W praktyce miłości czynnej są jeszcze trzy zasady i warunki, które wiernie wypełnić trzeba, a które stanowić będą przedmiot tej medytacji.
Pierwszą zasadą jest, aby nigdy nie sądzić Boskiego względem nas postępowania. Oddawszy się raz Bogu, przyjęliśmy zarazem na siebie ten obowiązek, wobec nieskończonego Majestatu Boskiego, aby nie badać Jego zamiarów, nie zastanawiać się i nie zgłębiać przyczyn i powodów , dlaczego w ten a nie w inny sposób, Bóg te zamiary Swoje względem nas przeprowadza. Obowiązani jesteśmy zaufać Jego nieskończonej mądrości i wierzyć mocno, że Bóg żadną miarą mylić się nie może, co do sposobów działania; a które w każdym razie zmierzają do powiększenia Jego chwały a naszego uświątobliwienia. Powinniśmy wreszcie bezwzględną ufność w dobroci Jego pokładać, uważając jego pozorną czasem względem nas surowość, jako konieczny i nieodzowny warunek, który ma dobro i szczęście nasze na celu.
Gdy się oddajemy Bogu, cóż Mu wtedy przynosimy w daninie? Największą nędzę, słabość i wszelkiego rodzaju niedoskonałości, które On jeden uleczyć potrafi; a których my nawet po największej części wcale nie znamy, ani ich źródła, ani też ich ilości i siły; przynosimy Bogu niezliczone błędy, usterki i nałogi, do których bezwiednie przywiązani jesteśmy, i w gruncie rzeczy za nic w świecie nie chcielibyśmy się ich pozbyć.
Tego rodzaju chorzy na duszy, gdyby choć chwilę zastanowić się chcieli, sami uznaliby z łatwością, że powinni bezzwłocznie na choroby swoje szukać ratunku i lekarstwa u takiego lekarza jedynie, którego wiedza, mądrość, dobroć i miłosierdzie są bez granic. Takim lekarzem jest naturalnie Bóg tylko; z całem też zaufaniem do Niego udać się należy; On najskrytsze tajniki duszy przeniknąć potrafi; powinniśmy Mu zostawić pod tym względem, najzupełniejszą swobodę działania; niechaj nędzę naszą zgłębi aż do dna, niechaj użyje ognia i żelaza, i choćby jakichkolwiek najostrzejszych narzędzi, byle wytępił z korzeniem wszelkie złe nasiona, które wrosły głęboko w duszę naszą. Tego rodzaju kuracja, bez wątpienia nad wyraz bolesną bywa; lecz innego sposobu niema; musimy z zamkniętemi oczyma poddać się Boskim wyrokom i zgodzić się na wszystko, co Bóg względem nas postanowi; a gdy za łaską Jego odzyskamy zdrowie, wtedy inaczej o wszystkiem sądzić będziemy.
Droga miłości, jest drogą wiary, więc tem samem drogą zaciemnioną i nieraz trudną: i to właśnie całą jej zasługę stanowi. Postępujemy po niej z zawiązanemi oczyma, nie wiedząc gdzie jesteśmy i dokąd nas Bóg prowadzi. Rozum nasz nic tutaj odkryć ani zbadać nie może; od początku aż do końca, musimy nieustannie składać Bogu ofiarę z naszych pojęć i zapatrywań. Pod koniec życia dopiero i to zazwyczaj aż w godzinie śmierci poznajemy i widzimy jasno, dlaczego Bóg prowadził nas przez życie całe tą, a nie inną drogą.
Gdy Bóg rozkazał Abrahamowi, aby Mu jedynego syna poświęcił, to dziecię ukochane, z którego szczepu miał się podług danej obietnicy, Mesyasz urodzić, zamiary Boże były przed nim zakryte; ten święty patryarcha nie wiedział i nie przeczuwał wcale jaki obrót weźmie ten na pozór straszny rozkaz Boski. Gdyby był Abraham zastanawiał się nad tym, wprost przeciwnym prawom natury rozkazem Boskim; gdyby był szukał sposobów pogodzenia tego rozkazu, z daną mu poprzednio obietnicą; gdyby był słuchał głosu swego ojcowskiego serca; gdyby był na koniec wołał i pytał się Boga, za co Izaak na tak straszny wyrok został skazany i przez co on sam zasłużył na tak wielką karę, że tego wyroku musi być wykonawcą: wtedy ta wielka ofiara jego nie miałaby była wartości, nie byłaby wcale miłą Bogu i nie przymnożyłaby Mu tej chwały, jaką Bóg odnosi z bezwzględnej naszej ufności w Jego miłosierdzie i wszechmoc.
Bóg przyjął mile tę ofiarę Abrahama, opartą na gorącej ku Niemu miłości i w nagrodę ochotnego posłuszeństwa,, tejże samej chwili na miejscu zamierzonej ofiary, potwierdził świętemu Patryarsze daną mu obietnicę, szczególniejszej opieki i błogosławieństwa Swojego, względem jego pokolenia.
Gdyby był Abraham ociągał się z tą swoją ofiarą, i jak wyżej powiedzieliśmy, szukał naturalnych sposobów niepoddania się woli Bożej; byłby się stał niegodnym wspaniałego tytułu, „Ojca wierzących”: byłby się rozminął z drogą miłości i wiary, po której wiernie do tej pory kroczył; i nigdy nie byłby osiągnął tego stopnia doskonałości, który mu Bóg przeznaczył; któż zdoła w reszcie przewidzieć i obliczyć te wszystkie fatalne skutki, które byłoby ściągnęło jego nieposłuszeństwo, tak na niego samego jak i na jego pokolenie,—nieposłuszeństwo i rozumowania, w równej mierze próżne i fałszywe, jako też szkodliwe, niebezpieczne i złudne. Oby ten piękny i znakomity przykład, nigdy nie wychodził z pamięci naszej, i oby nam służył w potrzebie do zwalczania i przytłumiania nierozumnej ciekawości, w badaniu skrytych sądów i zamiarów Bożych!
II.
Ten sam powód, który nam zabrania roztrząsać sprawy i wyroki Boże, zakazuje nam również zbytecznego zajmowania się samymi sobą; skrupulatnego badania według własnych poglądów, stanu naszej duszy, czy robimy postępy na drodze doskonałości i czy Bóg jest z nas zadowolony.
We wszystkich tych badaniach i pełnych niepokoju zwrotach ku samym sobie, jest zazwyczaj bardzo wiele miłości własnej; co więcej nic łatwiejszego jak pod tym względem popaść w pomyłkę lub złudzenie; bo albo zarozumiałość zbytecznie pochlebiać nam będzie, lub też małoduszność i pewna obawa przedstawi nam stan naszej duszy w fałszywem świetle, w gorszem jak jest rzeczywiście.
Powinniśmy pod tym względem polegać najzupełniej na tych dwóch dowodach i oznakach, które żadną miarą oszukać nas nie mogą, a tymi są: najpierw głos Boży, który każda dusza miłująca Boga odczuwa, przez spokój wewnętrzny i pewnego rodzaju nieokreślone, lecz sercem tylko odczute wrażenie, że jest w zgodzie z Bogiem i sumieniem swojem; następnie zdanie przewodników i przełożonych naszych którzy nam pod tym względem zawsze odpowiedzą o tyle, o ile to jest potrzebne do uspokojenia naszego. Bóg, jeśli to uzna za stosowne, tysiączne posiada sposoby do uspokojenia duszy i zachęcenia jej do postępowania w dobrem , leżeli nie oświeci jej Sam osobiście, przez wpływy wewnętrzne, to wtedy, znakiem to jest, iż chce aby ta dusza poddała się w pokorze zdaniu tych, którzy jej miejsce Jego na ziemi zastępują.
Zdarza się czasem, że dusza w prostocie i szczerości dziecięcej, żąda od Boga pewnego zapewnienia; takie żądanie pochodzi zazwyczaj z natchnienia Boskiego, i wówczas tę prośbę zawsze Bóg wysłuchuje. Najczęściej jednak jest ono wynikiem próżnej ciekawości, brakiem zupełnego i całkowitego oddania się Bogu i wrodzonym wstrętem, jaki przeważnie wszyscy uczuwamy, do zapomnienia o sobie.
Dla tej to przyczyny te nieumartwione dusze zamęczają swoich spowiedników i dyrektorów, nieustannemi pytaniami co do stanu ich sumienia i każą sobie niezliczone razy jedną i tę samą rzecz powtarzać.
Pragnienia zapewnień co do stanu łaski, mają miejsce zazwyczaj, nie w początkach nawrócenia; wówczas bowiem zawsze prawie, Bóg te początkujące dusze napełnia niewymowną słodyczą wewnętrznego pokoju; nie mają więc potrzeby powątpiewać czy są w zgodzie z Bogiem. Ale później, gdy Bóg te słodycze odejmie, gdy pozornie odsunie się od duszy na czas nieograniczony, nawiedzając ją rzadko kiedy, i to na krótką chwilę; gdy natomiast ogarną ją pokusy, oschłości i udręczenia wewnętrzne: wtedy mimowolnie budzi się w niej obawa czy jest na dobrej drodze, lub też czy przez, własną winę z niej nie zboczyła; wtedy to w najwyższym niepokoju rozważa i bada stan swego sumienia, nie mając odwagi wstąpić na ciasną, stromą i ciemną drogę wiary i prawdziwej miłości! Wszystkie bowiem jej uczucia i wrażenia, które poprzedziły jej stan obecny, prawdziwie godny pożałowania, były przygotowaniem tylko, aby ją umocnić do przetrwania ciężkich prób i doświadczeń. Jakżeż niebezpieczną jest wówczas rzeczą, własnym sądom podlegać! i w tem usposobieniu wewnętrznego rozstroju, zamiast słuchać głosu Bożego, przełożonych i dyrektorów naszych, wierzyć raczej podszeptom rozbujałej wyobraźni, miłości własnej i złego ducha.
Przyjmijmy to sobie za gruntowną zasadę w życiu, aby nigdy nie wydawać o sobie sądu ani złego ani dobrego, w wyżej wymienionych sprawach, dotyczących stanu naszej duszy; ponieważ pod tym względem nigdy dostatecznego światła mieć nie będziemy. Bóg chce i wymaga, abyśmy podlegali zdaniu innych w tym względzie; inaczej nie znajdziemy nigdy upragnionego wewnętrznego spokoju.
Jest to zarazem nieomylny środek trwałego utrzymania się w łasce Bożej i skutecznego wytępienia miłości własnej.
Duszom , które się tej drogi trzymają Bóg zawsze towarzyszy, pomocą Swoją wspiera i hojnie wierność ich nagradza.
III.
Trzecią zasadą jest, aby się nie trwożyć i nie przerażać żadnem niebezpieczeństwem, żadną pokusą, ani też pozornem opuszczeniem przez Boga.
Nie ulega wątpliwości, że stokroć łatwiej jest drugim przedstawić, jak samemu wykonać tę rzecz tak niezbędną w życiu; niemniej jednak całej siły woli ku temu przyłożyć potrzeba i wierzyć, że z Bożą pomocą zawsze zwyciężymy i nic nas pokonać nie zdoła. Zresztą ta ostatnia zasada wypływa sama z siebie i jest koniecznym warunkiem i wynikiem dwóch poprzednich, o których wspominaliśmy w pierwszym i drugim punkcie tej medytacji; ktokolwiek więc postanowił szczerze, nie sądzić Boskich względem siebie zamiarów, ani też nic wyrokować samowolnie o stanie swojej duszy, temu wykonanie tej zasady żadnej nie przedstawi trudności; zazwyczaj bowiem główną podstawą naszego niepokoju i nieuzasadnionej obawy, są te niewłaściwe sądy, które pozwalamy sobie wydawać tak względem Boga, jak i względem nas samych .
Trudno zaprzeczyć, że w tej walce nie brakuje nam silnych przeciwników.
W pierwszym rzędzie szatan wspólnie z naszą miłością własną, wszelkich dokładają starań, aby nas z tej drogi zawrócić! Przedstawiają nieustannie wyobraźni naszej, przepaści, rozmaite grzechy i świętokradztwa, na jakie tym sposobem dobrowolnie narażamy.
Szczególnie szatan, ten zacięty wróg naszej duszy, chciałby nam wydrzeć deskę ratunku, jaką mamy w przełożonych i w przewodnikach naszych; dlatego też ile możności stara się nas ku nim uprzedzić, wpajając w nas przekonanie, że kierując nami niewłaściwie, niezawodnie nas zgubią i na zatratę duszy narażą!
Straszne i pożałowania godne położenie jest tej duszy, która dręczona bywa rozpaczliwemi pokusami w tak silnym stopniu, że wyobraża sobie, a nawet jest prawie pewna, że na nie zezwoliła. I cóż jej wtedy czynić wypada? Gdyby na własnem polegała zdaniu, rozpacz jej przybierałaby coraz większe rozmiary; jedynym zatem dla niej ratunkiem, jest słuchać ślepo sądu spowiednika i kierowników sumienia; a tem samem wbrew własnym pojęciom i własnej wyobraźni, zobowiązać się mocnem postanowieniem, nie przywiązywać wiary do swoich przekonań, wzgardzać i odrzucać podszepty złego ducha; który gdyby się przy własnem upierała zdaniu, tą drogą bardziej jeszcze niżeli samą pokusą, mógłby ją na wielkie niebezpieczeństwo narazić.
(…)
Czem więcej wyrzekamy się siebie i zapominamy o sobie, tem bardziej odnajdujemy się w Bogu.
Gdybyśmy przeciwnie w skutek obawy o zbawienie naszej duszy, kierowali się własną wolą, i poddając się uczuciom rozpalonej a zbłąkanęj wyobraźni, szukali innego przewodnika, któryby ulegał pojęciom naszym i słuchając podszeptu złego ducha opuszczali Komunię świętą: wtedy najniezawodniej zeszlibyśmy z drogi miłości, i pod pozorem zapewnienia sobie zbawienia, utracilibyśmy nie tylko najpewniejszy środek zdobycia doskonałości chrześcijańskiej, lecz co gorsza łatwo moglibyśmy się narazić na wieczne potępienie.
Jak to wspominaliśmy wyżej, w innych medytacjach, ofiarę tego rodzaju, tylko za wyraźnem natchnieniem Bożem robić można; Bóg Sam jeśli tego po nas wymagać będzie, postawi nas w takich okolicznościach, że stanie się to dla nas nieodzowną i konieczną serca potrzebą Poza tem, myśli podobne są wprost bezużyteczne a nawet szkodliwe. Jeżeli jednak Bóg wtej chwili żąda od nas, abyśmy Mu się całkowicie oddali, powinniśmy to bez wahania uczynić, nic nie wyłączając i żadnych nie robiąc zastrzeżen.
O! Boże mój! jedyna miłości moja, jeżeli taką jest wola Twoja, jak najchętniej się z nią godzę, i nie chcę nawet wiedzieć, czem jestem i co się ze mną stanie, i jak mną w przyszłości rozporządzić raczysz; lecz to jedno tylko mam pragnienie, aby ta moja ofiara, ta zupełna ufność w miłosierdziu Twojem , otworzyła mi drogę do Twojej świętej miłości!
O miłości do Boga w praktyce
Ks. Jean Nicolas Grou T. J. – Rozmyślania o miłości Bożej. Warszawa 1910.
Skomentuj