Ewangelia na Piątek po piątej Niedzieli Postu.
(Jan 11).
Onego czasu zebrali najwyżsi kapłani i faryzeuszowie radę i mówili: Cóż czynimy, albowiem ten człowiek wiele cudów czyni. Jeśli go tak zaniechamy, wszyscy w niego uwierzą i przyjdą Rzymianie i wezmą nasze miejsca i naród. A jeden z nich Kaifasz imieniem, będąc najwyższym kapłanem onego roku, rzekł im: Wy nic nie wiecie, ani myślicie, iż wam jest pożyteczno, żeby jeden człowiek umarł za lud, a nie wszystek naród zginął. A tego nie mówił sam z siebie, ale będąc najwyższym kapłanem roku onego, prorokował, iż Jezus miał umrzeć za naród. A nie tylko za naród, ale żeby syny Boże, którzy byli rozproszeni, zgromadził w jedno. Od onego tedy dnia umyślili, aby Go zabili. Jezus tedy już nie chodził jawnie między Żydy, ale odszedł do krainy blisko pustyni do miasta, które zowią Efrem, i tam mieszkał z uczniami swemi.
ROZMYŚLANIE XXXVII.
Co za zaślepienie! Widzą faryzeuszowie i starsi żydowscy cuda, które Jezus czynił, i wierzą nawet w nie, skoro twierdzą, że i lud uwierzy, pomimo tego uporczywa ich złość z każdym dniem wzmaga się do tego stopnia, że umyślili, aby Go zabić. A ta ich złość oczywiście wynika ze zazdrości, bo nie mogą tego znieść, aby syn ubogiej Maryi mienił się być obiecanym Messyaszem. A jako wtenczas zaślepiła Żydów zazdrość i popchnęła ich w tak wielką zbrodnię, tak i dzisiaj i zawsze zazdrość wielkich spustoszeń moralnych staje się źródłem i można powiedzieć główną przyczyną.
Dzisiejsze rozmyślanie o zazdrości jest jednym z najważniejszych w naszych postnych ćwiczeniach. Albowiem wszystkie dotychczas przytoczone nauki zmierzały ku temu, aby wyrugować z serc naszych grzech, a z nim królestwo ciemności złego ducha, aby odtąd Chrystus królował w sercach naszych, aby On był początkiem, środkiem i końcem wszystkich na szych myśli, mówi czynów, abyśmy z Apostołem wyrzec mogli: „Żyje już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus„. A tak „naśladując tropów Chrystusa Pana”, abyśmy z Nim razem dla pozbycia się grzechów boleli, a w tych boleściach żalu i wewnętrznego umartwienia z Nim dla grzechu umarli, życie nasze przeszłe z Nim na zawsze pogrzebali, i wraz z Nim ku życiu świątobliwemu zmartwychwstali — słowem, krok w krok, ślad w ślad szliśmy za Chrystusem. Lecz gdyby w sercach pozostała zazdrość ku bliźnim naszym, ów grzech bardzo pomiędzy ludźmi powszechny; ów grzech, na który ludzie niewiele zważają; ów grzech, który niszczy, zatruwa i ssie w duszy wszystkie szlachetne uczucia miłości bliźniego, to już nie powiemy z Apostołem: żyje już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus, ale powiemy z Belzebubem: żyje już nie ja, ale żyje we mnie szatan zazdrości.
Zazdrości rodzicem jest szatan. Pozazdrościł najwyższemu Bogu jego wielkości i chwały, i został za to na wieki odrzuconym. Pozazdrościł pierwszej parze ludzkiej ich szczęścia i póty ich kusił, aż do upadku przywiódł, co i pismo święte potwierdza: „Z zazdrości diabelskiej weszła śmierć na okręg ziemi„. (Mądr. 2).
Przy naszej wspólnej nędzocie, czegóż sobie zazdrościć mamy? Jest kto majętniejszym? Majątek nie jest tak wielkim szczęściem, jak się wydaje. I owszem dla wielu jest zgubą. Kto się wzbogacił krętactwem, oszustwem, zdzierstwem, temu nie ma co zazdrościć, raczej litować się nad takim, że się uwikłał w sidła diabelskie. Dobra doczesne są przeszkodą w drodze do doskonałości życia, są kamieniem i cierniem tamującym wolny i swobodny nasz pochód do Boga i wieczności, dlatego też Święci Pańscy rozpoczynali swój świątobliwy żywot od tego, że się najprostszym sposobem pozbywali pierwej ciężaru majątkowego, doczesnych trosk i kłopotów, aby się tym łatwiej całkowicie oddać mogli Bogu i życiu świętemu.
Nie ma także do zazdroszczenia i tym , których zasługa, zdolności, wyniosły na przełożeństwo. Albowiem jeżeli oni na swym stanowisku sumiennie postępować zechcą, to ciężkie wzięli brzemię na swe barki. Jeżeli zaś szukają własnych korzyści, próżnej chwały i dumy, to się zgubili według słów Pisma świętego: „Najdroższy sąd będzie tym, którzy są przełożeni, i nad mocniejszym, mocniejsza ręka wisi“ (Mądr. 6).
Nie ma także do zazdroszczenia i tym, którzy wobec świata wyższą słyną nauką, zwłaszcza, jeżeli swe rozumy i zdolności obracają przeciw religii. Jeżeli zaś mamy w kraju mężów światłych, którzy w obronie wiary i chrześcijańskiej moralności, czy wymową, czy publicznym występują pismem, to z tego jeszcze się cieszyć potrzeba, ale nie zazdrościć. Słowem — jeden drugiemu nie ma czego zazdrościć, bo wszyscy jesteśmy wobec Boga nędzarzami i grzesznikami.
Niestety! najniesprawiedliwiej rozgościł się ten grzech pośród ludzi. Sumienny i sprawiedliwy urzędnik, gorliwy, pracowity i o chwałę Bożą, troskliwy kapłan, rządny i trzeźwy gospodarz, cnotliwy żołnierz, skromna panienka, wierny sługa, pracowity rolnik, obudzają u drugich zazdrość. Jest-że to sprawiedliwie?
Dlatego też żadnego grzechu nie ukrywa miłość własna tak sekretnie nad zazdrość. Lubieżnik przechwala się nieraz ze swych ohydnych sprawek. Skąpiec rad się przyznaje do sknerstwa. Złośnik i mściciel upatruje tryumf w zaspokojeniu swej zemsty. Zazdrośnik zaś nie przyznaje się ani przed trybunałem własnego sumienia, że go dręczy pomyślność bliźnich, — Postawimy tu maleńkie próbki:
Co się dzieje w duszy twej wtenczas, gdy w przytomności twojej zalety czyjeś podnoszą i uwydatniają? Czyś rad z tego? Czy się twarz twoja nie zachmurza! Czy twa zwykła wesołość nie przemienia się w zamyślenie? Czy owszem do przytoczonych zalet nie przyczyniasz twego zazdrosnego „ale“, którym chcesz zmniejszyć zalety chwalonego ? — Co się dzieje w duszy twej wtenczas, gdy ktoś w towarzystwie rozpowiada o swoim dobrem powodzeniu lub zasługach, lub owocach błogich, którymi uwieńczyła go praca? Czyś rad z tego? Czy nie odchodzisz na stronę? Czy nie przerywasz mowy, kierując ją na inny przedmiot. Czy się nie uważasz obrażonym?
Co się dzieje w duszy twojej wtenczas, gdy się znajdziesz w towarzystwie z osobą taką, o której ci sumienie mówi, że cię rozsądkiem, nauką, wziętością, powagą, sławą, wreszcie i majątkiem przewyższa.
Czyś rad z tego, żeś się z nim lub z nią spotkał? Czy nie żałujesz, żeś w to miejsce przybył? Czy ci obecność tej osoby nie psuje humoru? — Co się dzieje w duszy twej wtenczas, gdy słyszysz, jak osobę tobie co do stanu i stanowiska w społeczeństwie równą lub wyższą, oszczerstwem, obmową, hańbią, stare i już zapleśniałe grzechy na jaw przywodzą i sporymi kawałkami z honoru i dobrego imienia obcinają? Czyś rad z tego? Czy się nie rozjaśnia twój humor? Czy uśmiechem lub słowem nie potakujesz oczernieniu?
Co się dzieje w duszy twej, gdy widzisz na roli bliźniego urodzaje piękne, krówki i konie gładkie i tłuste, dzieci dorodne i udatne, zdrowie u wszystkich czerstwe? Czyś rad z tego? zwłaszcza, że tego wszystkiego tobie brakuje? Jeżeli twój znajomy doszedł pracą i uczciwym sposobem do posiadania znaczniejszego od ciebie majątku, czy nie podsuwałeś mu podłych sposobów zbogacenia się? Gdy posłyszysz, że twemu znajomemu skradziono krowy, konie lub co inne, albo też, że zgubił pieniądze, lub zbankrutował na jakiem przedsiębiorstwie, z jakiem uczuciem duszy i serca przyjmujesz tę wiadomość? Czy płaczesz z płaczącymi, a cieszysz się z cieszącymi — według wyrażeń Pisma świętego?
Jeżeli posłyszysz o zaszłej śmierci bliżej cię obchodzącej, a u ludzi w znaczeniu i sławie wyżej stojącej osoby, czy nie ucieszyłeś się na tę nowinę? Czy cię nie ogarnął smutek, gdyś posłyszał, że ten lub ów, ta lub owa z ciężkiej ozdrowieli choroby? Czybyś nie milej przyjął wiadomość o śmierci tychże osób?
Muszę tu atoli przestrzec czytelnika: Często się trafia, że i życzliwą duszę napastują myśli zazdrosne. Jeżeli się na takie myśli nie zezwala, to nie ma zazdrości, a przeto i grzechu.
Zważywszy, że obojętność publiczności na to, co się w kraju dzieje, byłaby martwotą moralną, twierdzę, że jeżeli kto w poczuciu sprawiedliwości i słuszności, mając na oku li tylko dobro publiczne, wypowiada z potrzeby tylko swe przekonanie, że ten lub ów, z krzywdą innych krzywymi doszedł drogami do jakiegoś w społeczeństwie stanowiska, to nie jest to zazdrością, tylko całkiem co innego, bo tu nie widać miłości własnej.
Zazdrość jest grubym uchybieniem czci i majestatowi Boskiemu. Jeżeli bowiem bliźniemu zazdrościmy jakiej rzeczy, to tym samem jakbyśmy powątpiewali o dobroci i sprawiedliwości Boskiej. „Czyliż mi się nie godzi czynić co chcę? Czyli oko twoje złośliwe jest, iżem ja jest dobry” ? — tak karci Zbawiciel zazdrosnych łudzi w przypowieści o robotnikach do winnicy zjednanych.
Co na to radzić? — Jedynym środkiem przeciw zazdrości jest żywot świątobliwy, do czego właśnie wszystkie te dążyły rozmyślania. Kto ma duszę czystą, duchem Chrystusa ożywioną, tam obrzydliwe robactwo zazdrości nie zalęgnie się. Do czego wiele także pomoże, częste rozmyślanie o śmierci i wieczności. Śmierć wszystkiemu koniec położy, wszystkich ludzi zrówna i wszystko zniszczy, a wziąwszy dwie trupie główki pod rozwagę, to przecież nikt nie rozpozna, która z nich nosiła kapelusz z sierści bobrowej lub czepeczek z koronek brukselskich; a która kapelusz z sierści krowiej lub chustkę zgrzebną. Żywot ziemski w porównaniu z wiecznością jest tak krótki, że te wszystkie rzeczy, które są przedmiotem ludzkiej zazdrości, wyglądają raczej na bawidełka, którymi się ludzie krótki czas pobawią i pocieszą, a potem śmierć im to wydrze i znowu te same bawidełka da innym ludziom, aby i ich ten sam los spotkał.
Przy takich częstych rozmyślaniach o śmierci i wieczności, ukaże się świat całkiem w innym świetle. Wszakże zazdrość stąd sączy źródłem, że wygórowana przypisujemy wartość marnościom i znikomościom świata.
Zresztą po co sobie zaprzątywać głowę cudzymi sprawami, po co dać się gryźć cudzym molom, skoro każdy ma swego mola, co go gryzie. Zaprzątnij sobie lepiej głowę wychowaniem dziatek, prowadzeniem gospodarstwa, wypełnieniem służbowych obowiązków. Zaprzątnij sobie głowę myślami, jak dotychczas żyłeś? Co by się stało z duszą, gdybyś teraz umarł? Ile modlitw opuszczonych? Ja k młodość spędzona? Ile krzywd niewynagrodzonych ? Ile ślubów i obietnic Bogu uczynionych, a niedotrzymanych? Ile zgorszeń rozsianych, a nienaprawionych? Ile łask Boskich i głosów sumienia przepomnianych ? Ile Komunii świętych niegodnie przyjętych? Ile drogiego czasu zmarnowanego? Ile obmów i potwarzy nie odwołanych? Ile obowiązków stanu swego zaniedbanych, a ile niedbale lub od oka sprawowanych? … Prawda, że jest nad czym pomyśleć, bo tu chodzi o rzeczy wielkiej wagi. Po cóż zatem przyczyniać sobie zgryzot i trosk z dobrego powodzenia bliźnich, skoro myślami i troską o własnemu doskonaleniu i poprawie wszystek zapełnisz czas? I owszem cieszyć się trzeba z cieszącymi, a płakać z płaczącymi „Miłością braterstwa jedni drugich miłując. Nadzieją się weselący, w utrapieniu cierpliwi, w modlitwie ustawiczni“ (Rzym. 13).
Ks. Feliks Gondek – Rozmyślania nad Ewangeliami każdego dnia Wielkiego Postu. Dla zbudowania i uświęcenia ludu chrześcijańskiego. Kraków. 1888


Skomentuj