Za oknem pochmurno, pada deszcz. Leżę zmęczony, nie wiem, czy życiem, czy pracą. Spoglądam na Ciebie Panie, na krzyż wiszący na ścianie.
Smutno mi Boże, aż do śmierci
W małym pokoju na poddaszu łza czasami spadnie. Smutek duszy boli tak bardzo. Czasami chciałbym krzyczeć:
Dlaczego mnie opuściłeś Boże!
Lecz zamiast tego z ust wychodzi cichy szept :
Panie Ty jesteś zawsze, a my Ciebie potrafimy wymazać z pamięci.
Piszę, mówię, lecz milczenie jak miecz wykuty w piekielnej otchłani przeszywa moje serce i duszę tak bardzo rani. Chciałbym umrzeć, lecz życiem muszę spłacić moje grzechy.
Smutno mi Boże, aż do śmierci
Zanurzam się w ciszy. Pamięć odchodzi; zamykam oczy, lecz sen nie nadchodzi. Bezgłośny płacz wstrząsa mym ciałem, a niemy krzyk jest oznaką jak bardzo mnie boli.
Zapada zmrok, świat kryje się w ciemnościach. Muszę się podnieś chociaż za każdym razem to bardziej boli.
Smutno mi Boże aż do śmierci
Kim jestem ?
Nikim
Lustrem w którym szukam swojego prawdziwego obrazu, ale świat rozbił lustro. I teraz składam je kawałek po kawałku i sklejam miłością do Ciebie Panie .
Matka Boga mnie prowadzi. Lecz wybacz że czasami jestem jak żona Lota , albo jak Jonasz uciekający do Hiszpanii.
Arkadiusz Niewolski


Dodaj odpowiedź do Zbyszek Anuluj pisanie odpowiedzi