Poświęcenie należycie wykonane rozciąga swój wpływ na wszystkie inne praktyki nabożne. Jakież może być pełniejsze źródło gorliwości i ufności nad świadomość, żeśmy się zaciągnęli nieodwołalnie na służbę tego, którego miłości oddajemy cześć, żeśmy się stali jego poddanymi?
Sam cel tego dzieła, skierowanego równocześnie ku uwielbieniu Serca Jezusowego i ku uświątobliwieniu duszy, każe nam od początku zachęcać gorąco naszych czytelników, ażeby na wszystkich aktach swego życia wyciskali znamię poświęcenia się Boskiemu Sercu Jezusa.
Takie poświęcenie, łatwo się domyśleć, nie może się ograniczyć do prostego odmówienia jakiejś formuły. W następnych rozdziałach spróbujemy wyświetlić jego znaczenie i doniosłość, następnie samą rolę, którą mu nasz plan wyznacza.
Poświęcenie się Najświętszemu Sercu środkiem doskonałości
§ 1. Doskonałość nabywana przez nabożeństwo do Najśw. Serca.
Zbawiciel, który wszystek zakon sprowadził do podwójnego przykazania miłości, ogłasza równocześnie bez ogródek konieczność wyrzeczenia się zupełnego i powszechnego. Oznajmuje, że jarzmo jego słodkie a brzemię lekkie. Tym zaś, którzy chcą pójść za nim, nakazuje opuścić wszystko.
Czy nie można by miłować z całego serca bez porzucenia wszystkiego?
Umrzeć dla całej reszty, czy to nieodzowny warunek życia dla Boga i bliźniego?
A ta utrata samego siebie czyż miałaby być twarda i uciążliwa tylko pozornie?
Używanie rozkoszy było zrazu niewinne i czyste. Nic w pierwotnym porządku tego świata nie objawia nam konieczności ani nawet pożyteczności cierpienia. Stworzenia zachwycały człowieka, nie wikłając go w żadne sidła. Tym samym ruchem zwracał się ku nim i wznosił do Boga. Wyłączona była możliwość nieprzejednanego przeciwieństwa między przyjemnością a obowiązkiem, między chwałą tego świata a chwałą przyszłego, między miłością samego siebie i stworzeń a miłością Stwórcy.
Ale grzech zmącił tę harmonię i wytworzył w człowieku takie przeciwieństwa, że pod pewnym względem można słusznie nazwać je okrutnymi.
Dlatego, że człowiek oparł się rozkazowi Boga, zrodziły się w jego naturze takie przeciwieństwa, że nie potrafi już wybierać strony Boga, nie stając w jakiś sposób w opozycji do samego siebie.
Toteż nie tylko do kilku uprzywilejowanych po wołaniem wyjątkowym, lecz do wszystkich, którzy pragną go naśladować, wyrzekł Chrystus te surowe słowa: Jeśli kto chce iść za mną, niechaj zaprze samego siebie. (Mat. 16, 24.) Kto miłuje ojca lub matkę więcej niż mnie, nie jest mnie godzien. (Mat. 10, 37.) Kto nie ma w nienawiści… i duszy swojej… a kto nie nosi krzyża swego…nie może być uczniem moim. (Łuk. 14, 26, 27.)
Jakże w istocie można być chrześcijaninem, ignorując niezłomny charakter obowiązku, nie uznając bezwarunkowej konieczności wierzenia w Boga, należenia do Jezusa Chrystusa, przestrzegania wszystkiego prawa moralnego? I otóż z obowiązkiem, który nie czyni ustępstw, z koniecznością, która zawsze wiąże, każdy interes doczesny, każde z dóbr tego świata może wszcząć walkę, grozi nawet jej wszczęciem. Wtedy ofiara z tych dóbr narzuca się sumieniu chrześcijańskiemu; a perspektywa podobnych ofiar, ofiar nawet całkowitych, nie może już schodzić z jego widnokręgu. Chcieć naprawdę być chrześcijaninem — to godzić się w gruncie na męczeństwo.
Małej zresztą wagi jest pytanie, jakie okoliczności będą wymagały ofiary: pokusa wewnętrzna, nieszczęście prywatne, klęska publiczna czy też złość ludzka. Mało znaczy jej forma zewnętrzna, krwawa lub bezkrwawa, gwałtowna lub powolna, jawna lub ukryta. Ugodzeni w swych bogactwach, w swej dobrej sławie, w swych nadziejach, w zdrowiu lub życiu osób nam drogich albo we własnym życiu, możemy powtarzać jedynie pieśń poddania się, którą Pismo św. kładzie w usta św. męża Joba: Pan dał, Pan odjął,… niech będzie imię Pańskie błogosławione.1)
Szyderstwa i groźby ludzkie, powodzenia i triumfy zuchwałe i niezasłużone synów świata urągają prostocie sprawiedliwego. Nic to, cnota jego winna stawiać czoło wszelkiego rodzaju napaściom.
Czy można się dziwić, iż konieczność takiego oderwania się od rzeczy doczesnych rośnie w miarę, jak podnoszą się wzwyż ambicje nadprzyrodzone? Wyrzuca się balast, by wznieść się w powietrze.
Tym więcej potrzeba kapitału, im wyżej chce się dźwignąć swą wieżę duchowną.(Por. Łuk. 14.28) Dobra ziemskie to balast, kapitał to wyrzeczenie się.
Skoro tylko dusza uczuje prawdziwy głód i pragnienie sprawiedliwości, nie ujrzy w przywiązaniu do stworzeń nic tylko okowy nakładane przez chęć używania. A gdy pyta wzdychając: Gdzie znaleźć skrzydła, by móc zalecieć na miejsce odpocznienia? (Ps. 54.7) słyszy odpowiedź: W wyrzeczeniu się przyjemności i zadowolenia ziemskiego.
Od tej chwili miłość jej nie chce cierpieć osłabienia wskutek podziału serca między Boga i stworzenia, mogące ją przykuć do siebie.
Od tej chwili pragnie gorąco naśladować Pana naszego Jezusa Chrystusa i odbić na sobie jego życie. I spostrzega, że on przeszedł po tej ziemi jakby niepomny dóbr, które ją zdobią.
Od tej chwili pożąda zasług, modlitwy, zadośćuczynienia, pragnie modlić się i wynagradzać za siebie i za drugich. A w cierpieniu, o którem wie, iż jest miłe Bogu, odkąd grzech uczynił je dla nas pożytecznem, spieszy czerpać zasługi, nową moc orędownictwa i przejednywania.
Nawet szlachetna troska o własną godność łączy się z czułą wdzięcznością, by nakłonić taką duszę do złożenia z siebie całkowitej ofiary. Cena, w jakiej mamy wspaniały dar ofiarowany, czyż nie objawia się również w pogardzie okazywanej ofiarom współzawodniczącym? Niesłychane dobrodziejstwo Boga czyni nas jego dziećmi, dziedzicami jego królestwa, zaprasza nas do uczestnictwa w jego szczęściu! Zawstydzona tym zaszczytem, dusza rozkochana w Bogu uważałaby za rzecz, ubliżającą swej godności nadprzyrodzonej, żebrać przyjemności poziomych u stworzeń.
Czy nie w tym sensie przeciwstawia św. Tomasz cnotom naturalnym, poprzestającym na umiarkowaniu, cnoty nadprzyrodzone, skłaniające nas do ofiary?
Zapał, z jakim święci kroczą królewską drogą krzyża, nie może nas już więcej wprawiać w zdumienie. Spójrzmy okiem trzeźwym na rzeczywistość życia teraźniejszego, na rzeczywistość naszego życia przyszłego, na rzeczywistość życia, którego Chrystus jest nam wzorem. Jakże nie wyczytać w każdej z nich wezwania do zupełnego wyrzeczenia się?
Życie obecne to cień przelotny, który nie wart ani spojrzenia. Życie przyszłe to perła nieoszacowana i warto poświęcić wszystko inne, by ją nabyć. Treścią trzeciego życia jest krzyż; wybrany atoli przez mądrość wcieloną, krzyż ten oznacza w rzeczywistości cześć, chwałę i szczęście.
Potrzeba nam zatem umrzeć dla stworzeń, by umiłować coś lepszego od nich. Jezus Chrystus miłował nas, umierając za nas. My go miłujemy w takiej mierze, w jakiej gotowiśmy umrzeć dla niego wszelkim innym rzeczom.
„Szczera miłość — to szczery ból.“
Chrystus ma więc prawo włożyć na nas swe jarzmo umartwienia. Lecz czy może je nazywać SŁODKIM ?
Jego mowa jasna jest i stanowcza. Głosi błogosławieństwo przywiązane do wszelkiego wyrzeczenia się, do wszelkich prób i cierpień.
Szczęśliwi będziecie, jeśli pójdziecie za moim przykładem. Szczęśliwi, gdy świat was będzie nienawidził. gdy was będzie zawzięcie prześladował.
Apostołowie są potwierdzeniem słów Mistrza. Sami doświadczyli na sobie ich prawdy. Ćwiczeni rózgami, odchodzą pełni radości, że uważano ich za godnych, wycierpieć hańbę dla imienia Jezusowego. Dają świadectwo, że tak samo zachowują się współcześni chrześcijanie. Patrzcie bracia, woła św. Paweł, jaką łaskę zgotował Bóg kościołom macedońskim! Jaka obfitość ich wesela wśród tysiącznych utrapień.
Świadectwo Świętych jest zresztą jednomyślne. Który Święty był przygnębiony lub nieszczęśliwy?
Ostrości, które nas przerażają, zostawiają ich w pełni rozkoszy. Używają wszelkich zwrotów języka, by wyznać, że „żadne cierpienie wewnętrzne niezdolne zamącić raju wewnętrznego człowiekowi, który wszystko opuścił dla Boga” Na każdej stronicy „Naśladowania Jezusa Chrystusa” znajdujemy z góry potwierdzone dobitne powiedzenie O. Surin’a: „Niepodobna opisać, jak szczęśliwe jest życie pośród najcięższych utrapień, gdy miłość i ufność zawładnęła sercem .”
Bo też pożegnanie się z dobrami tego świata wyzwala nas równocześnie z wszelkich trosk, nieuniknionych w przeciwnym razie, a niekiedy tak gorzkich i dręczących.
Do tego wesela, płynącego z uczucia wewnętrznej swobody, przybywa duszy, która wyrzekła się wszystkiego dla Boga, niewymowna pociecha z każdej ofiary. W każdej bowiem widzi zadatek miłości ku temu Bogu, którego miłuje i szuka odtąd we wszystkich rzeczach. Dla duszy zaś miłującej na prawdę, czy to nie szczęście dawać dowody swego uczucia?
A jak szczęściem jest pracować na pożytek tych, których się kocha, tak niemniej szczęściem jest dla nich cierpieć. Gnuśny, uchylający się od pracy, nie pojmuje tego, natomiast człowiek, który poświęca się czynnie potrzebom swych najbliższych, niezdolny jest oswoić się z myślą próżnowania.
Prócz tego w takiej duszy wspaniałomyślnej rodzi się i umacnia coraz bardziej owocne przekonanie, że Bóg dopuszcza czy też domaga się próby, służby uciążliwej, właśnie w imię swej miłości.
Dziecko godzi się chętnie na operację nawet bolesną, jeśli kochająca matka doradza mu ją lub nakazuje. Człowiek zaś, który przylgnął do Boga, daleko większe w nim pokłada zaufanie, niż dziecko we własnej matce.
Jednakże życie wewnętrzne Jezusa tłumaczy nam tajemnicę tę bezpośredniej i w pełniejszej mierze. Dlaczego na krzyżu nawet Mąż boleści był również najszczęśliwszym z ludzi? Bo oglądanie uszczęśliwiające Boga nie ustawało w jego duszy.
Otóż wiara według świadectwa apostoła (Żyd. 11, 1.) przeznaczona jest na to, by tu na ziemi zastępować oglądanie. Stając za wszystko, nie ma ona, według wyrażenia św. Jana Złotoustego, potrzeby widzeń. Nadaje bowiem dobrom przyszłym dziś już pewien charakter aktualnej rzeczywistości a tern samem przedsmak tego, czym
będą kiedyś w przyszłości. Kiedy wiara rozwinie się w nadziei a uwieńczy w miłości, prowadzi nas przed czasem w posiadanie wszystkiego, czego się spodziewamy po Bogu, i daje nam wszystkie dobra, które z niego na nas spływają. Serce tego, który porzuca wszystko dla Jezusa Chrystusa, cieszy się pełne światłem wiary. Wiara zbliża się u niego do wizji. Jakżeby nie miała przynosić mu szczęścia zbliżonego do szczęśliwości niebieskiej?
Można przedstawić tę samą prawdę jeszcze w inny sposób.
Szczęśliwość wieczna, mówi św. Tomasz, mieści się w dobru doskonałym, które całkowicie zaspokaja pragnienie. Bóg jeden jest tym dobrem. Albo ziemia zmuszona nie znać szczęśliwości doskonałej, albo szczęście podobne do niebieskiego musi być możliwe na ziemi. Otóż wiemy, że Bóg udziela się tym, którzy go miłują, że przez łaskę swą mieszka w ich sercu. Czego niedostaje im, by byli szczęśliwymi? Brak im odczuwania tej obecności, świadomości tego posiadania. Jest to przywilej zastrzeżony przez Boga dla sług ufających mu i wspaniałomyślnych, sług, którzy zadowalają się nim i opuszczają wszystko dla niego. Ich ofiara oczyściła ich, a Chrystus ogłosił szczęśliwymi tych, co mają serce czyste, albowiem oni oglądać będą Boga. (Mat. 5, 8.)
Nie twierdzimy, żeśmy uchylili wszystkie zasłony, zakrywające dla oczu zwykłych śmiertelników tajemniczą szczęśliwość pokutników i świętych. Sądzimy jednak, że nasze wywody wystarczą, by zrozumieć formułę wyrażającą ich szczęśliwość:
„Gdy Bóg bierze w posiadanie duszę, dusza bierze również w posiadanie Boga.“
Wyrzeczenie się jest warunkiem miłości, ale też niemniej warunkiem prawdziwego szczęścia. A ta miłość i to szczęście potężnieje wraz z samem wyrzeczeniem. Wyrzeczenie całkowite prowadzi do szczytu miłość i szczęśliwości.
Jezus Chrystus nie jest więc w sprzeczności z sobą, gdy nam mówi równocześnie: Miłuj Boga ponad wszystko a bliźniego jak samego siebie; w tym się streszcza zakon i prorocy. — Kto nie wyrzeka się wszystkiego, co ma, nie może być moim uczniem. — Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę… Albowiem jarzmo moje wdzięczne, a brzemię moje lekkie. ( Mat. 11, 28—30. )
Zresztą artykuł ten nie jest przeznaczony na uzasadnienie tezy niewątpliwej o zaparciu chrześcijańskim, na odsłonięcie tajemnicy cierpienia uszczęśliwiającego.
Tym atoli, którzy nie zadowalając się pozorami, szukają prawdziwej świętości i dlatego są zdecydowani wejść na jedyną drogę prowadzącą do celu;
Tym, którzy pobudzeni świętą nienawiścią do samych siebie pragną rozgorzeć miłością wszystkiego, co czyste, wielkie i nieprzemijające;
Tym, których bój z własnymi skłonnościami podejrzanemu przysposabia do najchwalebniejszego ze zwycięstw;
Tym, którzy postanowili ścigać w sobie bezwzględnie miłość własną na jej najbardziej krętych drogach i w najciemniejszych jej kryjówkach;
Tym, którzy zamierzają na gruzach własnej jaźni zbudować Chrystusa, zatracić się, by jego znaleźć, wyzuć się, by w niego się przyoblec;
Tym, którzy żyjąc w wieku samolubstwa mają pragnienie ofiary i wspaniałomyślności;
Tym, którzy dosyć mają zaufania do Pana naszego, by uwierzyć z góry w słodycz jego jarzma i w lekkość jego brzemienia;
Tym wszystkim, krótko mówiąc, którzy syci złudzeń i wykrętów chcą dążyć w prostej linii do udoskonalenia siebie i do szczerej służby bożej;
Tym to wszystkim podajemy myśl zaczerpnięcia w Sercu Jezusa ŁASKI i WOLI , jakiej wymaga przedsięwzięcie tak podniosłe.
ŁASKI, której On posiada pełnię.
WOLI, bo tę wolę silną czerpie się tylko ze źródła świętej miłości.
Oto dwie zasady jednakowo prawdziwe: Wyrzeczeniu się chrześcijańskiemu potrzebne jest nabożeństwo do Najśw. Serca; nabożeństwo do Serca Jezusowego nie może się obejść bez zaparcia się własnego.
Czyż bowiem nie zaparcie cechuje w istocie prawdziwych przyjaciół Serca Jezusowego?
Płomień i krzyż, wyrastający z tego Serca, ciernie, które je okalają wieńcem, czy wyobrażają co innego aniżeli miłość poświęcenia się i ofiary? Już to samo, że nabożeństwo to wymaga miłości czystej czyli skutecznego oddania się temu Sercu zranionemu, czy nie dowodzi słuszności powiedzenia św. Małgorzaty Marji: „Miłość czysta — to czysta boleść*, czy nie potwierdza prawa wyrażonego przez autora Naśladowania formułą: sine dolore non vivitur in amore, bez boleści nie żyje się w miłości.
Czytaj żywot Świętej. Do jak zupełnego zaparcia prowadzi ją Pan nasz Jezus Chrystus? Czytaj uważnie te akty poświęcenia, które są wyrazem zewnętrznym ideału tej duszy wybranej, tudzież ideału błog. Ojca de la Colombiere, którego Bóg dał jej za przewodnika. — Wszystkie wyrażenia w tych aktach sprowadzają się do dwóch: wyzucie się, zapomnienie o sobie, by żyć dla Chrystusa.
Zaparcie się chrześcijańskie, ze swej strony, nie polega wyłącznie na wyrzeczeniu się. Ono nie zmierza do nicości. Porzuca się fałszywe dobra wszelako, by przylgnąć do prawdziwych. Pogardza się próżnościami, by tym lepiej posiąść prawdę. Człowiek wypróżnia swe serce z rzeczy śmiertelnych, by stworzyć grunt pod prawdziwe życie. Traci siebie, by zdobyć Jezusa Chrystusa, by przejść w niego, by stać się jemu podobnym według odwiecznych wyroków przejrzenia Bożego: Których przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna jego. (Rzym 8, 29.)
Gdyby umartwienie nie prowadziło do Jezusa Chrystusa, przestałoby być chrześcijańskim. Chrystusa zaś gdzie łatwiej znaleźć, jeżeli nie w jego miłości, która go streszcza dla nas: Umiłował mię, (Gal. 2, 20. Dilexit me.) i w jego Sercu, które jest tej miłości symbolem?
Z tych uwag wypływa logicznie NASZA IDEA PODSTAWOWA. Wielki środek doskonałości jest ściśle związany z wielkim nabożeństwem tych ostatnich czasów: ŁĄCZMY TEDY RAZEM W SWYM ŻYCIU ZAPARCIE SIĘ SAMYCH SIEBIE Z NABOŻEŃSTWEM DO NAJŚWIĘTSZEGO SERCA
cdn.
NABOŻEŃSTWO DO NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA PRAKTYCE I W TEORJI. Spolszczył ks. Herman Libiński T.J. KRAKÓW 1933 WYDAWNICTWO KSIĘŻY JEZUITÓW
Skomentuj