ‎takiego‎ ‎uczucia‎ ‎miłości‎ ‎i‎ ‎czci‎ ‎z‎ ‎jednej strony,‎ ‎a‎ ‎takiej‎ ‎nienawiści‎ ‎i‎ ‎obawy‎ ‎z‎ ‎drugiej,‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎z‎ ‎powodu‎ ‎małego‎ ‎białego‎ ‎przedmiotu,‎ ‎przez‎ ‎pół‎ ‎świata uważanego‎ ‎za‎ ‎zwykły‎ ‎kawałek‎ ‎chleba.‎ ‎Nie‎ ‎mam‎ ‎zupełnie‎ ‎zamiaru‎ ‎unikania‎ ‎dyskusji‎ ‎na‎ ‎temat‎ ‎tej‎ ‎podstawy katolickiej‎ ‎wiary,‎ ‎lecz‎ ‎teraz‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎odpowiedni‎ ‎czas‎ ‎do rozpraw‎ ‎szczegółowych.‎ ‎Chcę‎ ‎tylko‎ ‎na‎ ‎chwilę‎ ‎zwrócić uwagę‎ ‎na‎ ‎to,‎ ‎źe‎ ‎kongres‎ ‎eucharystyczny‎ ‎w‎ ‎Londynie 1908‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎Kolonii‎ ‎w‎ ‎1909‎ ‎r.,‎ ‎gdy‎ ‎delegat‎ ‎papieski‎ ‎jechał na‎ ‎statku‎ ‎w‎ ‎górę‎ ‎Renu‎ ‎przy‎ ‎dźwiękach‎ ‎dzwonów‎ ‎i‎ ‎grzmotach‎ ‎armat,‎ ‎i‎ ‎tegoroczny‎ ‎kongres‎ ‎w‎ ‎Montrealu,‎(1‎)‎ ‎odbywały‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎dla‎ ‎roztrząsania‎ ‎dogmatu,‎ ‎lecz‎ ‎po prostu, by‎ ‎uczcić‎ ‎fakt‎ ‎(jak‎ ‎wierzą‎ ‎katolicy),‎ ‎że‎ ‎Jezus‎ ‎Chrystus,‎ ‎Bóg‎ ‎i‎ ‎Człowiek‎ ‎—‎ ‎bierze‎ ‎chleb‎ ‎i‎ ‎zmienia‎ ‎go na‎ ‎Swe‎ ‎Ciało,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎to‎ ‎Ciało‎ ‎człowiecze,‎ ‎narodzone przed‎ ‎dwoma‎ ‎tysiącami‎ ‎lat‎ ‎z‎ ‎Marii,‎ ‎ukrzyżowane‎ ‎na Golgocie‎ ‎i‎ ‎zmartwychwstałe‎ ‎na‎ ‎Wielkanoc,‎ ‎dziś‎ ‎znajduje ‎się‎ ‎pod‎ ‎postacią‎ ‎chleba‎ ‎w‎ ‎Londynie,‎ ‎w‎ ‎Kolonii, w‎ ‎Montrealu‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎każdym‎ ‎kościele‎ ‎katolickim‎ ‎na‎ ‎całym świecie.‎ ‎Nie‎ ‎zastanawiam‎ ‎się‎ ‎teraz,‎ ‎czy‎ ‎tak‎ ‎jest‎ ‎naprawdę‎ ‎czy‎ ‎nie,‎ ‎staram‎ ‎się‎ ‎tylko‎ ‎pokazać,‎ ‎iż‎ ‎czas,‎ ‎wytwarzający‎ ‎takie‎ ‎zjawiska‎ ‎jak‎ ‎te‎ ‎kongresy,‎ ‎gdzie‎ ‎gromadzi‎ ‎się‎ ‎rzesza‎ ‎międzynarodowa‎ ‎i‎ ‎nadnarodowa‎ ‎dla uczczenia‎ ‎tego‎ ‎podstawowego‎ ‎dogmatu,‎ ‎jest‎ ‎źle‎ ‎wybrany‎ ‎dla‎ ‎dowodzenia‎ ‎upadku‎ ‎Rzymu.‎ ‎A‎ ‎jeśli‎ ‎dogmat wydaje‎ ‎się‎ ‎tym‎ ‎filozofom‎ ‎bezsensowny‎ ‎i‎ ‎głupi,‎ ‎to‎ ‎zjawisko‎ ‎jest‎ ‎tym‎ ‎mniej‎ ‎zrozumiałe.‎ ‎Nie‎ ‎można‎ ‎bowiem uważać‎ ‎tych‎ ‎tłumów‎ ‎pobożnych‎ ‎za‎ ‎zbiorowisko‎ ‎barbarzyńców‎ ‎i‎ ‎prostaków‎ ‎oszalałych‎ ‎fanatyzmem,‎ ‎gdyż między‎ ‎nimi‎ ‎są‎ ‎uczeni,‎ ‎filozofowie,‎ ‎astronomowie,‎ ‎lekarze,‎ ‎prawnicy,‎ ‎żołnierze,‎ ‎kupcy,‎ ‎przemysłowcy,‎ ‎równie dobrze‎ ‎jak‎ ‎kobiety‎ ‎i‎ ‎dzieci,‎ ‎które‎ ‎przez‎ ‎prostą‎ ‎czystość serca‎ ‎widzą‎ ‎Boga.

 

2.‎ ‎Po‎ ‎drugie‎ ‎prawdą‎ ‎jest,‎ ‎że‎ ‎rzadko‎ ‎kiedy‎ ‎uczeni i‎ ‎mędrcy‎ ‎świata‎ ‎tak‎ ‎chętnie‎ ‎przyjmowali‎ ‎katolicyzm‎ ‎jak właśnie‎ ‎dzisiaj,‎ ‎byle‎ ‎był‎ ‎im‎ ‎właściwie‎ ‎przedstawiony. Mówiłem‎ ‎już‎ ‎o‎ ‎tym,‎ ‎nie‎ ‎mam‎ ‎więc‎ ‎powodu‎ ‎dłużej‎ ‎zatrzymywać‎ ‎się‎ ‎nad‎ ‎tą‎ ‎kwestią.‎ ‎Niedawne‎ ‎nawrócenia we‎ ‎Francji‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎Anglii‎ ‎zadały‎ ‎kłam‎ ‎twierdzeniu‎ ‎„kryty‎ków“,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎tylko‎ ‎do‎ ‎prostaków‎ ‎przemawia.‎ ‎Prawda, że‎ ‎wielu‎ ‎uczonych,‎ ‎którzy‎ ‎badają‎ ‎Kościół,‎ ‎odrzucają go,‎ ‎a‎ ‎fakt,‎ ‎iż‎ ‎inni‎ ‎go‎ ‎przyjmują,‎ ‎nie‎ ‎dowodzi,‎ ‎by‎ ‎Kościół‎ ‎był‎ ‎tym ‎istotnie,‎ ‎czym‎ ‎się‎ ‎być‎ ‎mieni.‎ ‎Ale‎ ‎fakt, iż‎ ‎niektórzy‎ ‎przyjmują‎ ‎go,‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎z‎ ‎pośród‎ ‎dobrze‎ ‎znających‎ ‎wszystkie‎ ‎argumenty‎ ‎naukowe,‎ ‎biologiczne‎ ‎i‎ ‎t.‎ ‎d. dowodzi‎ ‎przynajmniej,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎on‎ ‎przeciwny‎ ‎tym rzeczom.‎ ‎Ojciec‎ ‎Cortie,‎ ‎jezuita,‎ ‎astronom,‎ ‎wie‎ ‎doskonale,‎ ‎że‎ ‎ziemia‎ ‎jest‎ ‎tylko‎ ‎jedną‎ ‎z‎ ‎planet,‎ ‎a‎ ‎mimo‎ ‎to wierzy‎ ‎bez‎ ‎trudności,‎ ‎że‎ ‎Syn‎ ‎Boży‎ ‎był‎ ‎wcielony‎ ‎na ziemi.‎ ‎Profesor‎ ‎Windle,‎ ‎świeżo‎ ‎nawrócony,‎ ‎znał‎ ‎doskonale‎ ‎wszystkie‎ ‎teorie‎ ‎i‎ ‎hipotezy‎ ‎o‎ ‎składzie‎ ‎materii,‎ ‎a‎ ‎jednak‎ ‎dobrowolnie‎ ‎uwierzył,‎ ‎że‎ ‎pięć‎ ‎słów‎ ‎księdza‎ ‎zmienia‎ ‎chleb‎ ‎w‎ ‎Ciało‎ ‎Jezusa.‎ ‎Lord‎ ‎Brampton,‎ ‎sławny‎ ‎sędzia,‎ ‎dokładnie‎ ‎znał‎ ‎niedostateczność‎ ‎świadectwa‎ ‎ludzkiego,‎ ‎a‎ ‎przecie‎ ‎u‎ ‎szczytu‎ ‎powodzenia‎ ‎i‎ ‎władzy‎ ‎zgodził‎ ‎się‎ ‎dać‎ ‎się‎ ‎prowadzić‎ ‎jak‎ ‎dziecko‎ ‎i‎ ‎wierzyć‎ ‎i‎ ‎czynić,‎ ‎co‎ ‎mu‎ ‎każą‎ ‎inni‎ ‎ludzie‎ ‎mniej‎ ‎od‎ ‎niego‎ ‎uczeni.‎ ‎Profesor‎ ‎historii‎ ‎na‎ ‎uniwersytecie‎ ‎w‎ ‎Halli‎ (2‎)‎ ‎wie‎ ‎dobrze, co‎ ‎można‎ ‎powiedzieć‎ ‎o‎ ‎świeckich‎ ‎powodach‎ ‎i‎ ‎okolicznościach,‎ ‎które‎ ‎spowodowały‎ ‎pierwszeństw‎o‎ ‎Rzymu, a‎ ‎jednak‎ ‎niedawno‎ ‎zasiadł‎ ‎jako‎ ‎uczeń‎ ‎u‎ ‎stóp‎ ‎jego‎ ‎i‎ ‎za Pana‎ ‎i‎ ‎Mistrza‎ ‎obrał‎ ‎sobie‎ ‎Kościół,‎ ‎który‎ ‎uczono‎ ‎go krytykować‎ ‎i‎ ‎odrzucać.‎ ‎Czasy,‎ ‎znamienne‎ ‎nawracaniem się‎ ‎w‎‎wybitnych‎ ‎ludzi‎ ‎we‎ ‎wszystkich‎ ‎cywilizowanych‎ ‎krajach‎ ‎świata,‎ ‎nie‎ ‎są‎ ‎odpowiednie‎ ‎do‎ ‎głoszenia,‎ ‎iż ‎Kościół jest‎ ‎fałszem,‎ ‎a‎ ‎jego‎ ‎twierdzenia‎ ‎nieusprawiedliwione, lub‎ ‎że‎ ‎żaden‎ ‎człowiek‎ ‎myślący‎ ‎nie‎ ‎może‎ ‎nawet‎ ‎zwrócić się‎ ‎ku‎ ‎niemu‎ ‎po‎ ‎światło.

 

3.‎ ‎Trzecim‎ ‎znakiem‎ ‎ciągłej‎ ‎żywotności‎ ‎Kościoła jest‎ ‎zachowanie‎ ‎się‎ ‎tych,‎ ‎którzy‎ ‎nie‎ ‎podnoszą‎ ‎broni przeciw‎ ‎niemu‎ ‎ani‎ ‎za‎ ‎nim.‎ ‎Mam‎ ‎tu‎ ‎na‎ ‎myśli‎ ‎ludzi, mówiących:‎ ‎„Nie‎ ‎uznaję‎ ‎żadnej‎ ‎religii,‎ ‎ale‎ ‎gdybym‎ ‎jaką wyznawał,‎ ‎to‎ ‎katolicyzm”. 

Pozornie‎ ‎jest‎ ‎to‎ ‎rzecz‎ ‎mało‎ ‎znacząca,‎ ‎ale‎ ‎odezwanie‎ ‎się‎ ‎podobne‎ ‎słyszymy‎ ‎tak‎ ‎często‎ ‎(przynajmniej‎ ‎słyszałem‎ ‎to‎ ‎tyle‎ ‎razy‎ ‎od‎ ‎ludzi‎ ‎zupełnie‎ ‎mi‎ ‎obcych,‎ ‎w‎ ‎tramwaju,‎ ‎w‎ ‎wagonie,‎ ‎na‎ ‎ulicy),‎ ‎że‎ ‎musi‎ ‎to‎ ‎mieć‎ ‎znaczenie.‎ ‎Jeżeli‎ ‎będziemy‎ ‎nalegali,‎ ‎to‎ ‎taki‎ ‎człowiek‎ ‎„areligijny”‎ ‎powie‎ ‎zwykle:‎ ‎„Wy‎ ‎katolicy‎ ‎wiecie,‎ ‎czego‎ ‎chcecie,‎ ‎i‎ ‎robicie‎ ‎co‎ ‎wam‎ ‎każą.‎ ‎Wszędzie‎ ‎jesteście‎ ‎zawsze jednacy,‎ ‎nie‎ ‎macie‎ ‎innej‎ ‎religii‎ ‎dla‎ ‎jednego‎ ‎człowieka, innej‎ ‎dla‎ ‎drugiego.“ 

Cóż‎ ‎to‎ ‎znaczy?‎ ‎Oto,‎ ‎że‎ ‎taki‎ ‎człowiek‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎lub w‎ ‎ów‎ ‎sposób‎ ‎zetknął‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎tą‎ ‎żywotnością,‎ ‎o‎ ‎której mówiłem.‎ ‎Odkrył‎ ‎on,‎ ‎Bóg‎ ‎wie‎ ‎jak,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎jest organizmem‎ ‎żywym,‎ ‎bardzo‎ ‎żywotnym,‎ ‎że‎ ‎ma‎ ‎on‎ ‎własne‎ ‎przekonania,‎ ‎że‎ ‎jest‎ ‎nie‎ ‎martwą‎ ‎zasadą,‎ ‎ale‎ ‎organizmem‎ ‎myślącym‎ ‎i‎ ‎działającym,‎ ‎nie‎ ‎tylko‎ ‎zbiorem‎ ‎indywiduów‎ ‎dających‎ ‎sobie‎ ‎wspólną‎ ‎nazwę‎ ‎a‎ ‎różniących się‎ ‎we‎ ‎wszystkim,‎ ‎nie‎ ‎przeżytkiem‎ ‎dawnych‎ ‎czasów, jakimś‎ ‎zbiorowiskiem‎ ‎nieforemnym,‎ ‎lecz‎ ‎Osobistością żywą,‎ ‎myślącą,‎ ‎mówiącą‎ ‎i‎ ‎działającą,‎ ‎jak‎ ‎może‎ ‎myśleć, mówić‎ ‎i‎ ‎działać‎ ‎osoba‎ ‎żywa.‎ ‎Odkrył‎ ‎to,‎ ‎o‎ ‎czym‎ ‎tylokrotnie‎ ‎mówiłem,‎ ‎że‎ ‎Kościół‎ ‎jest‎ ‎niepodobny‎ ‎do‎ ‎innych związków‎ ‎na‎ ‎tym‎ ‎świecie,‎ ‎i‎ ‎dlatego‎ ‎ten‎ ‎człowiek‎ ‎„areligijny” ‎wyodrębnia‎ ‎go‎ ‎i‎ ‎mówi:‎ ‎„Gdybym‎ ‎był‎ ‎czymś, to‎ ‎byłbym‎ ‎katolikiem”.

Pytamy‎ ‎zatem,‎ ‎czy‎ ‎odpowiednia‎ ‎jest‎ ‎chwila‎ ‎do głoszenia‎ ‎upadku‎ ‎Kościoła,‎ ‎gdy‎ ‎nie‎ ‎tylko‎ ‎jego‎ ‎uczniowie,‎ ‎ale‎ ‎same‎ ‎kamienie‎ ‎wołają‎ ‎—‎ ‎te‎ ‎dusze‎ ‎nieruchome i‎ ‎bezwładne,‎ ‎mające‎ ‎jednak‎ ‎jeszcze‎ ‎dość‎ ‎władzy,‎ ‎by odczuć‎ ‎jego‎ ‎żywotność.‎ ‎Gdyby‎ ‎Kościół‎ ‎był‎ ‎naprawdę umarły,‎ ‎czyżby‎ ‎mówiono‎ ‎tak‎ ‎o‎ ‎nim?

 

4.‎ ‎Chciałbym‎ ‎na koniec‎ ‎zwrócić‎ ‎uwagę‎ ‎na‎ ‎coś, o‎ ‎czym‎ ‎już‎ ‎obszernie‎ ‎mówiłem,‎ ‎mianowicie‎ ‎że‎ ‎dawne teorie‎ ‎Kościoła‎ ‎o‎ ‎wyjątkowych‎ ‎zjawiskach‎ ‎są‎ ‎dziś‎ ‎potwierdzane‎ ‎przez‎ ‎naukę.

Żyjemy‎ ‎w‎ ‎okresie‎ ‎badań‎ ‎psychologicznych.‎ ‎Uczeni z‎ ‎rozmaitych‎ ‎dziedzin‎ ‎naukowych‎ ‎uważają,‎ ‎że‎ ‎psychologia‎ ‎ogromnie‎ ‎wiele‎ ‎może‎ ‎dopomóc‎ ‎do‎ ‎udoskonalenia nauki.‎ ‎Biologowie‎ ‎przychodzą‎ ‎do‎ ‎przekonania,‎ ‎że‎ ‎podstawą‎ ‎tej‎ ‎nauki‎ ‎jest‎ ‎świadomość;‎ ‎historycy‎ ‎odkrywają, że‎ ‎wypadki‎ ‎należy‎ ‎sądzić‎ ‎stosownie‎ ‎do‎ ‎charakterów‎ ‎ich świadków,‎ ‎że‎ ‎ponieważ‎ ‎charaktery‎ ‎są‎ ‎skomplikowane, nie‎ ‎proste,‎ ‎zatem‎ ‎i‎ ‎wypadki‎ ‎muszą‎ ‎być‎ ‎skomplikowane. Medycyna‎ ‎wie‎ ‎teraz,‎ że‎ ‎usposobienie‎ ‎pacjenta‎ ‎przynajmniej‎ ‎tyle‎ ‎ma‎ ‎wpływu‎ ‎na‎ ‎przebieg‎ ‎kuracji‎ ‎co‎ ‎przepisane‎ ‎lekarstwo.‎ ‎Powstała‎ ‎zatem‎ ‎szkoła‎ ‎psychologiczna,‎ ‎która‎ ‎ma‎ ‎nadzieję,‎ że‎ ‎kiedyś‎ ‎do‎ ‎tych‎ ‎wszystkich ‎tajemnic‎ ‎klucz‎ ‎znajdzie,‎ ‎gdy‎ ‎tymczasem‎ ‎od razu na‎ ‎wstępie‎ ‎potknęła‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎fakcie,‎ ‎że‎ ‎najsilniejszą‎ ‎pobudką‎ ‎umysłu‎ ‎ludzkiego‎ ‎jest‎ ‎religia,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎szczególności‎ ‎religia‎ ‎katolicka,‎ ‎która‎ ‎była‎ ‎bez‎ ‎przerwy‎ ‎świadkiem‎ ‎tego‎ ‎faktu,‎ ‎dostarcza‎ ‎nadzwyczajnych‎ ‎i‎ ‎najciekawszych‎ ‎zjawisk.‎ ‎Wszystkie‎ ‎dawne‎ ‎prawdy‎ ‎znane katolicyzmowi‎ ‎od‎ ‎czasów‎ ‎Chrystusa:‎ ‎lecząca‎ ‎siła‎ ‎wiary, nienormalne‎ ‎stany‎ ‎fizyczne,‎ ‎spowodowane‎ ‎stanem‎ ‎duszy,‎ ‎wpływanie‎ ‎na‎ ‎odległość,‎ ‎pojawianie‎ ‎się‎ ‎zmarłych, możność‎ ‎istnienia‎ ‎tego,‎ ‎co by‎ ‎można‎ ‎nazwać‎ ‎rozdwojeniem‎ ‎osobistości‎ ‎w‎ ‎jednym‎ ‎organizmie,‎ ‎te‎ ‎wszystkie zjawiska‎ ‎podtrzymywane‎ ‎przez‎ ‎katolicyzm,‎ ‎a‎ ‎które przedtem‎ ‎pogardliwie‎ ‎odrzucała‎ ‎nauka,‎ ‎dziś‎ ‎są‎ ‎uznane jako‎ ‎fakty‎ ‎pewne,‎ ‎zasługujące‎ ‎zupełnie‎ ‎na‎ ‎uwzględnienie,‎ ‎jeżeli‎ ‎ma‎ ‎się‎ ‎postępować‎ ‎naprzód.‎ ‎

Czy‎ ‎zatem‎ ‎jest dzisiaj‎ ‎chwila‎ ‎dobrze‎ ‎wybrana,‎ ‎aby‎ ‎mówić‎ ‎o‎ ‎„śmierci” Kościoła‎ ‎katolickiego?‎ ‎Nawet‎ ‎psychologowie‎ ‎nowocześni‎ ‎odkryli‎ ‎jego‎ ‎zdumiewającą‎ ‎żywotność‎ ‎i‎ ‎potęgę, —‎ ‎potęgę‎ ‎sugestii,‎ ‎jeśli‎ ‎kto‎ ‎woli‎ ‎tak‎ ‎ją‎ ‎nazwać—jakiej żadne‎ ‎inne‎ ‎ciało‎ ‎dotychczas‎ ‎nie‎ ‎miało‎ ‎ani‎ ‎nie‎ ‎spodziewało‎ ‎się,‎ ‎by‎ ‎mieć‎ ‎mogło.

 

Zdaje‎ ‎mi‎ ‎się,‎ że‎ ‎można by‎ ‎przytaczać‎ ‎w‎ ‎nieskończoność‎ ‎nowe‎ ‎oznaki‎ ‎żywotności.‎ ‎Można‎ ‎byłoby‎ ‎wykazać,‎ ‎że‎ ‎równowagą‎ ‎społeczeństw,‎ ‎jedyną‎ ‎bronią przeciw‎ ‎anarchii,‎ ‎jedyną‎ ‎opieką‎ ‎rodzinnego‎ ‎życia,‎ ‎natchnieniem‎ ‎sztuki,‎ ‎jedynym‎ ‎przeciwnikiem‎ ‎samobójstwa ras‎ ‎w‎ ‎przeszłości‎ ‎był‎ ‎Kościół,‎ ‎i‎ że‎ ‎będzie‎ ‎nim‎ ‎również‎ ‎w‎ ‎przyszłości.‎ ‎Ostatecznie‎ ‎on‎ ‎jeden‎ ‎potrafił z‎ ‎przeszłości‎ ‎zachować,‎ ‎co‎ ‎warte‎ ‎było‎ ‎zachowania, on‎ ‎ochronił‎ ‎muzykę‎ ‎dawnego‎ ‎świata‎ ‎od‎ ‎zniknięcia, zachował‎ ‎i‎ ‎przemienił‎ ‎architekturę‎ ‎starego‎ ‎świata,‎ ‎jak również‎ ‎stworzył‎ ‎własną,‎ ‎która‎ ‎musi‎ ‎być‎ ‎początkiem dalszego‎ ‎postępu,‎ ‎on‎ ‎uratował‎ ‎grekę‎ ‎i‎ ‎łacinę,‎ ‎używając‎ ‎obu‎ ‎w‎ ‎księgach‎ ‎i‎ ‎modlitwach,‎ ‎on‎ ‎brał‎ ‎po‎ ‎kolei filozoficzne‎ ‎systemy‎ ‎do‎ ‎głoszenia‎ ‎swej‎ ‎prawdy,‎ ‎słowem,‎ ‎on‎ ‎był‎ ‎twórcą‎ ‎całej‎ ‎znanej‎ ‎nam‎ ‎cywilizacji, a‎ ‎gdzie‎ ‎go‎ ‎usunięto,‎ ‎tam‎ ‎ta‎ ‎cywilizacja‎ ‎chyli‎ ‎się‎ ‎do upadku.‎ ‎Porównajmy‎ ‎Muzeum‎ ‎Luksemburskie‎ ‎z‎ ‎Luwrem, jedno‎ ‎pogańskie,‎ ‎drugie‎ ‎chrześcijańskie,‎ ‎i‎ ‎szczerze‎ ‎powiedzmy,‎ ‎gdzie‎ ‎jest‎ ‎piękniejsza‎ ‎sztuka?‎ ‎Albo‎ ‎postawmy ideały‎ ‎Równości,‎ ‎Wolności‎ ‎i‎ ‎Braterstwa,‎ ‎takie‎ ‎jak‎ ‎są teraz‎ ‎rozumiane‎ ‎we‎ ‎Francji,‎ ‎naprzeciw‎ ‎tych‎ ‎samych, ale‎ ‎pojętych‎ ‎inaczej‎ ‎przez‎ ‎wieki‎ ‎rycerskie,‎ ‎i‎ ‎zapytajmy się‎ ‎siebie,‎ ‎które‎ ‎dla‎ ‎społeczeństwa‎ ‎były‎ ‎lepsze.‎ ‎Te wszystkie‎ ‎zagadnienia‎ ‎są‎ ‎jednak‎ ‎za‎ ‎obszerne‎ ‎i‎ ‎zbyt skomplikowane,‎ ‎abyśmy‎ ‎je‎ ‎tu‎ ‎roztrząsnąć‎ ‎mieli.‎ ‎Zaznaczam‎ ‎tylko,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎boję‎ ‎się‎ ‎rezultatu,‎ ‎jeśli‎ ‎pytanie będzie‎ ‎uczciwe‎ ‎postawione‎ ‎i‎ ‎uczciwie‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎nie‎ ‎odpowie.

 

Zatem‎ ‎moim‎ ‎ostatnim‎ ‎argumentem‎ ‎—‎ ‎a‎ ‎podnosił go‎ ‎w końcu‎ ‎sam‎ ‎Chrystus‎ ‎—‎ ‎jest‎ ‎argument‎ ‎Zmartwychwstania,‎ ‎gdyż‎ ‎nic‎ ‎zmartwychwstać‎ ‎nie‎ ‎może‎ ‎prócz mocy‎ ‎Boskiej.

Widzieliśmy,‎ ‎jak‎ ‎na‎ ‎różnych‎ ‎punktach‎ ‎życie‎ ‎Kościoła‎ ‎katolickiego‎ ‎odpowiada‎ ‎dziwnie‎ ‎i‎ ‎cudownie‎ ‎życiu‎ ‎Chrystusa.‎ ‎Oglądaliśmy‎ ‎znamiona‎ ‎tych,‎ ‎którzy‎ ‎go odrzucają,‎ ‎i‎ ‎tych,‎ ‎którzy‎ ‎go‎ ‎przyjmują:‎ ‎ci‎ ‎co‎ ‎przyjmują —‎ ‎prostacy‎ ‎z‎ ‎jednej,‎ ‎uczeni‎ ‎z‎ ‎drugiej‎ ‎strony;‎ ‎ci‎ ‎co odrzucają‎ ‎—‎ ‎umysły‎ ‎przeciętne,‎ ‎umiejące‎ ‎za‎ ‎mało,‎ ‎by poznać‎ ‎granice‎ ‎nauki.‎ ‎I‎ ‎widzieliśmy,‎ ‎że‎ ‎te‎ ‎kategorie odpowiadają‎ ‎tamtym,‎ ‎które‎ ‎przyjęły‎ ‎lub‎ ‎odrzuciły Chrystusa.‎ ‎Potem,‎ ‎zaznaczywszy‎ ‎cechę‎ ‎ukrycia‎ ‎i‎ ‎kontemplacji‎ ‎tak‎ ‎znaczącą‎ ‎w‎ ‎życiu‎ ‎Chrystusa‎ ‎i‎ ‎życiu Kościoła,‎ ‎i‎ ‎widząc,‎ ‎że‎ ‎jest‎ ‎ona‎ ‎dowodem‎ ‎świadomości czegoś‎ ‎poza‎ ‎światem‎ ‎zmysłowym,‎ ‎zastanawialiśmy‎ ‎się nad‎ ‎treścią‎ ‎i‎ ‎sposobem‎ ‎nauczania‎ ‎w‎ ‎Ewangeliach i‎ ‎Kościele.‎ ‎We‎ ‎wszystkich‎ ‎punktach‎ ‎treść‎ ‎była‎ ‎ta sama,‎ ‎a‎ ‎te‎ ‎punkty‎ ‎bardzo‎ ‎zdumiewające‎ ‎wywoływały i‎ ‎wywołują‎ ‎ten‎ ‎sam‎ ‎protest.‎ ‎I‎ ‎sposób‎ ‎nauczania‎ ‎jest identyczny,‎ ‎pewność‎ ‎siebie,‎ ‎mogąca‎ ‎pochodzić‎ ‎tylko‎ ‎ze świadomości‎ ‎posiadania‎ ‎absolutnej‎ ‎Prawdy,‎ ‎pewność, będąca‎ ‎nieodzowną‎ ‎cechą‎ ‎takiej‎ ‎świadomości.‎

‎Następnie omawialiśmy‎ ‎element‎ ‎cudowności‎ ‎jednaki‎ ‎w‎ ‎obu.‎ ‎Zauważyliśmy,‎ ‎że‎ ‎Mistrz,‎ ‎który‎ ‎zwał‎ ‎się‎ ‎Bogiem,‎ ‎musiał czynić‎ ‎te‎ ‎znaki,‎ ‎i‎ że‎ ‎świat,‎ ‎odrzucający‎ ‎Mistrza,‎ ‎musi je‎ ‎wyjaśniać,‎ ‎jak‎ ‎to‎ ‎czynili‎ ‎krytycy‎ ‎Chrystusa‎ ‎wtedy, a‎ ‎krytycy‎ ‎Kościoła‎ ‎dziś‎ ‎czynią.‎ ‎Dalej‎ ‎badaliśmy‎ ‎dokładniej‎ ‎charaktery‎ ‎tych‎ ‎ludzi,‎ ‎którzy‎ ‎odrzucają‎ ‎Boską naukę‎ ‎we‎ ‎wszystkich‎ ‎czasach:‎ ‎Kaifasz,‎ ‎przedstawiciel religijnych‎ ‎a‎ ‎czysto‎ ‎ludzkich‎ ‎stowarzyszeń;‎ ‎Piłat,‎ ‎typ mniemających,‎ że‎ ‎Prawda‎ ‎jest‎ ‎czymś‎ ‎bardzo‎ ‎niedostępnym‎ ‎i‎ ‎rzadkim,‎ ‎i‎ ‎Herod‎ ‎—‎ ‎typ‎ ‎tych,‎ ‎dla‎ ‎których Prawda‎ ‎jest‎ ‎sensacyjnym i‎ ‎nadzwyczajnym‎ ‎zjawiskiem.

Później‎ ‎widzieliśmy,‎ ‎jak‎ ‎wielcy‎ ‎sprawcy‎ ‎energii‎ ‎świata, wielbiciele‎ ‎Prawa,‎ ‎poszukiwacze‎ ‎Prawdy‎ ‎i‎ ‎miłośnicy Piękna,‎ ‎mimo‎ ‎różnych‎ ‎ideałów‎ ‎jednoczą‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎potępianiu‎ ‎Jego,‎ ‎który‎ ‎mówił,‎ ‎że‎ ‎jest‎ ‎Drogą,‎ ‎Prawdą‎ ‎i‎ ‎Żywotem,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎ci‎ ‎wszyscy‎ ‎myśliciele,‎ ‎wrodzy‎ ‎sobie‎ ‎we wszystkim,‎ ‎w‎ ‎jednym‎ ‎godzą‎ ‎się,‎ ‎w‎ ‎odrzucaniu‎ ‎i‎ ‎potępianiu‎ ‎katolicyzmu‎ ‎jako‎ ‎wspólnego‎ ‎ich‎ ‎wroga.

Wreszcie‎ ‎patrzyliśmy‎ ‎na‎ ‎niepowodzenie‎ ‎Chrystusa i‎ ‎Kościoła‎ ‎i‎ ‎próbowaliśmy‎ ‎zrozumieć,‎ ‎czy‎ ‎ostateczna tragedia‎ ‎Golgoty‎ ‎we‎ ‎wszystkich‎ ‎wiekach‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎koniecznym‎ ‎warunkiem‎ ‎powodzenia‎ ‎z‎ ‎Boskiego‎ ‎punktu widzenia,‎ ‎czy‎ ‎dalej‎ ‎Miłość‎ ‎musi‎ ‎wypowiadać‎ ‎się‎ ‎przez ból,‎ ‎a‎ ‎Chrystus‎ ‎być‎ ‎pogrzebanym‎ ‎przed‎ ‎zwyciężeniem wrogów‎ ‎człowieka.‎ ‎

Każdy,‎ ‎kto‎ ‎zna‎ ‎historię‎ ‎wie,‎ ‎że Kościołowi‎ ‎nie‎ ‎wiedzie‎ ‎się‎ ‎bardziej‎ ‎niż‎ ‎jakiemukolwiek‎ ‎stowarzyszeniu.‎ ‎Wszędzie‎ ‎i‎ ‎ciągle‎ ‎znajdował‎ ‎się w‎ ‎ucisku‎ ‎heretyków,‎ ‎prześladowców,‎ ‎krytyków‎ ‎i‎ ‎świeckich‎ ‎władz‎ ‎różnego‎ ‎rodzaju.‎ ‎Nie‎ ‎udało‎ ‎mu‎ ‎się‎ ‎zaspokoić‎ ‎w‎ ‎zupełności‎ ‎ani‎ ‎jednego‎ ‎ludzkiego‎ ‎popędu;‎ ‎upadał‎ ‎(jak‎ ‎mówią‎ ‎wrogowie),‎ ‎albo‎ ‎przemieniał‎ ‎(jak‎ ‎mówią przyjaciele)‎ ‎każde‎ ‎stawiane‎ ‎mu‎ ‎żądanie.‎ ‎Prócz‎ ‎prawdziwych‎ ‎przyjaciół‎ ‎Kościół‎ ‎nikogo‎ ‎nie‎ ‎zadowala,‎ ‎nikt w‎ ‎nim‎ ‎nie‎ ‎znajduje‎ ‎tego‎ ‎stopnia‎ ‎ludzkości,‎ ‎jakiego‎ ‎pragnie.‎ ‎Zawsze‎ ‎powtarza‎ ‎on‎ ‎okrzyk‎ ‎świata:‎ ‎.Pragnę”, zawsze‎ ‎jest‎ ‎pogardzany,‎ ‎zawsze‎ ‎umierający,‎ ‎opuszczony przez‎ ‎Boga‎ ‎i‎ ‎ludzi‎ ‎nawet‎ ‎w‎ ‎samej‎ ‎chwili‎ ‎śmierci,‎ ‎zawsze jest‎ ‎grzebany,‎ ‎ukryty‎ ‎pod‎ ‎kamieniem‎ ‎grobowym‎ ‎i‎ ‎pieczęciami,‎ ‎zawsze‎ ‎go‎ ‎stawia‎ ‎świat‎ ‎obok‎ ‎innych‎ ‎form wiary,‎ ‎które‎ ‎zeszły‎ ‎lub‎ ‎schodzą‎ ‎do‎ ‎grobu.

A‎ ‎jednak‎ ‎żyje!

Raz‎ ‎jeszcze‎ ‎widzieliśmy,‎ ‎że‎ ‎tzw.‎ ‎myśl‎ ‎nowoczesna‎ ‎w‎ ‎każdym‎ ‎wieku‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎naszych‎ ‎czasach‎ ‎ogłosiła wyrok‎ ‎śmierci‎ ‎na‎ ‎Kościół,‎ ‎co‎ ‎więcej,‎ ‎uznała‎ ‎go‎ ‎za nieistniejący.‎ ‎A‎ ‎równocześnie‎ ‎widzimy,‎ ‎że‎ ‎żyje‎ ‎on z‎ ‎siłą‎ ‎żywotną‎ ‎jedyną‎ ‎w‎ ‎historii‎ ‎ludzkości.‎ ‎I‎ ‎w‎ ‎tej chwili,‎ ‎gdy‎ ‎„ludzie‎ ‎mądrzy‎ ‎i‎ ‎rozsądni‎”‎ ‎ogłaszają‎ ‎jego zgon,‎ ‎to‎ ‎inni‎ ‎mądrzy‎ ‎i‎ ‎rozsądni‎ ‎zwracają‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎niego jako‎ ‎do‎ ‎źródła‎ ‎i‎ ‎życia‎ ‎wiedzy;‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎chwili,‎ ‎gdy tłumy‎ ‎odwracają‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎niego,‎ ‎całe‎ ‎rzesze‎ ‎zwracają się‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎jako‎ ‎do‎ ‎swej‎ ‎Matki‎ ‎i‎ ‎Pani,‎ ‎że‎ ‎nigdy‎ ‎nabożność‎ ‎jego‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎gorętsza,‎ ‎dyscyplina‎ ‎doskonalsza,‎ ‎a‎ ‎nadzieje‎ ‎dalej‎ ‎sięgające.‎ ‎Ostatnie‎ ‎trzysta‎ ‎lat‎ ‎— krótki‎ ‎czas,‎ ‎w‎ ‎jego‎ ‎historii‎ ‎i‎ ‎dla‎ ‎niego,‎ ‎który‎ ‎żyje‎ ‎od początku‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎końca‎ ‎żyć‎ ‎będzie‎ ‎—‎ ‎widziały‎ ‎powstanie i‎ ‎upadek‎ ‎niezliczonych‎ ‎sekt,‎ ‎ale‎ ‎on‎ ‎trwa‎ ‎taki‎ ‎jak‎ ‎był, niezmieniony.

Inne‎ ‎religijne‎ ‎stowarzyszenia‎ ‎uznały,‎ ‎że‎ ‎potrzeba nowych‎ ‎dogmatów‎ ‎i‎ ‎pojęć‎ ‎dla‎ ‎odświeżenia‎ ‎myśli,‎ ‎tak czynił‎ ‎Arjusz,‎ ‎Sabeljusz,‎ ‎Voltaire,‎ ‎ksiądz‎ ‎Loisy‎ ‎i‎ ‎inni; on‎ ‎jeden‎ ‎trzyma‎ ‎się‎ ‎dawnych‎ ‎i‎ ‎równocześnie‎ ‎z‎ ‎upadkiem‎ ‎tych‎ ‎nowych‎ ‎zastosowanych‎ ‎do‎ ‎czasu‎ ‎religii‎ ‎on stoi‎ ‎twardo,‎ ‎jest‎ ‎nieustępliwy;‎ ‎tylu‎ ‎ma‎ ‎wiernych,‎ ‎zachowuje‎ ‎władzę‎ ‎nad‎ ‎taką‎ ‎liczbą‎ ‎krajów,‎ ‎o‎ ‎jakiej‎ ‎te nowe‎ ‎religie‎ ‎nawet‎ ‎nie‎ ‎marzyły.

Ani‎ ‎na‎ ‎chwilę‎ ‎nie‎ ‎spodziewam‎ ‎się,‎ ‎by‎ ‎cały‎ ‎świat miał‎ ‎stać‎ ‎się‎ ‎katolicki,‎ ‎wiem,‎ ‎że‎ ‎tak‎ ‎nie‎ ‎jest,‎ ‎a‎ ‎nawet sądzę,‎ ‎źe‎ ‎zbliżamy‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎wielkiej‎ ‎apostazji,‎ ‎ale‎ ‎jestem pewny,‎ ‎że‎ ‎za‎ ‎pięćdziesiąt‎ ‎lat‎ ‎nie‎ ‎będzie‎ ‎w‎ ‎świecie chrześcijańskim‎ ‎ciała,‎ ‎mogącego‎ ‎rywalizować‎ ‎z‎ ‎Kościołem,‎ ‎a‎ ‎za‎ ‎tysiąc‎ ‎lat,‎ ‎jeśli‎ ‎świat‎ ‎będzie‎ ‎jeszcze‎ ‎istniał,‎ ‎to‎ ‎sytuacja‎ ‎będzie‎ ‎podobna‎ ‎do‎ ‎obecnej.

Z‎ ‎jednej‎ ‎strony‎ ‎stać‎ ‎będzie‎ ‎świat‎ ‎obrócony‎ ‎przeciw‎ ‎niemu‎ ‎w‎ ‎zwartych‎ ‎szeregach,‎ ‎w‎ ‎których‎ ‎nie‎ ‎będzie‎ ‎dwóch‎ ‎ludzi‎ ‎zgodnych‎ ‎na‎ ‎jakim‎ ‎bądź punkcie‎ ‎prócz tej‎ ‎nienawiści‎ ‎do‎ ‎Kościoła.‎ ‎Będą‎ ‎różni‎ ‎nowi‎ ‎teologowie,‎ ‎jak‎ ‎są‎ ‎dzisiaj,‎ ‎nowe‎ ‎systemy‎ ‎filozoficzne‎ ‎ciągle zmieniające‎ ‎się,‎ ‎nowe‎ ‎odkrycia,‎ ‎nowe‎ ‎objawienia,‎ ‎nowe sposoby‎ ‎i‎ ‎kombinacje‎ ‎fragmentów‎ ‎dawnej‎ ‎prawdy.

A‎ ‎z‎ ‎drugiej‎ ‎strony‎ ‎stać‎ ‎będzie‎ ‎Kościół‎ ‎wieczny‎ ‎z‎ ‎jeszcze‎ ‎wyrażniejszymi‎ ‎znakami‎ ‎Męki.

Stamtąd‎ ‎rozlegać‎ ‎się‎ ‎będzie‎ ‎ten‎ ‎wieczny‎ ‎okrzyk: .Wiemy‎ ‎nareszcie,‎ ‎czym‎ ‎jest,‎ ‎opuścili‎ ‎go‎ ‎wszyscy prócz‎ ‎paru‎ ‎fanatyków,‎ ‎umarł‎ ‎i‎ ‎pogrzebion‎ ‎jest”.‎ ‎Tak stać‎ ‎będzie‎ ‎jak‎ ‎zawsze‎ ‎Kościół‎ ‎zraniony‎ ‎dotkliwie, a‎ ‎jednak‎ ‎żyjący,‎ ‎zdradzany‎ ‎przez‎ ‎nowych‎ ‎Judaszów, sądzony‎ ‎przez‎ ‎nowych‎ ‎Herodów‎ ‎i‎ ‎Piłatów,‎ ‎biczowany przez‎ ‎litujących‎ ‎się‎ ‎nad‎ ‎każdym‎ ‎uderzeniem,‎ ‎pogardzany‎ ‎i‎ ‎odrzucany,‎ ‎a‎ ‎mimo‎ ‎to‎ ‎silniejszy‎ ‎w‎ ‎swym‎ ‎Boskiem‎ ‎szaleństwie‎ ‎od‎ ‎mądrości‎ ‎ludzkiej,‎ ‎zawieszony między‎ ‎niebem‎ ‎a‎ ‎ziemią,‎ ‎a‎ ‎zwyciężający‎ ‎niebo‎ ‎i‎ ‎ziemię, pilnowany‎ ‎i‎ ‎opieczętowany‎ ‎w‎ ‎swym‎ ‎żywym‎ ‎grobie, a‎ ‎jednak‎ ‎zawsze‎ ‎budzący‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎nowego‎ ‎życia‎ ‎i‎ ‎nowych‎ ‎zwycięstw.

W‎ ‎przyszłości‎ ‎odległej‎ ‎—‎ ‎tak‎ ‎samo‎ ‎jak‎ ‎teraz‎ ‎i‎ ‎jak na‎ ‎początku‎ ‎będą‎ ‎ciche‎ ‎ogrody,‎ ‎a‎ ‎w‎ ‎nich‎ ‎On,‎ ‎kochany i‎ ‎znany,‎ ‎będzie‎ ‎pocieszał‎ ‎pokutujących‎ ‎o‎ ‎brzasku‎ ‎dnia Zmartwychwstania;‎ ‎w‎ ‎izbach‎ ‎płaczący‎ ‎Jego‎ ‎przyjaciele‎ ‎zgromadzą‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎zamkną‎ ‎ze‎ ‎strachu‎ ‎przed‎ ‎Żydami,‎ ‎a‎ ‎On‎ ‎wejdzie,‎ ‎stanie‎ ‎między‎ ‎nimi‎ ‎i‎ ‎da‎ ‎im‎ ‎Pokój; będzie‎ ‎chodził‎ ‎po‎ ‎drogach‎ ‎i‎ ‎jeziorach,‎ ‎jak‎ ‎chodził zawsze‎ ‎w‎ ‎tajemnej‎ ‎wspaniałości‎ ‎Zmartwychwstania.

I‎ ‎znowu‎ ‎koło‎ ‎obróci‎ ‎się,‎ ‎ukaże‎ ‎się‎ ‎Betlejem,‎ ‎gdzie rodzi‎ ‎się‎ ‎On‎ ‎raz‎ ‎po‎ ‎raz,‎ ‎królowie‎ ‎ziemi‎ ‎przynosić będą‎ ‎swą‎ ‎chwałę‎ ‎i‎ ‎cześć,‎ ‎i‎ ‎u‎ ‎stóp‎ ‎Jego‎ ‎złożą‎ ‎dary obok‎ ‎pastuszków,‎ ‎nie‎ ‎mających‎ ‎nic‎ ‎do‎ ‎ofiarowania prócz‎ ‎siebie‎ ‎samych.‎ ‎I‎ ‎powtórzy‎ ‎się‎ ‎dawna‎ ‎i‎ ‎wieczna historia‎ ‎w‎ ‎każdej‎ ‎nowej‎ ‎rodzącej‎ ‎się,‎ ‎a‎ ‎potem‎ ‎umierającej‎ ‎cywilizacji;‎ ‎dawny‎ ‎dramat,‎ ‎gdzie‎ ‎Miłość‎ ‎Boga zniża‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎potrzeb‎ ‎człowieka,‎ ‎znowu‎ ‎będzie‎ ‎grany.

Kościół‎ ‎widział‎ ‎już‎ ‎wzrost‎ ‎i‎ ‎upadek‎ ‎wielu‎ ‎dynastii, wielu‎ ‎monarchii ‎i‎ ‎republik,‎ ‎w‎ ‎przyszłości‎ ‎ujrzy‎ ‎bez wątpienia‎ ‎z‎ ‎jednej‎ ‎strony‎ ‎socjalizm‎ ‎—‎ ‎tyranię‎ ‎społeczeństwa‎ ‎nad‎ ‎jednostką,‎ ‎a‎ ‎z‎ ‎drugiej‎ ‎anarchię‎ ‎—‎ ‎tyranię jednostki‎ ‎nad‎ ‎społeczeństwem.‎ ‎Widział‎ ‎on‎ ‎już‎ ‎wiele różnych‎ ‎teorii ‎życiowych,‎ ‎powstających‎ ‎i‎ ‎mijających, a‎ ‎on,‎ ‎Zycie‎ ‎samo,‎ ‎pozostaje‎ ‎jednaki.‎

‎Widział‎ ‎tysiące systemów‎ ‎filozoficznych‎ ‎i‎ ‎pozorów‎ ‎Prawdy,‎ ‎a‎ ‎on‎ ‎— Prawda‎ ‎jest‎ ‎niezmienny.‎ ‎Widział‎ ‎to‎ ‎wszystko‎ ‎i‎ ‎zobaczy‎ ‎jeszcze‎ ‎wiele‎ ‎więcej,‎ ‎lecz‎ ‎ujrzy‎ ‎koniec‎ ‎ich‎ ‎wszystkich,‎ ‎nim‎ ‎przyjdzie‎ ‎chwila‎ ‎ostateczna,‎ ‎nim‎ ‎to‎ ‎mistyczne Ciało‎ ‎Chrystusa,‎ ‎którem‎ ‎jest,‎ ‎dojdzie‎ ‎do‎ ‎wielkości i‎ ‎miary‎ ‎Chrystusa,‎ ‎będącego‎ ‎jego‎ ‎wiecznym‎ ‎przeznaczeniem‎ ‎i‎ ‎niezmienną‎ ‎nadzieją.‎ ‎Gdyż‎ ‎jego‎ ‎ostatecznym i‎ ‎najwyższym‎ ‎dowodem‎ ‎jest‎ ‎ten‎ ‎znak‎ ‎proroka‎ ‎Jonasza, ten‎ ‎cud‎ ‎Zmartwychwstania,‎ ‎na‎ ‎który‎ ‎zawsze‎ ‎się‎ ‎powoływał,‎ ‎a‎ ‎który‎ ‎nigdy‎ ‎go‎ ‎dotąd‎ ‎nie‎ ‎zawiódł.

 

Widzieliśmy,‎ że‎ ‎uwziąwszy‎ ‎się,‎ ‎można‎ ‎wytłumaczyć‎ ‎cuda‎ ‎Kościoła,‎ ‎można‎ ‎znaleźć‎ ‎różne‎ ‎doskonałe racje,‎ ‎wyjaśniające‎ ‎jego‎ ‎powodzenie‎ ‎w‎ ‎łączeniu‎ ‎ludzi podzielonych‎ ‎narodowością,‎ ‎można‎ ‎psychologicznymi argumentami‎ ‎o‎ ‎wpływie‎ ‎sugestii‎ ‎na‎ ‎różne‎ ‎usposobienia wytłumaczyć‎ ‎jego‎ ‎świętość,‎ ‎można‎ ‎jego‎ ‎filozofii‎ ‎przeciwstawić‎ ‎inną‎ ‎filozofię,‎ ‎jego‎ ‎statystyce‎ ‎inną‎ ‎statystykę, jego‎ ‎argumentom‎ ‎inne‎ ‎argumenty.‎ ‎Lecz‎ ‎czy‎ ‎można zjawisku‎ ‎jego‎ ‎wiecznego‎ ‎zmartwychwstawania‎ ‎przeciwstawić‎ ‎jakiekolwiek‎ ‎wytłumaczenie?‎ ‎Czy‎ ‎można, opierając‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎społecznych‎ ‎czy‎ ‎ziemskich‎ ‎zasadach,‎ ‎wyjaśnić ‎fakt,‎ ‎że‎ ‎przechodząc‎ ‎przez‎ ‎niepowodzenia,‎ ‎jakie‎ ‎nie‎ ‎spotkały‎ ‎żadnej‎ ‎innej‎ ‎religii‎ ‎ani‎ ‎innej władzy,‎ ‎mimo‎ ‎to‎ ‎jest‎ ‎on‎ ‎o‎ ‎wiele‎ ‎żywotniejszy‎ ‎niż‎ ‎one?

A‎ ‎jak‎ ‎na‎ ‎to‎ ‎odpowiedzieć,‎ ‎że‎ ‎jest‎ ‎równie‎ ‎młody‎ ‎i‎ ‎czynny jak‎ ‎przed‎ ‎tysiącem‎ ‎lat,‎ ‎równie‎ ‎wielką‎ ‎stanowi‎ ‎przeszkodą‎ ‎dla‎ ‎światowych‎ ‎polityków,‎ ‎równą‎ ‎jest‎ ‎obrazą dla‎ ‎szukających‎ ‎innego‎ ‎ideału‎ ‎niż‎ ‎jego‎ ‎ideał,‎ ‎równym skandalem‎ ‎dla‎ ‎swych‎ ‎krytyków‎ ‎jak‎ ‎wtedy,‎ ‎gdy‎ ‎Neron rządził,‎ ‎lub‎ ‎Elżbieta‎ ‎tyranizowała,‎ ‎albo‎ ‎Ariusz‎ ‎czy Voltaire‎ ‎wyśmiewali‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎niego.

 

Oto‎ ‎widzę‎ ‎w‎ ‎jego‎ ‎oczach‎ ‎blask‎ ‎oczu‎ ‎Boga, i‎ ‎w‎ ‎jego‎ ‎ustach‎ ‎słyszę‎ ‎słowa‎ ‎Boga.‎ ‎W‎ ‎jego‎ ‎wzniesionych‎ ‎do‎ ‎błogosławieństwa‎ ‎rękach‎ ‎widzę‎ ‎rany,‎ ‎które krwawiły‎ ‎na‎ ‎Golgocie,‎ ‎a‎ ‎jego‎ ‎nogi‎ ‎na‎ ‎stopniach‎ ‎ołtarza‎ ‎wsparte‎ ‎mają‎ ‎te‎ ‎same‎ ‎blizny,‎ ‎co‎ ‎nogi‎ ‎całowane przez‎ ‎Magdalenę.‎ ‎Gdy‎ ‎mnie‎ ‎pociesza‎ ‎w‎ ‎konfesjonale, słyszę‎ ‎głos‎ ‎mówiący‎ ‎grzesznikowi,‎ ‎by‎ ‎odszedł,‎ ‎a‎ ‎nie grzeszył‎ ‎więcej,‎ ‎a‎ ‎gdy‎ ‎mnie‎ ‎gani‎ ‎lub‎ ‎karze,‎ ‎drżąc usuwam‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎bok‎ ‎z‎ ‎tymi‎ ‎razem,‎ ‎którzy‎ ‎odeszli‎ ‎po jednemu,‎ ‎zostawiając‎ ‎Jezusa‎ ‎i‎ ‎grzesznicę‎ ‎samych.‎ ‎Gdy wzywa‎ ‎świat‎ ‎do‎ ‎siebie,‎ ‎słyszę‎ ‎ten‎ ‎sam‎ ‎głos,‎ ‎który mówił:‎ ‎„Pójdźcie‎ ‎do‎ ‎Mnie‎ ‎wszyscy”‎ ‎(Mat.‎ ‎XI,‎ ‎28), a‎ ‎gdy‎ ‎odpycha‎ ‎od‎ ‎siebie‎ ‎głoszących‎ ‎że‎ ‎mu‎ ‎służą,‎ ‎ale po‎ ‎swojemu,‎ ‎widzę‎ ‎ten‎ ‎sam‎ ‎błysk‎ ‎oburzenia,‎ ‎kiedy z‎ ‎gniewem‎ ‎wypędził‎ ‎kupców‎ ‎z‎ ‎dziedzińców‎ ‎świątyni.

Gdy‎ ‎patrzę‎ ‎na‎ ‎niego‎ ‎pośród‎ ‎jego‎ ‎ludu,‎ ‎oklaskiwanego‎ ‎przez‎ ‎tłum‎ ‎zawsze‎ ‎gotowy‎ ‎do‎ ‎chwalenia‎ ‎wschodzącego‎ ‎słońca,‎ ‎widzę‎ ‎nad‎ ‎głową‎ ‎Kościoła‎ ‎palmowe gałęzie‎ ‎i‎ ‎blisko,‎ ‎zdawałoby‎ ‎się,‎ ‎tuż‎ ‎obok‎ ‎Miasto‎ ‎i‎ ‎Królestwo‎ ‎Boże,‎ ‎oddzielone‎ ‎jednak‎ ‎wąwozem‎ ‎Cedronu i‎ ‎ogrodem‎ ‎Getsemane;‎ ‎a‎ ‎gdy‎ ‎widzę‎ ‎go‎ ‎okrytego‎ ‎błotem,‎ ‎oplwanego‎ ‎i‎ ‎związanego,‎ ‎czytam‎ ‎w‎ ‎jego‎ ‎oczach życzenie,‎ ‎byśmy‎ ‎płakali‎ ‎nie‎ ‎nad‎ ‎nim,‎ ‎lecz‎ ‎nad‎ ‎nami i‎ ‎naszymi‎ ‎dziećmi,‎ ‎ponieważ‎ ‎on‎ ‎jest‎ ‎nieśmiertelny,‎ ‎my zaś‎ ‎śmiertelnikami‎ ‎jesteśmy.‎ ‎Gdy‎ ‎patrzę‎ ‎na‎ ‎jego‎ ‎blade i‎ ‎martwe‎ ‎ciało‎ ‎bez‎ ‎krwi,‎ ‎czuję‎ ‎woń‎ ‎balsamu‎ ‎i‎ ‎zdeptanej‎ ‎trawy‎ ‎w‎ ‎ogrodzie,‎ ‎obok‎ ‎miejsca‎ ‎gdzie‎ ‎był‎ ‎ukrzyżowany.‎ ‎A‎ ‎gdy‎ ‎wreszcie‎ ‎widzę‎ ‎go‎ ‎stąpającego‎ ‎w‎ ‎świetle brzasku‎ ‎każdego‎ ‎nowego‎ ‎dnia‎ ‎lub‎ ‎w‎ ‎blaskach‎ ‎zachodu, gdy‎ ‎dynastie‎ ‎powstają‎ ‎i‎ ‎upadają,‎ ‎rozumiem,‎ ‎że‎ ‎On, który‎ ‎umarł,‎ ‎powstał‎ ‎raz‎ ‎jaszcze,‎ ‎aby‎ ‎nieść‎ ‎uzdrowienie‎ ‎zranionym,‎ ‎pociechą‎ ‎cierpiącym,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎przychodzi niepoprzedzony‎ ‎hukiem‎ ‎trąb‎ ‎i‎ ‎kotłów,‎ ‎lecz‎ ‎w‎ ‎ciszy nocnej,‎ ‎gdy‎ ‎Jego‎ ‎nieprzyjaciele‎ ‎śpią,‎ ‎a‎ ‎przyjaciele‎ ‎czuwają‎ ‎w‎ ‎smutku,

A‎ ‎widząc‎ ‎to,‎ ‎rozumiem,‎ ‎że‎ ‎Zmartwychwstanie‎ ‎jest nowym‎ ‎Betlejem,‎ ‎że‎ ‎koło‎ ‎zamyka‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎wraca‎ ‎do‎ ‎swego początku,‎ ‎że‎ ‎walka‎ ‎będzie‎ ‎znowu‎ ‎stoczona,‎ ‎gdyż‎ ‎nie przekona‎ ‎ich‎ ‎nic,‎ ‎nawet‎ ‎Jego‎ ‎codzienne‎ ‎Zmartwychwstanie.

 

KONIEC

„Chrystus w życiu Kościoła”. – pozostałe części

Wesprzyj nas


R.‎ ‎H.‎ ‎BENSON -CHRYSTUS W ŻYCIU KOŚCIOŁA, NAKŁAD‎ ‎KSIĘGARNI‎ ‎SW.‎ ‎WOJCIECHA.1921

1‎)‎ ‎ ‎Pisane‎ ‎w‎ ‎1910‎ ‎przed‎ ‎kongresem‎ ‎eucharystycznym‎ ‎w‎ ‎Wiedniu.
2) A.‎ ‎ron‎ ‎Rurille.


ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Jedna odpowiedź do „„Chrystus w życiu Kościoła”. – Klucz do zrozumienia katolickiej wiary. Cz.XVI. ZMARTWYCHWSTANIE”

  1. Awatar Zbyszek
    Zbyszek

    Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Zbyszek Anuluj pisanie odpowiedzi