Bojaźń Boża – Odpowiedź człowieka na miłosierdzie Boże


Którzy się boją Pana strzegą przykazań jego i cierpliwość mieć będą aż do wejrzenia jego, mówiąc: Jeśli pokutować nie będziemy, wpadniemy w ręce pańskie, a nie w ręce ludzkie. Bo jaka wielkość jego, takie jest też i miłosierdzie jego w nim“.

(Księga Eklezjastyka 2, 21—23).

Aczkolwiek nieufność w miłosierdzie Boże jest wielką obrazą Boga i ciężko rani Serce Zbawiciela tak pełne litości dla nas, to jednak i lekkomyślne rachowanie na nie bez spełniania przykazań jest też czymś bardzo grzesznym i, jakeśmy widzieli, może dojść aż do ciężkiego grzechu przeciw Duchowi Sw.

Grzeszenie w nadziei miłosierdzia Bożego, rozważane w sobie, mniej jest grzeszne niż rozpacz o zbawieniu, mniej bowiem sprzeciwia się doskonałości bożej lekceważenie jej najwyższego przymiotu, niż wyraźne odrzucanie go. Ale cały ten nastrój duszy, który pod pozorem ufności w miłosierdzie zapomina o sprawiedliwości Bożej i nie rachuje się z mądrością jego rządów na świecie, jest też ciężkim grzechem i podobnie jak rozpacz o zbawieniu tym szkodliwym dla duszy, że usuwa ważny hamulec grzechu, jakim jest bo jaźń jego następstw. Nie jest to nadmiar nadziei, bo miłosierdziu Bożemu zbyt ufać nie można; można nawet powiedzieć, że jest to brak prawdziwej nadziei, gdyż jej miejsce zajmuje lekkomyślne zaufanie w sobie, które, jak to dobrze św. Tomasz pokazuje, ma swe źródło w pysze i próżności. Temu groźnemu spaczeniu życia duchowego zapobiec może tylko mocno ugruntowana w duszy bojaźń Boża. Ona to obok nadziei sprawi, że dusza nic nie uroni z miłosierdzia Bożego, ale że wszystkie jego skarby potrafi sobie na dobro obrócić.

 

Widzieliśmy już w pierwszej części, jak z objawioną nauką o miłosierdziu Bożym łączy się wezwanie do przyjmowania go z bojaźnią: Księga Eklezjastyka zaczyna się od słów, które są jej myślą przewodnią: „Początkiem mądrości bojaźń pańska” (2), a w księdze Eklezjasty, jak końcowy akord czytamy słowa: „Miej bojaźń bożą i strzeż przykazań jego, bo to jest cały człowiek” (3). Teraz wypadnie nam tedy bliżej przyjrzeć się nauce teologicznej o bojaźni Bożej, a będzie to tym ważniejsze, że w tej sprawie wiele spotkać można błędnych mniemań i poglądów.

Wielkie zamieszanie pojęć wywołane Reformacją stało się źródłem licznych uprzedzeń do bojaźni Bożej, co zmusiło Kościół do ściślejszego określenia, na czym ona polega.

 

Pierwszym nieporozumieniem, z którym się często można spotkać jest mniemanie, że bojaźń Boża jest tylko obawą przed potępieniem wiecznym i stąd pochodzą najważniejsze do niej uprzedzenia.
Otóż jasnym jest, że przedmiotem bojaźni Bożej nie może być sam Bóg: bać się można tylko zła, a Bóg jest najwyższym dobrem. Gdy więc idzie o Niego, możemy się bać czegoś, co ma związek z Bogiem, a to może być dwojakiego rodzaju: albo może to być jakimś złem, które nas dotknie w związku z naszym zachowaniem się wobec Boga, albo będzie to złem, które się zwróci przeciw samemu Bogu; pierwszym będzie kara, drugim wina. Nasze winy nic Bogu zaszkodzić nie mogą, ani zmniejszyć jego szczęścia wiecznego; zwracają się one tylko przeciw jego chwale na świecie i dlatego winniśmy je uważać jako zło, które wyrządzamy Bogu. Zła tego winniśmy nie chcieć, obawiać się go i nienawidzieć go nawet z całego serca.

Coś podobnego istnieje zresztą w naszych stosunkach między ludźmi, gdzie co innego znaczy bać się kogoś a bać się o kogoś: w pierwszym wypadku mamy na myśli zło, które nam od kogoś grozi, w drugim zło, które komuś grozi od nas, czy z innej jakiejś strony. Tak dzieci boją się ojca, który ich surowo karze, gdy zaś dorosną, przestaną się go bać, ale boją się o niego, aby mu się coś złego nie stało, a w szczególności, aby swym niegodnym postępowaniem nie przyczynić mu strapienia.

I w naszym tedy stosunku do Boga dwóch rzeczy winniśmy się obawiać: najpierw, aby go naszymi winami nie obrazić, a następnie, aby nie zasłużyć sobie z jego strony na kary i obie te obawy są najbardziej uzasadnione i godziwe. Łatwo spostrzec zresztą, jak dalece odpowiadają one różnicy istniejącej między nadzieją i miłością. Jak w nadziei pragniemy Boga dla siebie, a w miłości siebie dla Boga, tak w obawie kary boimy się zła dla siebie, a w obawie winy zła dla Boga.

 

W okresie Reformacji panowało silne uprzedzenie do obawy przed potępieniem, którą uważano za coś złego, niegodnego chrześcijanina i żądano usunięcia jej jako pobudki mającej nas wstrzymywać od złego. Było to stanowisko zupełnie nieuzasadnione, strach bowiem przed złem, które nam zagraża, jest wrodzony naszej naturze i jako taki nie jest ani zły ani dobry. Złym i grzesznym strach staje się wtedy, gdy nad człowiekiem zapanuje i sprawi, że pod jego wpływem dopuści się on grzechu. Gdy natomiast ktoś pod wpływem strachu przed złem, które mu zagraża, przedsiębierze roztropnie środki, aby go uniknąć, strach taki spełni to, do czego jest przeznaczony i uważać go będziemy jako coś dobrego w naszym życiu.

 

Tak samo ma się rzecz z tym największym złem, jakie nam grozi, a mianowicie z grozą potępienia wiecznego za grzeszne życie. Jeśli nam Bóg ogłosił, jaką będzie kara dla tych, którzy umrą niepogodzeni z Nim, to czyż możemy nie drżeć ze strachu i czyż ten strach nie powinien być też jedną z pobudek, która winna nas od grzechu powstrzymać? Toteż Kościół kilkakrotnie w ciągu od XVI do XVIII wieku zabierał głos w tej sprawie i orzekł, że obawa potępienia wiecznego nie tylko nie jest czymś złem i niegodnym chrześcijanina, ale że jest czymś godziwym i nadprzyrodzonym, jako wynikającym z objawionych nam prawd wiary i pochodzącym z natchnienia Bożego. Potępił on też i to zdanie, że na wyższych stopniach życia duchowego należy się wyrzec wszelkiej obawy, podobnie jak i wszelkiej nadziei i bardzo wyraźnie podkreślił jej doniosłość jako pobudki, która ma człowieka powstrzymać od grzechu, a po popełnieniu skłaniać do skruchy.
Wszystko to jest jak najbardziej uzasadnione, bo jeśli każdego zła winniśmy się obawiać i starać się uniknąć, to tym bardziej zła największego, mogącego nas pozbawić szczęścia i to na wieki.

 

Ma się rozumieć, że gdyby obawa kar wiecznych miała być główną, albo nawet jedyną pobudką naszych czynów, to życie nasze moralne smutno by się przedstawiało. Można zresztą być pewnym, że ktoś, ktoby się wystrzegał grzechu tylko ze strachu przed piekłem, wykluczając inne wyższe pobudki bojaźni i miłości Boga, ten nie uniknąłby go napewno. Bojaźń więc kary wiecznej nie może być jedyną i naczelną pobudką naszego życia moralnego, ale nie należy jej wykluczać jako jednej z pobudek mającej też swą doniosłość. Jeśli bowiem tyle przedsięwzięć doczesnych nieraz nawet drobnych podejmujemy nie pod wpływem jednej, ale nieraz wielu pobudek, to cóż dziwnego, że i na to wielkie przedsięwzięcie, jakim jest zbawienie wieczne, też wiele pobudek wywiera swój wpływ. Między nimi obawa przed potępieniem wiecznym winna mieć też swoje miejsce; jest ona godziwa, nadprzyrodzona, natchniona nam przez Boga i nie powinniśmy o niej zapomineć w myśl tych słów św. Pawła: „Z bojaźnią i z drżeniem zbawienie wasze sprawujcie” (4).

Miłosierdzie Boże nie powinno nam zasłaniać jego sprawiedliwości, przed którą będziemy mieli kiedyś zdać sprawę z całego naszego życia na ziemi.

A jednak bojaźń Boża nie ogranicza się do jednej tylko obawy przed karami, które nam ze strony Boga grożą. Bynajmniej! Obok niej albo raczej powiedzmy ponad nią winniśmy w duszy pielęgnować i bojaźń winy, którą moglibyśmy niejako wyrządzić krzywdę Bogu, obrażając jego majestat i nie rachując się z jego miłosierdziem.

Ta bojaźń jest o wiele wyższa i doskonalsza od tamtej, toteż zwykło się ją nazywać bojaźnią synowską, podczas gdy tamta oznacza się nazwą niewolniczej. Już same te nazwy wskazują, jak bardzo się one różnią, i aczkolwiek na obie jest miejsce w życiu duchowym, to bojaźń synowska winna w nim odgrywać główną rolę. Co więcej, w miarę rozwoju życia duchowego winna ona coraz bardziej usuwać tamtą na drugi plan i to właśnie chciał wyrazić św. Jan, mówiąc, że: „bojaźni nie masz w miłości, ale miłość doskonała precz wyrzuca bojaźń, gdyż bojaźń ma utrapienie, a kto się boi, nie jest doskonały w miłości” 5).

Póki człowiek żyje na ziemi, nie może wykluczyć zupełnie obawy przed karami, najpierw dlatego, że nigdy nie może być pewny swej woli tak zmiennej i łatwo ulegającej pokusom, a następnie dlatego, że ma może jeszcze niejedno do wypłacenia sprawiedliwości bożej za dawniej popełnione winy. Wszak Pismo św. wyraźnie nas ostrzega: „Za odpuszczone winy nie bądź bez bojaźni“ 6). Stąd konieczna jest zawsze w życiu chrześcijanina cnota pokuty, na którą się składa i żal za grzechy minione i postanowienie poprawy czyli czuwanie nad swą wolą, aby się od Boga nie odwracała i wreszcie chęć wynagrodzenia Bogu za obrazę przez pokutę. W miarę jak się życie duchowe wznosi do góry, a miłość uczy odwracać się od siebie, cały ten nastrój coraz bardziej wyzwala się od obawy kar, a jednocześnie coraz bardziej przejmuje się bo jaźnią synowską o cześć bożą. U kresu życia, gdy dusza osiąga cel ostateczny, obawa kary rozpływa się zupełnie w promieniach Boga, którego się już posiada na wieki i od którego już żadna kara nas spotkać nie może.

Inaczej rzecz się ma z bojaźnią synowską. Będąc sama przez się obawą o chwałę Bożą, której tu każda wina się sprzeciwia, przeistoczy się ona tam, gdzie i na winę miejsca nie będzie, w czystą cześć i uwielbienie dla wielkości majestatu Bożego. Z obawy pozostanie tam tylko jakby zdumienie czy też zachwyt wobec tego majestatu. Rzeczy wielkie, gdy raptem przed nami staną, choćby nic złego i groźnego dla nas nie zawierały, wzbudzają w nas swą wielkością i nieoczekiwanym pojawieniem coś, co jest na po graniczu zachwytu, zdumienia i bojaźni, i ten stan w duszach cieszących się widokiem Boga wiecznie trwać będzie. Nie będzie on im niemiły, owszem będzie podnietą do tym głębszej czci i miłości dla tego, który pomimo, że ich wielkością swą tak zdumiewa, jednak z taką mocą przyciąga do siebie swą dobrocią i tak pełen jest miłosierdzia.

Synowska bojaźń Boża jest więc czymś bardzo wzniosłym i doskonałym, nie zawierającym w sobie nic ujemnego. Zaliczamy ją do darów Ducha Sw. i przypisujemy nawet samemu Chrystusowi wedle proroctwa Izajasza (7), oczywiście w tej postaci, w jakiej posiadają ją święci w niebie. Dla nas w tym życiu winna ona być zaiste początkiem mądrości, bo zadaniem jej jest utrzymywać w duszy ten nastrój czci dla Boga, który by ją czynił czułą na wszystko, co by mogło się jej sprzeciwić i ją pomniejszyć na tym świecie. Odnosi się przede wszystkim do tego, co jest w naszej mocy, a więc do aktów naszej woli, która zawsze może się przeciw Bogu obrócić. Stąd bojaźń synowska jest w duszy stałą podnietą do czujności, aby niczego takiego nie dopuścić do duszy, co by było z ujmą majestatu Bożego, a zarazem i do wierności w wypełnianiu nawet w rzeczach małej wagi jak najdoskonalej świętej woli bożej. Stąd następnie, jest ona też stałą podnietą do skruchy i pokuty, utrzymując w duszy nieustanne pragnienie wynagradzania Bogu za winy najpierw swoje własne, a następnie też i za cudze. Jakże głęboko musiała być przenikniona synowską bojażnią św. Katarzyna Sieneńska, gdy mawiała : „Sono cagion di ogni malo“ — jestem winna całego zła, jakie jest na świecie. Czuła się ona niejako współodpowiedzialną za winy wszystkich swych braci w Chrystusie i pragnęła za nich wszystkich wynagrodzić majestatowi Bożemu.

 

Gdybyśmy pogłębiwszy nieco samo pojęcie bojaźni Bożej, chcieli teraz odczytać ponownie to, czego nas Pismo św. o niej uczy, zrozumielibyśmy lepiej, dlaczego kładzie ono na nią taki wielki nacisk. Przekonalibyśmy się dopiero, jak płytkie są te uprzedzenia do bojaźni Bożej, mającej być tylko lękiem czy strachem przed karą, podczas gdy ona jest tym podstawowym nastrojem czci, jaki powinien przenikać stworzenie wobec Stwórcy. Zrozumielibyśmy wtedy całą moc tej wymówki, z którą Bóg ustami Malachiasza zwracał się do kapłanów, nie okazują cych mu należnego szacunku: „Syn cześć oddaje ojcu, a sługa panu swemu. Jeśli tedy Ojcem ja jestem, gdzie jest cześć moja ? A jeślim ja Pan, gdzie jest bo jaźń moja? mówi Pan zastępów do was, o kapłani, którzy gardzicie imieniem moim“ (9).

 

Jasnym jest tedy, że ten nastrój synowskiej bojażni jest najlepszą ochroną przed lekkomyślnym traktowaniem miłosierdzia Bożego, które by wprowadziło do duszy lekceważenie prawa Bożego. Wzgląd na sprawiedliwość Bożą zawsze będzie utrzymywał w duszy bojaźń przed karami, na które grzechy nasze zasługują, natomiast wzgląd na miłosierdzie winien być nieustanną pobudką do bojaźni synowskiej, która tym bardziej powinna przenikać duszę, im jaśniej widzi, jak bardzo Bóg w swej mądrości i wszech mocy zniża się do nas swym miłosierdziem. Wielkość majestatu Bożego w niczym nie przejawia się nam z większą mocą i jasnością, jak w dziełach miłosierdzia, i dlatego to w nich winna bo jaźń synowska naszych serc czerpać swój codzienny pokarm. Największym z tych dzieł jest Wcielone Słowo Boże i jego boskie Serce, źródło miłosierdzia tryskającego dla nas łaską na żywot wieczny. Koło niego winna się ześrodkować cała nasza bo jaźń synowska, podniecając nas do czujności, aby go niczym nie zranić, a przeciwnie każdym czynem, każdym słowem, każdym tchnieniem serca pocieszać i radować.

Jak to ma miejsce z rozpaczą o zbawieniu, tak i z grzeszeniem w nadziei miłosierdzia Bożego, rzadko się dzięki Bogu zdarza, aby ludzie dochodzili do formalnych i zupełnie świadomych grzechów przeciw Duchowi Św. Mało kto zachodzi tak daleko, aby mówić wyraźnie jak ten grzesznik, którego nam Eklezjastyk przedstawia: „Zgrzeszyłem i cóż mi się wielkiego stało? Miłosierdzie pańskie wielkie jest, zmiłuje się nad mnóstwem grzechów moich“ (10). Ale podobnie, jak to ma miejsce z rozpaczą, tak i z lekceważeniem miłosierdzia Bożego mniejsze przewinienia są niestety bardzo częste. Tam były to zniechęcenia, ociągania się przed wysiłkiem i narzekania, tu przeciwnie lekkomyślne poczynania raz po raz przekraczające granice, jakie Bóg postawił naszym czynom.

Najznamienniejszym przejawem takiego nierachowania się z miłosierdziem Bożym, które nie dochodzi do grzechu przeciw Duchowi Św., to lekceważenie sobie grzechów powszednich. Nie brak ludzi, którzy pragnąc żyć w stanie łaski, cofną się przed uczynkiem, który im się wyda grzechem śmiertelnym, przed zabójstwem, kradzieżą, grzechem nieczystym, oszczerstwem i innymi. Brak im jednak tej samej czujności i wierności wobec grzechów powszednich, tak, iż nieraz zupełnie świadomie sobie na nie pozwalają, mówiąc: „to przecież tylko powszedni grzech, to mnie od Boga nie odwraca”. Wiemy dobrze, jak szkodliwym dla duszy jest takie traktowanie grzechów powszednich, jak osłabia ono hart duszy i ściele drogę do grzechów śmiertelnych i do utraty łaski. Mało się jednak zwraca uwagi na stosunek takich zupełnie świadomych i dobrowolnych grzechów powszednich do miłosierdzia Bożego, którego ono jest wyraźnym lekceważeniem.

 

I grzechy bowiem powszednie pod względem swej złości nie są sobie równe. Jedne wynikają z ułomności naszej natury i polegają na tym, że nim się człowiek całkowicie zastanowi, przekracza na tym lub owym punkcie przykazanie Boże. Tego rodzaju upadków nikt się nie może zupełnie w życiu uchronić, jak to Sobór Trydencki określił, wyjmując jedną tylko Matkę Zbawiciela. Inne przeciwnie, popełniane bywają z całą świadomością, ale, że za przedmiot mają coś co samo przez się nie odwraca od Boga, bo nie sprzeciwia się wprost miłości Boga i bliźniego, przeto grzechami śmiertelnymi nie są. Na tym punkcie także Sobór określił, że człowiek będąc w stanie łaski ma zawsze możność powstrzymać się od dobrowolnego przekroczenia przykazań boskich. Miał on na myśli grzechy śmiertelne, ale zasada, na której się opiera, obejmuje i grzechy powszednie.

Zadaniem tedy bojaźni Bożej jest nie tylko ustrzec człowieka od całkowitego odwrócenia się od Boga przez grzech śmiertelny, ale i od marudzenia po drodze do niego, jak to grzech powszedni czyni. Ona winna utrzymywać w nim tę pewną delikatność sumienia, która by nie pozwoliła na żadne całkowicie dobrowolne uchybienie majestatowi Bożemu i bardzo pilnie czuwała nad tym, aby i tych nie całkowicie dobrowolnych było coraz mniej.

Czyż można by uważać za prawdziwie synowską bo jaźń Bożą, która by wstrzymywała od grzechów śmiertelnych, a pozwalała na wszelkiego rodzaju powszednie i była wobec nich zupełnie obojętna? Jak wielkim byłoby to lekceważeniem miłosierdzia Bożego i jak z konieczności musiałoby stopniowo znieczulić sumienie na wszystko, co się odnosi do czci i chwały Bożej! Wystarczyłoby też wkrótce jednej silniejszej pokusy, aby przez grzech śmiertelny od wrócić się od Boga i stan łaski stracić.

 

Oto czego się Bóg spodziewa po nas w zamian za te niezliczone dowody miłosierdzia, jakimi nas obdarza. Chce, abyśmy mu ufali bez granic, ale też abyśmy czcili to Jego miłosierdzie i na nic sobie dobrowolnie nie pozwalali, co by w nie godziło i co by dowodziło, że go nie cenimy jako naszego największego skarbu.

Tę naukę o podwójnej postawie, jaką winniśmy zająć wobec miłosierdzia Bożego, mamy krótko wyrażoną w zakończeniu Ps. 146, który nam mówi, że „Pan kocha się w tych, którzy mają jego bojaźń i którzy pokładają nadzieję w jego miłosierdziu“ (11).

Ostatnim dopełnieniem tej postawy duchowej będzie jeszcze cnota miłosierdzia względem bliźnich, której teraz poświęcimy końcowy rozdział.

O złudnej ufności w miłosierdziu Boskim

Bojaźń Boża – Dlaczego potrzebna?


1) Nauce o bojaźni bożej św. Tomasz poświęcił II—II, qu. 19, zaś nauce o grzeszeniu w nadziei miłosierdzia bożego qu. 21.
2) Eklezjastyk 1, 16.
3) Eklezjastes 12, 13.
4) Filip. 2, 12.
5)I Jan 4, 18.
6) Eklezjastyk 5, 5.
7) Izajasz 11, 2.
8) Św. Tomasz to wyjaśnia: III, qu. 7, art. 6.
9) Mai. 1, 6.
10) Eklezjastyk 5, 4—5.
11) Ps. 146, 11.

 


ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Create a website or blog at WordPress.com

%d blogerów lubi to: