„Będziecie mnie szukać i w grzechu wa­szym pomrzecie” – O odkładaniu pokuty


„Będziecie mnie szukać i w grzechu waszym pomrzecie”
(Jan 8, 21).

I. To zwyczaj powszechnie przyjęty, że pierwszy prosi o przebaczenie, kto obraził drugiego. Opowiada Pism o św. (1), że Benadat, król syryjski, chciał się pojednać z Achabem, królem izraelskim , którego pierwszy pogniewał i zbrojno zaczepił. Polecił więc kilku sługom, aby w szatach pokutnych, posypani popiołem , udali się niezwłocznie do księcia obrażonego, rzucili się do jego stóp i ze łzami w oczach prosili o pokój. Lecz wi­dzę, że całkiem odwrotnie z wami obecnie postępują.

Powiedźcie mi prawdę, czy was Bóg kiedy obraził, czy przeciwnie wy Boga?

To pewna, żeście wy Boga, Stwórcę waszego, często i ciężko znieważali. Obrażaliście Go myślami, słowami i uczyn­kami. A stąd przemawiałoby wszystko za ttm, abyście wy pierwsi posłali do Niego kornych posłańców, którzy by w waszym imieniu traktowali o pokój. A przecież widzę, że Bóg wy­syła do was sługi swoje, jak gdybyście wy byli obrażonymi, a Bóg winowajcą, a nie przeciwnie!

Chciałbym teraz wiedzieć czy zgoda i pokój zawarty. Patrząc w tych dniach na liczne wasze zebranie, widząc u wielu zapał i skruchę, mógłbym z weselem powiedzieć, że tak. Ponieważ jednak dużo znajduje się upartych, którzy lekceważą sobie te błogie chwile, którzy nie chcą się z Bogiem pojednać i sądzą, że będą na to czas mieli przy śmierci, dlatego dzisiaj w imieniu, powagą i z pole­cenia Chrystusa odzywam się do nich: Łudzicie się, jeżeli nie chcecie zgody teraz, kiedy was Bóg do niej wzywa, On wzgardzi wami wtedy, kiedy się do Niego uciekać będziecie, prosząc o przebaczenie.Będziecie mnie szukać i w grzechu waszym pomrzecie„.

Zatwardziali grzesznicy, czyż groźny ton tego wy­roku Bożego nie zdoła was przerazić, poruszyć i ugiąć? Czyście zrozumieli: „w grzechu waszym pomrzecie„? Jak się odważacie  twierdzić, że z nawróceniem i poprawą nie ma się co spieszyć? że do zbawienia nie jest konieczne życie święte, że zupełnie wystarczy dobra śmierć? Ach, bardzo błądzicie, źle wam ra­dzono, głupie wasze postanowienie!

Jak możecie szczęśliwej spodziewać się śmierci, kiedy ten, od którego ona zależy, powiada całkiem jasno i dobitnie, że w grzechu umrzecie. „W grzechu waszym pomrzecie”. Abyście nie sądzili, że was może krzykiem usiłuję nawrócić, uważajcie pilnie, bo dziś — zamiast kazania — odbędę z wami naradę.

Rozpocznę więc z wami rozprawę na temat waszego nawrócenia. Jeżeli uznacie za rzecz roztropną odkładać nawrócenie na ostatnią chwilę życia, nie będę was zmuszał, byście wcześnie pokutę czynili. Skoro się jednak naocznie przekonacie o swym błędzie, to sądzę, że przecież nie weźmiecie mi za złe, gdy was z całym uszanowaniem będę zachęcał i prosił, abyście natychmiast po­kutę czynili.

II. Zanim postąpię naprzód, pytam się, czyby kto chciał trwać dobrowolnie w groźnym niebezpieczeństwie życia, mogąc się natychmiast z niego uwolnić? Który więzień, mogąc zaraz zerwać kajdany, będzie na później odkładał ucieczkę? Gzy chory, mogąc się pozbyć nieznośnej choroby, odłoży leczenie się na późniejszy czas? Czy który rozbitek, mogąc się schronić do bezpiecznej przystani, będzie chciał dobrowolnie kołysać się na wzburzonych falach? A kto z was będzie oczekiwał niedbałe innej sposobności, kiedy teraz może całkiem wygodnie zapewnić sobie zbawienie duszy ?

Czyście się kiedy zastanawiali nieco uważniej nad głupotą, jaką okazał Faraon wśród plag egip­skich ? Miej się na ostrożności, rzekł doń Mojżesz, bo jeżeli nie wypuścisz na wolność ludu mego, drogo to zapłacisz. Aby cię zniszczyć, nie potrzebuję brać na żołd licznych i potężnych wojsk, nie potrzebuję wzywać ani piorunów z chmur, ani lwów z lasów, ani niedźwiedzi z jaskiń. Ale co uczynię? Oto na twą większą hańbę wywołam z bagien brudne zastępy żab. Te sła­biutkie istoty staną w mojej obronie przeciwko twemu uporowi, obiegną twe domy, napełnią twe salony, wypędzą cię z twych komnat. Śmiał się Faraon z tej groźby — lecz niedługo potem śmiech w płacz się obrócił. Na skinienie Mojżesza wyskoczyły niezliczone wojska grzechoczących żab ze wszystkich kałuży, rzek, źródeł, rozeszły się po całym mieście jako wróg zaciekły, szukający zdobyczy, opanowały wszystkie place, zamknęły ulice, wtargnęły do domów, posunęły się zwycięsko aż do zamku kró­lewskiego i napadły Faraona na tronie. Wypędzały go z komnat, kiedy chciał się w nich zamknąć; gdy siadał do jedzenia, zmu­szały go do ucieczki od stołu; kiedy się kładł do snu, wyga­niały go z łóżka. Pomyślcie sobie, co się działo w sercu Faraona, kiedy go obiegło tak uparte i nieznośne wojsko? Zawołał przeto Mojżesza i rzekł doń, jak gdyby szczerze żałował, że tak okru­tnie postępował z ludem wybranym: Dobrze, więc się poddam.  Proście Boga waszego, aby tę plagę ode mnie odwrócił, a uczy­nię zadość prośbie waszej. „Módlcie się do Pana, aby oddalił ode mnie żaby i od ludu mego, a puszczę lud, aby ofiarował Panu“ (2). Mojżesz, pragnący poprawy bezbożnika, a nie zguby jego, odrzekł: Dobrze, powiedz mi tylko, kiedy mam się mo­dlić o wybawienie, a twej prośbie stanie się zadość. „Postanów mi czas, kiedy mam się modlić za cię i za sługi twoje i za lud twój, aby były odpędzone żaby” (3). Faraon był niezdecy­dowany, myślał chwilę, a wreszcie rzekł: Jutro macie się za mnie modlić. I tak się stało.

Kto z was, Słuchacze, słysząc to opowiadanie, nie będzie się dziwił głupocie Faraona? Otoczyli go zewsząd zacięci i zuchwali nieprzyjaciele; nie wie już, gdzieby się mógł schronić przed ustawiczną pogonią tych obmierzłych stworzeń, które zamieniły wszystkie jego komnaty w bagniska, a łoża w bajory. Ich krzyk go głuszy, dręczy go ich widok, smród mu dolega; nie je, nie pije, nie śpi. Mógłby się od razu pozbyć tego wroga, a przecież zwleka, namyśla się i odpowiada: jutro (3). A dlaczego nie dzisiaj? woła św. Ambroży. Po co to wahanie w tak wielkim niebezpieczeństwie? Gdyby nie miał sposobności do ratunku, jeszcze by to uszło; ale Mojżesz nie oznacza mu czasu, tylko mówi: „Postanów mi czas, kiedym się mam modlić za cię”. Kiedy zechcesz, wtedy spełnię twe życzenie; rozkaż, oznacz mi czas, ja nie zawiodę. A nierozsą­dny Faraon odpowiada: Jutro, — zamiast prosić Mojżesza, aby to dziś raczył uczynić, aby jeszcze dziś Bóg uwolnił go wraz z ludem z tego położenia nieznośnego.

Sądzę, że prawie wszyscy się śmiejecie z tej głupoty i bolejecie nad nią. Jeżeli za głupiego poczytujemy człowieka, który się wcale nie troszczy o siebie i nie chce się ratować w niebezpieczeństwie życia, to­ co mamy o was powiedzieć, którzy jesteście narażeni nie na doczesne, lecz na wieczne niebezpieczeństwo, bo was otaczają ustawicznie, nie bezbronne żaby, lecz okrutni czarci, czyhający na waszą biedną duszę; — co o was powiedzieć, którzy się pod­nosicie zuchwale przeciw Bogu, tracicie niebo i narażacie się na piekło, a mimo tego nie myślicie wcale o ratunku?

Czy może nie macie do tego sposobności? Nie brak wam współ­czujących Mojżeszów, którzy codziennie prawie stawiają przed wami i chcą wam nieść pomoc: „postanów mi czas”. Kapłani siedzą ciągle w konfesjonałach; tu pomoc, ucieczka, ratunek, byle tylko chciał grzesznik się zbawić. Po co tu czekać i mó­wić: „jutro?”. Wasza to zwyczajna piosnka, zatwardziali grze­sznicy, odkładać do jutra! Mówię do owego człowieka: Panie,, ty żyjesz w grzesznej znajomości z pewnymi osobami, już utraciłeś majątek i zdrowie — jeszcze ci dusza pozostaje — czyż i ją chcesz zgubić? Postanów, kiedy będziesz unikał tego przewrotnego towarzystwa, kiedy oczyścisz sumienie i odzyskasz łaskę Bożą? „Jutro” — odpowiadają mi rozpustnicy. Jestem zupełnie zdrowy — opamiętam się dopiero wtedy, kiedy śmierć: będzie blisko. Zwracam się do innego i robię mu przedstawie­nia: Panie, ty żywisz w sercu zaciekłą nienawiść. Już ci ona, jako owe furie, zatruła młodość i wiek męski — pozostaje ci jeszcze starość. Czybyś nie chciał spędzić jej spokojnie? „Po­stanów mi“ — kiedy porzucisz nienawiść? kiedy pogodzisz się z przeciwnikiem? „Jutro“ — odpowiadają mściwi. Jestem jeszcze silny i zdrowy — przebaczę, kiedy mi śmierć będzie- zaglądała w oczy.

Co mówicie? zaślepieni! „Jutro„. Więc dobrze, hulajcie sobie, dogadzajcie swoim zachciankom — lecz wpierw musicie mi odpowiedzieć na cały szereg pytań, którymi was zarzucę.

III. Ponieważ przy śmierci zamierzacie się dopiero nawró­cić, to powiedzcie mi, czy już na pewno wiecie, na jaką chorobę umrzecie? Zdaje się wam zapewne, że wasza ostatnia choroba będzie tak łagodną, wesołą i przyjemną, jak u łabędzi, że duch wasz będzie wtedy swobody, uczucie żywe? Ach, mylicie się! mówi Ekklezjastyk. „Nie wie człowiek końca swego“ Tą cho­robą może być np. febra, która niespodzianie pozbawi was zmysłów, sprawi szalony ból głowy. Albo czyż nie może ogar­nąć was głęboki letarg? gwałtowny kurcz? paraliż? nagła apopleksja? lub straszny ból głowy, że nie zdołacie ani jednej myśli zebrać? Choćbyście byli jak najsilniej zbudowani, to prze­cież możecie wpaść w jedną z tych chorób.  A więc czy to roztropnie odkładać nawrócenie do ostatniej w życiu choroby, gdy nie wiecie, jaką ona będzie?

A gdybyście w niej mieli całkowite używanie rozumu, tym większe grozi wam z tego powodu niebezpieczeństwo. Albowiem nie będziecie wierzyli, że to wasza ostatnia choroba w życiu, pocieszać się będziecie złudną nadzieją, uczynicie może jako ów leniwy wędrowiec, który widzi maleńki potok tuż przy źródle i mówi do siebie: Później go przekroczę i przejdę na drugą stronę. I tak schodzi coraz niżej na dół, wreszcie postanawia przejść, lecz już za późno, bo niema brodu. A gdybyście nawet w ostatniej chwili życia nie utracili władz umysłowych, to pytam, jakich użyjecie środków, aby zabezpieczyć zbawienie swej duszy? Czy nie prawda, że dobrej spowiedzi ? Ale czy będziecie mieli na tyle siły w onej ponurej, smutnej, ostatniej godzinie, aby się do niej przygotować dokładnie, aby policzyć wszystkie grzechy, poznać ich rodzaj, wyznać obciążające okoliczności i odbyć spowiedź dobrą?

IV. Odpowiecie: Może nie; ale to nic nie znaczy, bo wie­my, że przy śmierci wystarczy i sam znak, skinienie głową, uścisk ręki, uderzenie się w piersi. Choćbyśmy i słowa nie mogli wyrzec, muszą nam przecież udzielić rozgrzeszenia. Ach, Chrze­ścijanie, jak tu nie wybuchnąć świętem oburzeniem na podobne słowa?

Jak się tu nie żalić i nie podnieść przeciwko wam spra­wiedliwej skargi? Co mówicie nieszczęśliwi? skąd wam przy­chodzi ta szalona śmiałość? Kto was do tego stopnia obrał z ro­zumu i pozbawił wszelkiego uczucia, że o sobie samych mówicie tak lekkomyślnie i bezmyślnie, jakby się rozchodziło, nie już o jakiego cudzoziemca, lecz o wroga samego?

Tak, to rzecz pe­wna, że przy śmierci wystarczy do otrzymania rozgrzeszenia spowiedź przez znaki. A nawet dodajecie jeszcze, że w godzinę śmierci może każdy kapłan udzielić rozgrzeszenia, choćby pe­nitent miał największe na sumieniu grzechy. Jeżeli tak, to bardzo żałuję cesarza Ottona III., który chcąc otrzymać rozgrzeszenie od św. Romualda za popełnione zabójstwo na osobie prywa­tnego człowieka, przyjął najsurowszą pokutę z rąk tego Świę­tego, bo odbył boso pielgrzymkę na górę Gargano, nosił tam szatę pokutną przez cały wielki post, pościł surowo i sypiał na gołej ziemi. Jak był naiwnym ten cesarz ! Czy nie mógł wraz z wami czekać na chwilę zgonu i wtedy dopiero otrzymać to, co go kosztowało tyle pielgrzymek i trudów, tyle zaparcia siebie i umartwienia?

Co mamy powiedzieć o Potamiuszu, słynnym biskupie z Braganzy, który ku wielkiemu swemu zawstydzeniu wyznał publicznie na soborze w Toledo ciężki grzech, popełniony przeciwko czystości? Gzy nie był głupim, że się tak jednym nie­pokoił upadkiem ? Co mam rzec o znakomitej księżniczce rzymskiej Fabioli, która przekroczywszy jedno z ważniejszych rozpo­rządzeń kościelnych, oskarżyła się z tego publicznie przy jednej  z najludniejszych bram Lateranu? Gzy nie była głupią, że sobie tak wzięła do serca to przekroczenie? Ponieważ nie możecie się podzielić swą nauką z wymienionymi osobami, bo już dawno poszły na drugi świat, to czemuż nie biegniecie na drogi i nie głosicie jej owym pielgrzymom, którzy podróżują codziennie z poza Alp nie tylko do Loreto, lecz aż do Rzymu, ażeby uzy­skać od wielkiego penitencjarza przebaczenie grzechów, jemu zastrzeżonych? Narażają się biedacy na wielkie niewygody, liczne niebezpieczeństwa i duże wydatki.

Idźcie więc, zatrzymajcie ich i powiedzcie, że to zbyteczna pilność i gorliwość, która pochodzi z nieświadomości tajemnicy, wam jedynie znanej. Powiedzcie im : I ja mam grzechy, podobne do waszych, obcią­żony jestem świętokradztwami, popadłem w cenzury, lecz się nie smucę, bo wiem, jak sobie radzić, aby z niemi nie umrzeć.
W godzinę śmierci wystarczy za nie ścisnąć rękę zwykłemu-spowiednikowi, pochylić głowę i uderzyć się w piersi raz jeden. Wróćcie więc do domu, bawcie się dalej, nie poddajcie się suro­wym pokutom, które wam nakładają spowiednicy, uchodzący za gorliwych w oczach własnych, lubo świat powszechnie uważa ich za nieroztropnych. Gdybyście tak przemówili do owych piel­grzymów, czy myślicie żeby się nie wrócili chętnie i nie po­dziękowali wam serdecznie za tak ważną radę, o której przed­tem nic nie wiedzieli? — O ślepoto i nierozumie! A więc tyle tylko umiecie z nauk teologicznych?

Przyswoiliście sobie z nich tylko te rzeczy, które źle zrozumiane, mogą was wtrącić na wieczne potępienie. Uważcie dobrze! Taka spowiedź jest środkiem ostatecznym. A któż nie wie, że wszystkie środki ostateczne nie zawsze przynoszą skutek i że ich należy używać w konieczności, a nie według widzimisię?

Czy myślicie, że każde rozgrzeszenie, udzielone konającemu, gładzi natychmiast jego grzechy ? Gładzi je wtedy, jeżeli konający ma prawdziwy żal, mocne postanowie­nie poprawy i jeżeli nie brakuje mu żadnego z tych wewnętrz­nych warunków, których potrzeba do dobrej, sakramentalnej spowiedzi. Któż was zapewni, że je mieć będziecie?

Czyście się nie przyzwyczaili już od dawna pić nieprawości z taką przy­jemnością, z jaką spragniony Lizymach wychylił kubek wody, chociaż to musiał przepłacić utratą całego królestwa? Czyście nie zwykli nazywać swoich grzechów czynami godziwymi w sta­nie szlacheckim ? Czy nie macie w nich upodobania, czy się z nich nie wynosicie i nie szczycicie w kole rówieśników? I czy myślicie, że od razu zmienią się wasze zapatrywania i poglądy, że potraficie od razu brzydzić się tem, co wam taką przyjemność  sprawiało?

W kogo to wmówicie, nieszczęśliwi? Chyba w dzieci niedoświadczone, które nie wiedzą, na czym polega prawdziwa skrucha.

Św. Hieronim śmieje się z pokuty, odkładanej na go­dzinę śmierci i tak o niej powiada: „Co warta taka pokuta, którą ktoś czyni jedynie dlatego, ze widzi koniec swego bycia” ?(5)

Św. Augustyn nazywa ją pokutą chorobliwą; św. Bernard  powiada, że jest zuchwałą; św. Izydor uważa ją za podejrzaną. Tak samo twierdzi św. Cezaryusz, św. Ambroży, św. Grzegorz, św. Chryzostom, św. Tomasz i wielu innych, którzy wyraźnie gardzą pokutą, odkładaną na godzinę śmierci. Co mam jeszcze powiedzieć? Św. Cypryan, sławny biskup Kartaginy, ogło­sił publiczny edykt, w którym zabronił kapłanom udzielać św. Sakramentów takim grzesznikom, którzy za życia gardzili pokutą, a dopiero w godzinę śmierci tego żądali.

Wiem dobrze, iż po­błądził św. Cypryan, bo nie jest absolutnie niemożliwą rzeczą, szczera pokuta w godzinę śmierci. Skoro jednak tak uczony, tak bystry i mądry biskup uważał ją za rzecz niepodobną, to przy­najmniej nie jest ona tak łatwą, jakbyście sobie myśleli. A za­tem nie łudźcie się grzesznicy, bo choćbyście przy zgonie mogli mieć żal, ale co on będzie wart? Będzie podobny do skruchy Antyocha, który żałował, że prześladował Izraelitów, ale żałował jedynie dlatego, że go żywcem pożerały robaki. Będzie to żal Kaina, który za bratobójstwo jedynie dlatego żało­wał, że musiał błąkać się za karę jako tułacz po lasach. To żal Agary, której przykro było, że się źle z panią obchodziła, ale jedynie dlatego, że ją z domu wypędzono.. To żal owego Saula, że przebaczył Amalecytom, bo za to utracił panowa­nie; to żal Semei, który odwołał obelżywe słowa, wyrzeczone przeciwko Dawidowi, bo się lękał śmierci. I wy prawdopodobnie smucić się będziecie, żeście Bogu wyrządzili tyle różnych znie­wag; będzie to jednak niewolnicza bojaźń przed śmiercią, przed otwartym piekłem i grożącym potępieniem. Gdyby bowiem tych kar nie było, nie żałowalibyście za winy wasze.

V. Czy myślicie, że Lucyper, który aż dotąd przez tyle lat i tak wyłącznie posiadał waszą duszę, spocznie, widząc, że mu ją wydzierają? Powstanie z całą zawziętością: „Są duchowie którzy ku pomście stworzeni są i w zapalczywości swojej wzmocnili męczenia swoje; czasu dokonania moc wyleją“ (7).

Musi wam być rzeczą wiadomą, że kiedy ma się stoczyć walka rozstrzygająca, wtedy wszystkie siły wojenne wychodzą do boju stają do bitwy wszystkie pułki, kompanie i oddziały. A dlaczego?  Bo właśnie ma się rozegrać los wojny. Jeżeli się klęskę poniesie, już niema nadziei zwycięstwa; jeżeli się zwycięży, niema już najmniejszej bojaźni; słusznie więc czyni się ostatnie wysiłki.  Tak samo dzieje się w godzinę śmierci naszej. Wie piekło, że od niej wszystko zależy; dlatego w owej godzinie czyni najsroższy napad.

Jeżeli mnie nie wierzycie, to słuchajcie, co mówi Pan w Apokalipsie:(8) „Zstąpił dyabeł do was, mając wielki gniew”. Oto piekło przychodzi do was z gniewem strasznym — a dlaczego ? Bo wie, że ma krótki czas : „wiedząc, iż mały ma czas„. Jeżeli was wtedy utraci, już was nigdy nie odzyska. Jeżeli wtedy zdobędzie duszę waszą, już jej nigdy nie utraci. Wówczas to wezwie szatan do walki rozstrzygającej niejako wszystkie furye; zerwawszy się z łańcucha, jako brytan wściekły, rozpocznie koło łoża waszego najstraszliwszy bój.

Święty pustelnik, imieniem Stefan, spędził całe życie w samotności, modlił się, śpiewał psalmy, pracował w pocie czoła, umartwiał swoje ciało. Kiedy umierał, przedstawili mu czarci bardzo żywo najmniejsze błędy, które w życiu popełnił i przyprowadzili go niemal do szalonej rozpaczy. Tak samo postąpili ze świętą dziewicą Adelgundą i ze świętym biskupem Hubertem. Podobnych wydarzeń możnaby wiele przytoczyć. A teraz pytam, co z wami będzie, kiedy wam przypomną tyle kłamliwych spowiedzi, tyle komunii świętokradzkich, tyle rozpusty i bezwstydów, tyle zuchwałych obmów, kiedy wam stawią przed oczy tyle bezbożności i grzechów, któreście istotnie popełnili? Czy im trudno będzie wpoić w was to prze­konanie, żeście przepadli? że niema dla was nadziei? że się już zbawić nie możecie?

Co więcej — nieraz zuchwale wyrażaliście się o kwestiach religijnych. Będzie więc dla czarta bardzo łatwą rzeczą napełnić was niedowiarstwem, zwłaszcza, gdy stawi przed oczy wasze którą z trudniejszych tajemnic. Często wymawialiście z nieuszanowaniem imię Boże. Czy mu więc nie będzie łatwo skłonić was do bluźnierstwa przeciwko Bogu? Moglibyśmy dłużej na ten temat mówić, ale po co się męczyć. Rozwiążcie ku mojemu zadowoleniu choć jedną z tych trudności, które przytoczyłem, ratujcie się i brońcie, jeżeli to podobna. Go mi powiecie? Gzy ufność położycie w zakonnikach? Gzy będziecie śmieli patrzeć w ich twarz, kiedyście sobie z nich drwili? Za­ufacie może opiece Świętych? Ale czy się odważycie do nich uciekać, skoroście im w życiu czci nie oddawali? Czy położycie nadzieję w owej łasce niebieskiej, która was już kilka razy dawniej wyrwała z podobnie groźnych niebezpieczeństw?

Czy nie wiecie, że to fałszywy wniosek? Jeżeli dawniej wspomagała was po kilkakroć — czyż musi was zawsze wspierać? Przeczę, przeczę temu, to wniosek fałszywy. Objaśnię wam to bliżej.

VI. Kto by się z was nie litował nad smutnym losem Samsona? Sam sobie zgotował zgubę: ciekawy to wypadek. Oddał się on w ręce nierządnicy Dalili, która z namowy Filistynów chciała się dowiedzieć, w czym polega siła jego. — Powiedz mi, Samsonie, dlaczego ciebie nikt nie może pokonać; co by na­leżało uczynić, aby cię zwyciężyć? To rzecz łatwa, odrzekł Samson. Gdyby mnie związano siedmiu powrozami wilgotnymi z żył, byłbym słaby jako i drudzy. Ucieszyła się przewrotna niewiasta i wystarała się u Filistynów o żyły i ścięgna, przy­gotowała zasadzkę, związała nieszczęśliwego kochanka i za­wołała: , „Samsonie, oto Filistyni nad tobą„(9) . Samson zrywa się, wstrząsa ramionami i targa szybko owe powrozy żylaste, jako nitki konopne. Dalila wstydzi się wobec Filistynów, że ją Samson oszukał: więc mówi do niego: Ach, niewierny, ty szydzisz ze mnie! „Otoś mnie oszukał, nieprawdę powiedziałeś, wżdy teraz powiedz mi, czym by cię związać“ (10). Nie uwierzę, że mnie miłujesz, skoro mi nie chcesz powierzyć swoich ta­jemnic. Samson usłuchał jej po drugi raz i powiada, że go na­leży skrępować całego nowymi powrozami, których nigdy nie używano. Krępuje go Dalila w ten sam sposób i woła : Filisty­nowie nad tobą, Samsonie. Poruszył się Samson i zerwał te potężne więzy, jak gdyby były słabą tkanką pajęczą. Znowu wraca zagniewana niewiasta, robi mu wyrzuty i stawia pytania.
Mocarz odpowiada, że należy włosy jego przybić gwoździem do podłogi. Zrobiła to Dalila i w ten sam sposób zawołała: Samsonie, Filistynowie nad tobą! Lecz on wstawszy ze snu, wyrwał gwóźdź z włosami, jak źdźbło wyrywa się z piasku. Panowie moi, nie wiem, co większe u Samsona, czy głupota, czy miłość ku owej niewieście ? Po tylu dowodach zdrady, komu z was nie byłoby jasnem, że owa niewiasta niewierną? Powinien Samson odezwać się wtedy: Podstępna, chytra niewiasto, tak się umiesz maskować? Tak mi odpłacasz za moją miłość? Gdzież twoja wierność, którąś mi obiecywała ? Chcesz mię zdradzić i wydać w ręce nieprzyjaciół, wywiedziawszy się moich tajemnic? Powi­nien był groźnie odwrócić się od niej, uciec z tego przewro­tnego domu i tak ujść widocznego niebezpieczeństwa. Lecz on nierozsądny tego nie uczynił. Widzi, do czego dąży złośliwa niewiasta. Już trzy razy wydawała go w ręce nieprzyjaciół, już trzy razy naraziła życie jego na straszne niebezpieczeństwo, a przecież jej nie opuszcza. Co gorsza, dochodzi do tak wiel­kiego zaślepienia, że w końcu odkrywa prawdę i mówi do Dalili, że siła jego polega we włosach. Niewierna korzysta z tego od­krycia, zwołuje Filistynów, zastawia sidła, usypia nieszczęśliwego kochanka na swoich kolanach, każe sobie przynieść nożyce i strzyże jego długie włosy; nareszcie odrzuca go od siebie i oddaje w ręce przeciwników, wołając z weselem : Filistynowie nad tobą, Sam sonie! Budzi się Samson, zdaje mu się, że uniknie zasadzki, jak to dawniej było i myśli sobie: „ Wynijdę, jakom przedtem uczynił i otrząsnę się (11). Lecz już było za późno, bo „Pan odstąpił od niego” (12). A więc go związano i zawleczono do więzienia, gdzie umarł. Słuchacze moi, przerzućcie księgi święte, a nie znajdziecie przykładu, któryby lepiej malował głupotę grzeszników. Rozważmy jeszcze nieco powyższe zdarze­nie.

Co właściwie przyprawiło o zgubę nieszczęśliwego Samsona ? Czy sama miłość? Nie! Przyczyną jego zagłady była śmiałość zuchwała i pewność siebie, która kazała mu lekceważyć przy­szłe niebezpieczeństwa, dlatego, że szczęśliwie uniknął dawniej­szych.Wynijdę, jakom przedtem uczynił, a otrząsnę się„. Ten błędny wniosek zawiódł go. Podobne konkluzje są powodem zguby grzeszników, bo nieszczęśliwi zapominają o tym, że na­dejdzie dzień, w którym Pan od nich odstąpi.

Ów młodzie­niec wdał się w kłótnie, i przyszło do rozlewu krwi. Uwięziono go. Gdy go pocieszać będziecie w więzieniu, odezwie się do was: Ojcze mój duchowny, jeżeli mi Bóg dopomoże wywikłać się z tej smutnej historii, ja się już odmienię! Nie pójdę w owe towarzystwa, które mnie przywiodły do tak opłakanego stanu, nie będę grał w karty, ani spojrzę na kostki. — Wychodzi na wolność. Z początku jest ostrożny. Następnie poczyna z wolna zbliżać się do dawnych przyjaciół. — Co by mi się stać mogło? Mógłbym się znaleźć w tych samych potyczkach! Nie boję się, bom już wyszedł raz cało. „Wynijdę, jakom przedtem uczynił,  a otrząsnę się„. Wróćmy do kart i gier! — Niejeden starzec usidłał się w niegodziwe interesy pieniężne. Zachorował. Przy­chodzi doń kapłan, do którego odzywa się starzec: Ojcze, jeżeli odzyskam zdrowie przy łasce Bożej, zobaczysz, że się odmienię! Już nigdy nie popełnię lichwy, która obecnie sumienie moje tak niepokoi, nie będę uciskał wdów i oszukiwał robotników. — Przy­chodzi do zdrowia. Początkowo postępuje ostrożnie — lecz z cza­sem popada w dawne oszustwa i niesprawiedliwości. I co bę­dzie? — myśli sobie. Mógłbym znowu przyjść do kłopotów, — mniejsza o to! — Nie będzie to przecież dla mnie żadna no­wina. „Wynijdę, jakom przedtem czynił, a otrząsnę się„.

Wróćmy do ulubionej lichwy. Tak „wynijdę, jakom przedtem czynił, otrząsnę się” To tałsz, to fałsz, bo „Pan odstąpi od was”. Bardzo zawodzi podobna argumentacja, że ponieważ Bóg mi dotychczas udzielał pomocy, musi mi jej i na przyszłość koniecznie udzielić; trzeba pamiętać o tym, że Bóg nas w końcu opuści, usunie się, ukryje się przed nami. Nie sądźcie, drodzy Chrześci­janie, jakoby się sprzeciwiało miłosierdziu Bożemu, gdyby nas Pan opuścił w godzinę śmierci i zostawił w ręce czartów, jako Samsona w mocy Filistynów. Nie, moi kochani! Czy się może sprzeciwia miłosierdziu Bożemu, że ginie tylu Turków, Żydów, pogan,  schizmatyków i heretyków ? Bynajmniej! A czemu twierdzicie, jakoby się sprzeciwiało temuż miłosierdziu, gdyby zginął chrześci­janin, który nadużywał ciągle łask Bożych? Zresztą zastanówcie się jeszcze nad moim twierdzeniem, które teraz stawiam.

Po­wiadacie, że Bóg będzie was wspierał w godzinę śmierci, bo jest miłosiernym; a ja powiadam, że przeciwnie dlatego, że jest miło­siernym, nie pospieszy wam z nadzwyczajną pomocą. Czy was dziwi to zdanie? czy wam się wydaje nowym i dziwacznym? Dowiodę wam go jasno.

VII Jeżeli Bóg istotnie jest miłosierny, czy ma mieć wzgląd jedynie na zbawienie wasze, czy też na zbawienie całego ro­dzaju ludzkiego? Każdy przyzna, że musi pamiętać o zbawieniu wszystkich. Lecz iluż to ludzi zgorszyłoby się, widząc, że wy po życiu występnym, pełnym bezprawi, umarliście śmiercią szczęśli­wą, jako sprawiedliwi? Iluż to małodusznych zachwiałoby się w wierze? Dobrzy poczuliby chęć porzucenia drogi cnoty, źli by jeszcze więcej tryumfowali. Za jedną zbawioną duszę wiele innych poszłoby na potępienie i utraciłoby niebo.

A więc prawdopodobnie miłosierdziu Bożemu więcej jeszcze zależy na tym, niż sprawiedliwości, aby po największej części źle umierali ci, którzy źle żyli. Inaczej bowiem cały świat napełniłby się zbrodniami, wyludniłyby się klasztory, nastałoby spustoszenie w stanie duchownym; nawet prosty lud śmiałby się z takich Hilaryonów, Makarych, Sabów, Arseniuszów i wszystkich im podobnych, że za tak wysoką cenę nabywali to, co bardzo wielu bezbożnych i wiarołomnych chrześcijan za lada drobnostkę zdobyło. Powiedziałem: bardzo wielu; bo że czasem ten i ów bezbożny kończy szczęśliwie życie, na to się zgadzam, temu nie przeczę. Lecz czegóż to dowodzi?

Jonasza, jak wam wiadomo, wrzucono do wzburzonego morza. Lecz znalazł się wieloryb, który go połknął, a po trzech dniach wyrzucił na brzeg zdrowego i żywego. „I rzekł Pan rybie i wyrzuciła Jo­nasza na suchą“ (13). Czy wy, ośmieleni tym przykładem, wśród  niebezpiecznej burzy morskiej rzeczecie do majtków: rzućcie mnie w głębinę? czy nie uchwycicie się choćby rozbitej deski?

Dla Józefa było więzienie powodem do wyniesienia na pierwszą godność w Egipcie (14). Czy wy dlatego pójdziecie do więzienia, aby zostać sławnymi ? Dla Mardocheusza było oszczerstwo po­wodem, że się wzbił do najwyższych zaszczytów na dworze  perskim (15) Czy przeto wy będziecie się starali o wrogów, by się przez nich wsławić? Niech mi wolno jeszcze będzie przytoczyć jeden przykład. Opowiada Pliniusz, że pewien Falereus choro­wał na upartego raka i napróżno wydał majątek na lekarzy i lekarstwa. Zrozpaczony szukał śmierci wśród walki, ale oto strzała przeszyła mu wrzód i z otwartej rany wyciekł jad i w ten sposób przyszedł Falereus do zdrowia. Czy wy w po­dobnej chorobie będziecie się skrzętnie i troskliwie pytali, czy rzucić celem odzyskania zdrowia? Byłoby to wyraźnem szaleń­stwem! Albowiem człowiek roztropny nie bierze sobie nigdy za regułę postępowania kilku dość rzadkich wypadków. Nie dziwcie się, że ktoś z grzeszników naw raca się w godzinę śmierci i otrzymuje zbawienie. To cud wielki, przez który Bóg podtrzymuje w ludziach nadzieję i chce ich odróżnić od potępieńców, których udziałem wieczna, beznadziejna rozpacz.
Zresztą, na jakiej podstawie moglibyście sobie obiecywać tę wielką łaskę i wyjątkowe szczęście? Gzy macie jakie nadzwy­czajne i specjalne objawienie? Czy może swą ufność opieracie na obecnej intencji, mianowicie, że się opamiętacie przed śmier­cią? Taka intencja nie byłaby żadną zasługą wobec Boga, lecz raczej szyderstwem (16).

Ach, mówcie już raz jasno, wytłumaczcie się, co znaczą słowa wasze: Będę żałował przed śmiercią i po­kutował? Jest to właściwie drwić sobie z Boga i mówić: Panie, przyrzekam, że wtedy dopiero przestanę Cię znieważać, kiedy już do tego nie będę miał ni zdolności, ni czasu. Złożę ci w ofie­rze moje upodobania i namiętności, kiedy już ich nie będę mógł zadowalać. Będę żałował za obrazę Tobie wyrządzoną, kiedy już nie będę mógł grzeszyć. Z konieczności będę się mu­siał wreszcie wyspowiadać i wyznać, żem zbłądził, powstając przeciwko Tobie; wtedy to dopiero uczynię, kiedy mi śmierć stryczek lub nóż podsuwać będzie pod gardło. Zresztą nie po­rzucę grzechów, dopóki mnie same nie opuszczą. Oto, co wart wasz przeklęty zamiar upamiętania się w godzinę śmierci.

I czyż za podobny akt postanowienia, który wychodzi na zniewagę Bożą, miałby was Pan wynagradzać? Nie, nigdy! A więc pod­dajcie się, boście pokonani. Złóżcie broń i tarczę i chodźcie jako jeńcy, a ja was w tryumfie poprowadzę do stóp Ukrzy­żowanego, byście tu pozostali na zawsze. Albowiem nie w go­dzinę śmierci, lecz teraz przyrzekam wam miłosierdzie.

VIII. Nie rozumiem, dlaczego się tyle namęczyłem i dowo­dziłem, jak bardzo zawiodą się ci wszyscy, którzy nawrócenie swoje odkładają na godzinę śmierci. Kiedy taka poprawa nie jest niczem innem, jak nawróceniem się pod wieczór. A cóż mówi Pan o tych, którzy , nawrócą się ku wieczorowi? (16). Oto dalsze jego słowa:będą mrzeć głód, jako psi (17). Roz­maicie to miejsce tłumaczą — lecz ja podam jego znaczenie duchowne według niektórych egzegetów. „Ty — mówi Bóg do grzesznika — obchodziłeś się ze mną, jako ze psem, ja też obejdę się z tobą podobnie!” Dobrze wiecie, jak to ludzie obcho­dzą się z psami. Siedzicie sobie przy stole, zbliża się pies, po­czyna skakać wokoło i skomli, abyście mu jaki kęs rzucili. Czy może dla niego wybieracie najlepszy przysmak ze stołu? Nie! Rzucacie mu coś podlejszego; dla siebie zatrzymujecie mięso, psu dajecie kości, resztki i odpadki najlichsze. Tak niektórzy obchodzą się z Bogiem. Zawsze dla Niego zachowują gorsze  rzeczy!

Dla siebie wybierają wiek kwitnący, świeży, najlepszy. Kiedy są młodzieńcami, starają się bawić, swywolić i dogadzać swoim namiętnościom. A co Bogu pozostawiają? Ostatnie lata starości, ostatnie dni życia swojego! Chcą, prawda, wzywać Pana, lecz jakim oddechem? Ostatnim, t.j. oddechem zgniłym i smrodliwym. Jako psu chcą zostawić Bogu same resztki. — Tak? — mówi Bóg do grzesznika. — Toś się ze mną obcho­dził jako ze psem? Dobrze, dobrze — i ja się tak z tobą obejdę.

Nawrócisz się ku wieczorowi”. Nadejdzie wieczór, nadejdzie ów ostatni ucisk i konanie. Będę się wówczas przyglądał, kiedy cię choroba przykuje do łóżka, jako psa skrępowanego łańcu­chem; będę słyszał twe głośne szczekanie. Będziesz mnie błagał o pomoc, będziesz jęczał i narzekał. Czy myślisz, że ci wtedy udzielę tej potężnej pomocy, której się nawet zatwardziałe serce nie oprze? Znaczyłoby to tyle, co dać ci lepsze kęsy.

Nie spodziewaj się takowych. Udzielę ci pomocy zwyczajnej, zwanej dostateczną, t. j. tej łaski, przy pomocy której mógłbyś, absolutnie mówiąc, podźwignąć się z grzechów. Ponieważ je­dnak przywykłeś do złego i popadłeś w zgubne nałogi, nie zdo­łasz się dźwignąć. Spodziewaj się odemnie jedynie gorszych kęsów. Obchodziłeś się ze mną, jak ze psem i ja się też z tobą obejdę podobnie. „Nawrócisz się ku wieczorowi i będziesz marł głodem, jako pies*. Grzesznicy, szanujcież więcej Boga, nie traktujcie Go jako psa, bo źle skończycie: „W grzechu wa­szym pomrzecie„.

IX. Posłuchajcie ze świętą bojaźnią przykładu, który wam teraz opowiem. Pewien niemoralny szlachcic sławnego rodu za­kochał się w jednej murzynce i trzymał ją w domu przez wiele łat dla dogadzania chuciom swoim, nie zważając na surowe upomnienia kapłanów i życzliwe przedstawienia przyjaciół. Ktokolwiek mu radził oddalić z domu tę osobę, otrzymywał szorstką i gniewną odpowiedź: „me mogę”, jak gdyby chciał wmówić w ludzi, że grzechy stały się u niego koniecznością natury. Ponieważ nie chciał porzucić tej przewrotnej towa­rzyszki, więc jak to zwykle bywa, nadeszła śmierć i ona doko­nała rozdziału. Zachorował ten nieszczęśliwy w kwiecie wieku i musiał się położyć do łóżka. Ponieważ choroba była niebez­pieczna, wezwano doń jednego zakonnika, osobiście mi znanego, aby go przygotował na drogę wieczności. Zbliża się ksiądz do łóżka, pozdrawia chorego, stara się swym roztropnym postępowaniem zjednać jego zaufanie. Wiem dobrze, mój Panie, że jeszcze tak źle nie jest, że jeszcze można mieć nadzieję. Jesteś w kwitnącym wieku i silnie zbudowany. Wielu przebyło szczę­śliwie podobną chorobę — lecz i wielu na nią umarło. A lubo żywimy tę błogą nadzieję, że będziesz należał do szeregu pierwszych, to czemu byś nie miał przygotować się na śmierć, jak gdybyś należał do drugich? Powiedz mi, Ojcze — rzekł z ufnością chory, — co mam czynić, a posłucham Cię. Widzę, że stan mój jest groźny, groźniejszy, niż sobie wyobrażasz, a cho­ciaż źle żyłem, pragnę wszelako dobrze zakończyć. Po tych sło­wach nowa otucha wstąpiła w serce poczciwego zakonnika. Chciał więc czym prędzej usunąć z pokoju przedmiot jego grze­sznej znajomości, bo chory trzymał przy sobie ową murzynkę pod pozorem tej, to znowu innej posługi, co budziło największy wstręt w duszy zakonnika i sprawiało mu zakłopotanie. Mimo to radziła roztropność domagać się od chorego najpierw lżej­szych rzeczy i w ten sposób przygotować go do trudniejszych ofiar. Rzekł więc doń: Ponieważ, jak widzę, łaska Boża poru­szyła twe serce, więc pragnę z tobą otwarcie pomówić, jak mi to nakazuje świętość mego urzędu i troskliwość o dobro twoje duchowne. Już cię wszyscy lekarze opuścili, musisz przeto upo­rządkować i oczyścić swoje sumienie, bo tylko kilka godzin pozostaje ci jeszcze życia. A więc musimy się spieszyć, — rzekł chory; cóż mam tedy uczynić? Może masz — rzekł kapłan —jakiego wierzyciela? Miałem ich, lecz już wypłaceni. — Czy może jesteś obowiązany do jakiego zwrotu cudzej własności ? Jużem wszystko wynagrodził. Czy przebaczasz tym, którzy cię obrazili? Przebaczam Czyś gotowy prosić o przebaczenie tych,, których obraziłeś? Tak. Czy pragniesz, jak przystało na chrześcijanina, przyjąć Sakramenta św., uzbroić się przeciwko pokusom złego ducha? Chętnie je przyjmę, jeżeli Ojciec du­chowny zechce mi ich udzielić. Wiesz jednak, że mi tego uczy­nić nie wolno, dopóki nie oddalisz owej dziewczyny. Tego, Ojcze, uczynić nie mogę, nie mogę. Na Boga, co mówisz? Nie mogę. Dlaczego nie możesz? Możesz i musisz to uczynić, mój Panie łaskawy, jeżeli chcesz duszę swą uratować. — Powiadam, nie mogę. Czy nie wiesz, że będziesz musiał rozłączyć się z nią wkrótce ? Czy ci tak ciężko przychodzi dobrowolnie to wyko­nać, co w każdym razie stać się musi? Nie mogę, Ojcze, nie mogę Jak to? Czy nie uczynisz tego dla Boga, który dał się za ciebie ukrzyżować i dom aga się obecnie tego od ciebie? Dla ciebie Go przeszyto włócznią, dla ciebie krwią się pocił i umarł. Patrz oto na Niego! Czy cię Jego widok nie porusza i nie przejmuje żalem ? Nie mogę, jeszcze raz powtarzam , nie mogę! Ależ nie będzie ci można udzielić Sakramentów św .! Nie mogę. _ Utracisz niebo! — Nie mogę. Dostaniesz się do piekła! Nie mogę. Czy to podobna, bym z ust twoich innego słowa nie usłyszał? Biedny człowiecze, słuchaj. Czy nie lepiej stracić jedynie niewiastę, niż honor, duszę i ciało, życie i wieczną szczę­śliwość, Królowę niebios, Maryę i Chrystusa ? Czy chcesz być pochowanym po śmierci na wzór wyklętego, jako bydlę? Na te słowa jęknął nieszczęśliwy i jeszcze raz zawołał: Nie mogę! Na­stępnie dobył ostatnich sił, objął rękami bezbożną niewiastę i z rozpalonym obliczem i donośnym głosem wypowiedział sło­wa, do których nic nie dodaję, ani nie ujmuję : Ona była radością moją w życiu, ona jest moją pociechą przy śmierci i będzie moim weselem przez całą wieczność. Przyciskał gwałtownie do siebie przedmiot grzesznej miłości i wyzionął ducha, już to wskutek powiększenia się choroby, już to wskutek silnego, na­miętnego wzruszenia.

Czyście zrozumieli, moi Słuchacze? Patrzcie, jak wołają w godzinę śmierci zatwardziali grzesznicy: Nie mogę. nie mogę! A dlaczego? Gdyby rzeczywiście chcieli, czyżby również nie mogli? Tego nie twierdzimy, bo Bóg nie odmawia nikomu łaski dostatecznej; ale dla nałogowego grzesznika potrzeba czegoś więcej, niż łaski dostatecznej. Jemu potrzeba owej łaski, którą, św. Augustyn nazywa „zwycięską”; jemu potrzeba łaski, która by złamała jego przewrotność, pokonała upór i zatwardziałość; jemu potrzeba łaski skutecznej. Do udzielenia zaś tej łaski nie jest obowiązany Bóg ani na mocy Opatrzności, ani na mocy Odkupienia — może jej odmówić człowiekowi, jeżeli Mu się podoba. I czyż nie jest słuszną i sprawiedliwą rzeczą, aby jej odmówił tym, którzy tyle razy Jego głosem wzgardzili? Mówili Bogu: „Idź precz od nas i wiadomości dróg twoich nie chcemy” (19).

Idźcie i nawołujcie ludzi do pokuty! Co wam niektórzy z nich powiedzą? Nie mogę, nie mogę! Jeżeli teraz oddalę z domu ową dziewczynę, to powstaną różne podejrzenia. Zwróć­cie cudze dobro! Nie mogę! Gdybym to uczynił, zrujnowałbym moje gospodarstwo. Odwołaj oszczerstwa! Nie mogę, bobym po­padł w niesławę. Pojednaj się, na Boga miłego, z twoim nie­przyjacielem! Nie mogę, bo mi straszną wyrządził krzywdę. A więc ciągle się bronią i zasłaniają owym frazesem:„ Nie mo­gę”.  – Zaślepieni! Oby kiedyś ten wasz uroczysty pozór nie stał się smutną prawdą! Mówi św. Augustyn(20)): „Kto nie chciał dobrze czynić, kiedy mógł nie będzie mógł wtedy właśnie, kiedy zechce”

Drodzy Chrześcijanie, starajcie się wszelkiemi siłami współdziałać z łaską Bożą, póki czas macie. „Napełnieniśmy rano miłosierdzia twego” (21). Nie czekajcie wieczora, nie zwlekajcie. Ci bowiem, którzy nawrócą się ku wieczorowi, będą mrzeć głód jako psi: mianowicie przyjdą nieszczęśliwi za późno, kiedy już będzie po uczcie, kiedy stół będzie próżny.


O. Paweł Segneri – KAZANIA WIELKOPOSTNE. PRZEŁOŻYŁ Z WŁOSKIEGO Ks. DR. JAKÓB GÓRKA PROFESOR SEMINARYUM BISKUPIEGO W TARNOWIE. Tom I. Tarnów 1906 r.

Przypisy:
1) 3. Król. 20, 3 1 -3 2 .
2) Exod. 8, 8.
3) Tamże 9.
4) Tamże 10.
5) Tom ult. Euseb. epist. ad Damas.
6) Serm. 67. De temp.
7) Ekkli 39, 33.
8) Apok. 12, 12.
9) Sędz. 16, 9.
10) Tamże 10.
11) Sędziów 16, 20.
12) Tamże,
13) Jon. 2, 11.
14) Gen. 40 i 41.
15) Est. 32.
16) Che una tale intenzione fosse di ossequio verso Dio, non di scherno?

17) Ps. 58, 7.

18) Tamże.

19) Job. 21, 14.

20) L. 3. de lib. arbitr. c. 18.

21) Ps. 89, 14.


ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Create a website or blog at WordPress.com

%d blogerów lubi to: