Praktyka nabożeństwa do Najśw. Serca Jezusa (Cz.2) – Metoda poświęcenia się Najświętszemu Sercu


 

§ 2. Metoda.

Proste, jakeśmy dopiero co widzieli, jest okre­ślenie prawdziwej świętości. „Synu mój, porzuć sa­mego siebie, a znajdziesz mnie.“ Prosta więc też będzie metoda prowadząca do niej. Ta, którą poda­jemy, nie jest ani kłopotliwa ani zawiła.

Obejmuje ona poświęcenie się Bożemu Sercu, oddanie się całkowite i na wieczne czasy, oraz PEŁNE PRAKTYKOWANIE JEDNEJ Z DZIEWIĘCIU „PRZYSŁUG”, ażeby uwidoczniać i ożywiać tę ofiarę z samego siebie. Wymaga jeszcze warunku przedwstępnego, który chcemy wyłożyć.

I. Warunek wymagany

Warunkiem koniecznym to nic innego, jeno wola zdecydowana do zupełnego oddania się, które w Jezusie Chrystusie miałoby swój jedyny przedmiot, jedyne swoje źródło, swą jedyną nagrodę .

Oddanie się winno być zupełne, powiadamy. Bo życie poświęcenia nie dopuszcza podziału, nie cierpi obok godzin, w których zapominamy o sobie, godzin, w których siebie szukamy. Winno więc to oddanie samego siebie rozciągać się na całe życie. Je­dnakże możliwe są w nim stopnie natężenia. Zwró­cimy na nie uwagę niżej.

Rzecz jasna, że celem ostatecznym tego oddania się nie mogłoby być Najśw. Serce, gdyby jego przed­miot był inny, niż sam Jezus Chrystus, jego osoba czcigodna lub jakiś rodzaj jego służby.

Powinno w Chrystusie mieć jedyne swoje źró­dło. Gdyby wypływało z widoków ludzkich, jak­ żeby mogło prowadzić do świętości, której jedyną podwaliną jest Chrystus Pan?

Wreszcie w Jezusie Chrystusie powinno znajdo­wać wyłączną swoją nagrodę . Tracić będzie w istocie cechę szczerości w miarę, Jak oglądać się będziemy na samych siebie.

Należy się tutaj obawiać trojakiego szukania sa­mego siebie. Można się przywiązać: do czci wła­snej , a najwięcej schlebia nam ta, którą zjednywa cnota; — do czułej wdzięczności tych, któ­rym czynimy dobrze; — do radości, do  pocie­chy wewnętrznej, której doświadczamy w służ­bie Bożej.

Nasze poświęcenie się powinno być wyswobo­dzone, wolne od tych przywiązań; niezależne od wszelkiej próżności, od wszelkiego dogadzania mi­łości własnej.

A poświęcenie tak pojęte powinno wypływać z silnego postanowienia woli. Nie wystarczy poryw zapału, nie wystarczy po­przestać na świętych zachciankach. Potrzeba umieć przyrzekać i dotrzymać.

Niestałość w postanowieniach jest faktem upo­karzającym, który nas demoralizuje, podkopuje energię potrzebną do dobrych uczynków. Nie obowiązujmy się bez rozwagi do ofiar, których nie domaga się ścisły obowiązek. Obliczmy się uczciwie ze swymi zasobami duchowymi. Niedobór szczerze uznawany pod­nieca do pracy wyrównawczej. Urojony stan czynny bilansu usypia ducha w fałszywym i bezpłodnym spoczynku.

Zamiast głosu schlebiającego nam i przedstawia­jącego nas lepszymi, niż jesteśmy, słuchajmy raczej w głębi swego wnętrza głosu, który wyrzuca nam obojętność i ospalstwo i wytyka nam nasze tchórzo­stwo. Przyznając się bez ogródek do swych braków, pozbędziemy się ich w końcu.

Jeśli więc szczery rachunek sumienia prowadzi nas do wniosku, że nie dopełniamy warunku wstęp­nego, starajmy się go najpierw urzeczywistnić, nie obiecując na razie nic innego.

 

 

II. Ćwiczenia

Wskazaliśmy je na początku tego paragrafu. Nie są one nowe. Nie wymagają dla siebie żadnej cząstki naszego czasu. Rzecz główna, by je dobrze zrozumieć.

A. Poświęcenie się Boskiemu Sercu.

Mieliśmy już sposobność zaznaczyć, że nie poj­mujemy tutaj aktu poświęcenia jako proste tylko od­mówienie, choćby pobożne, formuły wyrażającej hołd lub przeproszenie za wyrządzone krzywdy. Chodzi tutaj o zobowiązanie się, oparte na dokładnym i doj­rzałym namyśle; o przyjęcie na siebie obowiązku, którego treść i doniosłość rozważyliśmy wszechstron­nie, którego ciężary bierzemy lojalnie na siebie, który mamy sobie za punkt honoru i z którego możemy nawet po dostatecznym doświadczeniu i za radą roz­tropnego kierownika sumienia uczynić przedmiot ślubu.

Podobne zobowiązanie się nadaje szczególniejsze znaczenie całemu życiu. Czyni z nas według pięknego wyrażenia błog. O. de la Colombiere nowy twór mi­łości Bożej.

Jest to akt poświęcenia, oddania się, jak go pojmował ten sługa Boży i św. Małgorzata Maria. Kto oddaje się w taki sposób, ten przyrzeka żyć cał­kowicie dla Najśw. Serca, ten składa mu prawdziwą ofiarę z siebie, by prowadzić życie poświęcenia w ścisłym znaczeniu tego wyrazu, poświęcenia się czystego i bezinteresownego na służbę Sercu Jezu­sowemu, poświęcenia mającego wszystkie znamiona wyżej opisane.

Chociaż to oddanie się powinno mieć od po­czątku wymienione cechy, można je jednak wyobra­żać sobie więcej lub mniej skutecznym i płodnym.
Można w nim rozróżniać stopień wyższy, idealny, który jest celem ostatecznym pragnień i dążeń duszy, szczytem, ku któremu się wspina, oraz stopień niż­szy, możliwy do osiągnięcia od razu, już teraz.

O czymże nie myślała św. Małgorzata Maria, kiedy w swym akcie poświęcenia oświadczała, „że oddaje się i poświęca Najśw. Sercu, by odtąd każdą częścią swego jestestwa czcić jedynie to Serce, ko­chać je i wielbić, że postanowieniem jej nieodwołalnym należeć całkowicie do niego i czynić wszystko dla jego miłości!

A błog. O. de la Colombiere z jaką świadomością ofiary, składanej z samego siebie, pisał te słowa: „Poświęcam się Boskiemu Sercu twemu w sposób najdoskonalszy i w mierze najszerszej, jaka dla mnie możliwa… Uchowaj Boże, by skarbem moim było kiedykolwiek co innego niż jego ubóstwo, moją rozkoszą co innego niż jego boleści, moją miłością kto inny niż On sam! Nie, nie, Zbawicielu ukochany, nigdy nie oderwę się od Ciebie i tylko do Ciebie będę zawsze przywiązany.

Inni, daleko mniej posunięci w doskonałości od tych dwóch bohaterów, mogą z wszelką prawdą i szczerością przyswoić sobie te same wyrażenia, nadając im doniosłość, na jaką pozwala ich położe­nie obecne, z mocną nadzieją zdobycia się na coś lepszego w przyszłości. Byle tylko w jakiś sposób ofiara ich obejmowała WSZYSTKO .

Z tego punktu widzenia można by, zdaje się nam, rozróżnić trzy główne sposoby zapominania o sobie czyli oddawania się Chrystusowi Panu.

PIERWSZY wyklucza wszelkie przywiązanie czysto ludzkie i wszelkie pierwszoplanowe szukanie osobistego zadowolenia. Czy uczynek ma wielkie lub małe znaczenie, nigdy, jeśli tylko speł­niam go z rozwagą, pobudką do niego wyłączną lub przeważającą nie będzie zadowolenie czyli przyjemność, którą mi sprawia. Na tym stopniu przyj­mujemy jeszcze rozumną miarę pociechy i zadowo­lenia, nie chcemy jednak szukać tych satysfakcji, chyba że wyższy cel przyświeca działaniu.

Stopień ten dodaje do obowiązku bardzo nie­ wielką miarę ofiary stałej. Rozkosz umiarkowana od­grywa rolę pożyteczną, która czyni godziwym ubie­ganie się o nią. Jednakże jest tylko dobrem porządku niższego, którego łatwo można nadużyć. Otóż na tym pierwszym stopniu zaparcia się odmawiamy sobie w sposób ogólny przyjemności nawet dozwolonej, jeśliby poza nią pobudka wyższego porządku nie uszlachetniała naszych zabiegów o tę przyjemność.

DRUGI sposób wyłącza ubieganie się dobro­wolne o jakąkolwiek przyjemność osobistą i nie pozwala zatrzymywać się świadomie przy tych, które samorzutnie się nastręczają.

Zrozumiejmy to dobrze. Co innego ubiegać się o przyjemność osobistą, co innego dopuszczać dla racji wyższej rozrywkę, wypoczynek, uciechę. Staję przed pięknym krajobrazem. Wpatruję się weń i po­dziwiam go. Ten widok, który mi sprawia uciechę, czy nie może mię wznieść do Boga? Jeśli Jego tam odkryję i jedynie Jego chcę miłować w tym wi­doku, nie masz tam szukania siebie.

— A te pociechy serdeczne, te słodkie uczucia, te rozkosze, których doznajemy niekiedy, modląc się do Boga, służąc mu, poświęcając się dla niego? Są to pomoce, podpory opatrznościowe, które odrzucać byłoby na ogół nieroztropnie, kiedy Bóg je ofiaruje naszej słabości. Nie należy jednak przywiązywać się do nich. Przyjmując atoli te łaski z pokorną wdzięcznością, unikajmy zwrotów do próżnego upodobania w sobie, do czci własnej, których mogą być okazją. Umiejmy korzy­stać z owych łask, by zjednoczyć się ściślej z czu­łym Ojcem, który pociesza swe dzieci.

TRZECI sposób to święta chciwość w granicach dozwolonych wszystkiego, co upokarza i co kosztuje.
Na tym właśnie polega poświęcenie samego siebie najzupełniejsze, jakie tylko możliwe; jest to jakby wyścig wspaniałomyślności między Bogiem a umiłowanym jego stworzeniem, wyścig, w którym będziemy o tym głęboko przekonani, Bóg zawsze pozostanie zwycięzcą.

Streśćmy te myśli. Wyobraźmy sobie trzech podróżników, wszyscy trzej postanowili nie wybierać żadnej drogi dla samej tylko przyjemności. Pierwszy zatrzymuje się jeszcze nad pięknymi widokami, spotykanymi po drodze. Drugi nie dba o nie, albo tyle poświęca im uwagi, by goręcej jeszcze wzdychać za daleko bardziej zachwycającymi widokami, które go czekają u kresu podróży. Trzeci puszcza się drogą najkrótszą i wybiera jako najprostszą taką ścieżkę, która wydaje się być twardą i przykrą. Te trzy spo­soby podróżowania wyobrażają trafnie, jak nam się zdaje, trzy rodzaje oddania się Sercu Jezusowemu.

 

Ochotnego dawcę Bóg miłuje! (2 Kor. 9, 7.) Bóg kocha tego, kto daje z radością. Czy potrzeba zwracać na to uwagę? Takie zobowiązania należy brać na siebie z pogodnym czołem a wesołym sercem. Dobroć Boża otwarła nam w tej sprawie szerokie pole dla naszej inicjatywy, dla naszych porywów i naszych wspa­niałomyślnych postanowień. Wszystko tu ma być dobrowolne, a przymus wypędzony. Bóg tutaj nie rozkazuje, jeno zaprasza, do głosu przychodzi miłość, nigdy bojaźń. A jeśli brzemię wydaje ci się zbyt ciężkie, by dźwigać je wesoło, bierz z niego, ile po­trafisz, ćwicz swe siły, proś Boga, byś więcej po­trafił.

Zresztą między tymi trzema stopniami głównymi jest miejsce na wiele stopni pośrednich. Niech każdy wybiera tę miarę wielkoduszne] wspaniałomyślności, która odpowiada jego siłom. Rzeczą istotną jest to, by przyswoić sobie w życiu z miłości ku Zbawicie­lowi jego taktykę, która polega na zapieraniu się, nie zaś taktykę świata, która podnieca do używania. Znaczy to ofiarować Najśw. Sercu pewien rodzaj stałego wyrzekania się.

 

Mówimy: STAŁEGO wyrzekania się. Wypadki przelotnej niemocy będą więc skutkiem prostego za­skoczenia i nie znamionują jeszcze cofania się wstecz. Z drugiej strony akty stopnia wyższego będą się jakby same z siebie splatały z praktyką, do której się zobowiązaliśmy. Akty te, wykonywane coraz czę­ściej, przysposobią duszę do nowych wyrzeczeń. Ach, mawiał św. Ignacy, gdy człowiek pozwoli się porwać tchnieniu łaski, do jakichże wtedy szczytów wznieść się potrafi!

Oto sposób przedstawienia ofiary, jaki nasuwa się na pierwszym miejscu. Spoglądamy na nią tutaj w jej postaci surowej. Zobaczmy, jak swobodnym okiem spoglądał na nią św. Jan od Krzyża. Przyto­czywszy słowa Chrystusowe o wyrzeczeniu się sa­mego siebie, święty woła: „Ach, kto zdolen godnie wyrazić, kto potrafi wiernie praktykować, co się mieści w tej podniosłej umiejętności wyrzekania się samego siebie!… Ludzie prawdziwie duchowni szu­kają raczej tego, co niesmaczne, niż tego, co słodkie. Większy mają pociąg do cierpień niż do pociech, więcej lgną do ogołocenia z wszelkiego dobra dla miłości Boga, niż do posiadania, więcej smakują so­bie w oschłości i utrapieniu niż w pociechach i słodyczach duchownych. Wiedzą, iż wyzuwać się w ten sposób z wszystkiego to postępować za Chrystusem…


Szukać Boga w nim samym — to chcieć i szukać przez wzgląd na naszego Zbawiciela, co najbardziej trapiącego w życiu wewnętrznym, czy to pochodzi od Boga, czy od stworzeń. A to bez wątpienia jest oznaką prawdziwej miłości Boga.

„Ach, kto powie, do jakiej surowości, Bóg chce, byśmy się posuwali w tern wyrzekaniu się? Powinno ono być co do woli rodzajem śmierci naturalnej i unicestwienia wszystkich rzeczy stworzonych. I w tej właśnie śmierci duchowej tkwi wszelkie nasze dobro, jak poucza nas Syn Boży, kiedy mówi, że ktokolwiek będzie chciał ocalić swą duszę, straci ją.

Czy podobna mowa właściwą jest tylko świętym, których umartwienia nas przerażają? Bynajmniej.
Św. Jan Berchmans, którego świętość jest tak bardzo ujmującą, nie wyraża się inaczej: „Co słodkie, niech ci będzie gorzkie, a co gorzkie, uważaj za słodycz. “ Tak opiewa jedna z jego zasad ulubionych.

 

Wszelako możemy także obrać punkt widzenia miłości i rozróżnić trzy sposoby miłowania Boga całym sercem.

We wszystkich wypadkach, przyjemnych lub przykrych, które nam się zdarzają lub narzucają, w każdym obowiązku, w każdym szlachetnym zada­niu lub w każdym pięknym uczynku nadobowiązko­wym możemy miłować, miłować w pełni wyraz woli Bożej. Możemy następnie miłować jedynie tę wolę i dla niej zapomnieć o wszystkim innym. Możemy wreszcie miłować ją dla niej samej, nie pożądając nawet szczęścia płynącego z tej miłości.

Ta forma, mniej straszna dla naszej słabości, bardziej ponętna dla naszej wspaniałomyślności, upo­dobnia nas też wyraźniej do Jezusa Chrystusa.

Jako człowiek doskonały nie potrzebował on tłumić ani uprzedzać w sobie żadnego buntu we­wnętrznego, nie potrzebował też lękać się żadnego uwodzącego powabu stworzeń. Wszystko w Nim było życiem, nic w Nim nie miało umierać. Umartwienia więc w rozumieniu ścisłym nie dopuszczała jego świętość, jego nieskazitelność. Mógł nasycać się wolą Ojca niebieskiego, (Jan 4, 34) szukać jedynej swej rozkoszy w pełnieniu tej woli, wystawiać się dla niej na wszyst­kie katusze. Tak też postąpił w rzeczywistości. Krzyż — to dla Chrystusa bohaterskie wykonanie upodo­bania Ojca niebieskiego, to doskonałe świadectwo jego miłości ku temu Ojcu.(Jan 14, 31.) „Bądź wola twoja” — takie było na ziemi, takie jest również w niebie pra­gnienie bezustanne, wieczne jego serca. A słodkość tego „Fiat” nie odnosił do żadnej jaźni ludzkiej — wszak nie było w nim ludzkiego ja — lecz do swej osoby boskiej, a tym samym do stanowiącej z nią jedno Trójcy Przenajśw., z którą ma wspólną istność i naturę boską.

Samo życie boże jakże pojąć inaczej, jeśli nie jako wieczny akt, którym Bóg, miłując siebie, roz­lewa na zewnątrz bez żadnego przymusu wszelkie dobro, które istnieje? A czyni to przez dobroć zu­pełnie bezinteresowną, nie dla własnej korzyści ani dla pomnożenia swojego szczęścia

Jako cnota teolo­giczna miłość powinna nas usadowić w Bogu, za­pewnić nam uczestnictwo w życiu bożym. I oto cud, którego dokonywa: podstawia Boga w nasze miejsce jako ośrodek miłości i działalności. Kiedy przystajemy na to przeniesienie naszego środka poza siebie i kiedy, nie oglądając się więcej na ludzkie ja, chcemy wszystko odnieść do Boga, nawet miłość, którą mamy do sie­bie, najwyższy ten stopień wyrzeczenia się i miłości czyni nas również w możliwie pełnej mierze naśla­dowcami Boga. Zaczynamy wtedy żyć naprawdę ży­ciem bożym.

Czyż nie widoczna stąd, jak pomocnym do urze­czywistnienia planów, tak wzniosłych, będzie dla nas poświęcenie się Najśw. Sercu takie, jakie opisaliśmy powyżej ?

Celem była miłość. Przez poświęcenie miłość staje się także drogą słodką, wiodącą do celu. Po­święcenie oddaje nas Chrystusowi, do którego win­niśmy się upodobnić. Czy tern samem nie mieści się w niej bardzo wyraźne i świadome przyjęcie planu bożego, który nas zbawia i uświęca przez Chrystusa? By zajść do Boga, obieramy tę drogę, którą on sam zakreślił swej łasce, aby mogła się dostać do nas.

Możemy więc bez przesady uważać tak pojęte poświęcenie za akt podstawowy, który mocno i prze­dziwnie zespala w ciągu naszego życia śmiertelnego miłość bożą z nabożeństwem do Najśw. Serca.

 

Na wykonanie tego aktu obierzmy dzień, którego świętość podniosłaby jeszcze bardziej uroczy­stość naszego oddania się. — Święto Serca Jezuso­wego nadaje się wybornie do tego celu. — A pierw­szy piątek każdego miesiąca będzie dniem z góry wskazanym na odnawianie swego poświęcenia się i przepojenie go nową gorliwością.

FORMUŁA poświęcenia, jeśli jest twym osobistym dziełem, pozwoli ci lepiej zrozumieć znaczenie użytych wyrazów. Znajdziesz w niej wierniejszy od­ głos swego serca. — Przyswajając sobie natomiast for­mułę, zaleconą potwierdzeniem Kościoła i świątobli­wością jej autora, będziesz sobie mógł przypominać, odmawiając ją, wielkoduszną wierność, jakiej wybrane dusze umiały dochowywać swemu niebieskiemu Ob­lubieńcowi. — Pod tym względem akty św. Małgo­rzaty Marji i jej kierownika duchownego, odzna­czające się siłą uczucia, zasługują na szczególniejszą uwagę. — Niech każdy się zastanowi, niech rozważy te korzyści i niech obierze taką formułę, która naj­lepiej odpowiada stanowi jego duszy.

 

 

B. „Przysługi“ oddawane Najświętszemu Sercu.

To poświęcenie, co pewien okres odnawiane wprowadzi nas na prawdziwą drogę świętości i na niej utrzyma. Ażeby jednak nie ustawać w postępie, potrzebna jest praktyka codzienna, która by zapew­niała wykonywanie bezustanne i coraz doskonalsze wielkiego postanowienia zapominania o sobie i za­stępowania miłości własnej miłością Jezusa Chrystusa.

Takiej praktyki dostarcza nam nabożeństwo do­brze znane zakonnikom a nawet wiernym. Chociaż nie pochodzi wprost od św. Małgorzaty Marii, opiera się jednak na jej objawieniach, pismach i radach.

Nabożeństwo „dziewięciu przysług”, oddawanych Najśw. Sercu, polega na zawiązaniu i podtrzymywa­niu spółki między niebem a ziemią w celu wielbie­nia, miłowania i czczenia Boskiego Serca. Wspólnicy ziemscy obowiązują się każdego miesiąca składać Sercu Jezusowemu osobną daninę uwielbienia i mi­łości. Łączą się z jednym z chórów niebieskich i wy­bierają z pośród Świętych pewnych patronów do po­mocy oraz w celu uzupełnienia własnych braków.

Tego rodzaju praktyka zdaje się bardzo odpowia­dać naszemu zamiarowi. Każda bowiem z przysług od­słania nam w Najśw. Sercu Jezusa osobliwszy powód do całkowitego oddania się jemu; każda przysługa wy­znacza temu oddaniu się osobne zadanie do spełnienia.

Takie rozważanie rzeczy z różnych kolejno stron umożliwi nam doskonalsze zrozumienie tego, cośmy przyrzekli. A rozmaitość ćwiczeń zapobieży rutynie czy też przesytowi.

Ażeby przejąć się duchem „przysługi”, która przypadła nam w udziale, ażeby uświadomić sobie obowiązki, jakie nakłada, i pobudzić się do ich wy­konywania, proponujemy odprawiać nad nią w pierwszy piątek każdego miesiąca serdeczne rozmyślanie, do którego można będzie wracać z pożytkiem w każdy inny piątek. Te rozpamiętywania najlepiej odbywać przed Najśw. Sakramentem.

W tym też celu trzecia część obejmować będzie na sam przód rozmyślania o przysługach. Będą one ułożone według jednakowego planu, ażeby prowadzić zawsze do podwójnego wyniku: do oświecenia na­szych kroków i do umocnienia ich na drodze zaparcia się przez nabożeństwo do Najśw. Serca.

Dla każdej przysługi podamy materię do czte­rech rozmyślań, z których dwa pierwsze będą bar­dziej rozwinięte niż dwa ostatnie. Materia wydaje nam się zresztą dość obfita, by każdy mógł z niej wybrać, co odpowiada najlepiej jego upodobaniu i jego zapałowi.

Praktyka nabożeństwa do Najśw. Serca Jezusa (Cz.1) – Doskonałość nabywana przez nabożeństwo do Najśw. Serca

NABOŻEŃSTWO DO NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA  PRAKTYCE I W TEORJI. Spolszczył ks. Herman Libiński T.J. KRAKÓW 1933 WYDAWNICTWO KSIĘŻY JEZUITÓW

 


ZASADY PUBLIKOWANIA KOMENTARZY
Prosimy o merytoryczne komentarze. Naszym celem jest obnażanie kłamstwa, a nie przyczynianie się do potęgowania zamętu. Dlatego bezpodstawne opinie zaprzeczające obiektywnej prawdzie publikujemy wyłącznie, gdy zachodzi potrzeba reakcji na fałszywe informacje.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Create a website or blog at WordPress.com

%d blogerów lubi to: