O trzech różnych powodach skłaniających nas do tego ćwiczenia, którymi są: bojaźń, nadzieja i miłość.
I.
„Bojaźń”— mówi święty Bernard, „jest pierwszym stopniem, który nas prowadzi do szczęścia wiecznego; nadzieja drogę tę rozjaśnia; lecz miłość dopiero otwiera nam w całej pełni bramy niebieskie.”
Ten krótki w stęp zawiera całą treść trzech następnych medytacji. Przede wszystkim spodziewam się (co dla bliższego zrozumienia rzeczy jest nieodzowną koniecznością), że ktokolwiek tę książkę czytać będzie, jest już w stanie łaski, i że miłość Boża, ponad wszelkie cnoty, w sercu jego pierwsze miejsce zajmuje. Na tej to podstawie rozwijam przed oczyma czytelnika trzy drogi, prowadzące nas do zbawienia i utwierdzenia nas w służbie Bożej: pierwsza droga bojaźni; druga nadziei; a trzecia miłości. Te trzy drogi nazwę swą zawdzięczają cechom i znakom, przebijającym się w postępowaniu tych, którzy sobie jedną z tych dróg obrali.
Pierwsi przede wszystkim lękają się sprawiedliwości Boskiej i strasznego sądu Bożego; drudzy skłaniają myśli swoje do nadziei nagrody, jaka ich czeka w wieczności; trzeci na koniec, w całym postępowaniu swoim za najwyższy cel i pobudkę mają miłość Bożą, i pragną nade wszystko Bogu się podobać.
Bynajmniej jednak stąd nie wynika aby ci, którzy jedną z powyższych dróg obrali, nie byli już zdolni przejąć się innymi pobudkami, właściwymi dwom drogom następnym. Jest to nawet wprost niemożliwe: gdyż w tym wypadku, dwie pierwsze drogi nie byłyby dobre, skoroby miłość nie miała w nich miejsca: zaś droga miłości, pozbawiona wszelkich widoków nadziei, czyli nagrody w przyszłym życiu, sprzeciwiałaby się zasadom naszej wiary świętej i temu pojęciu, że na tej ziemi powinniśmy żyć tylko jako przechodnie, kierując myśli nasze ku pożądaniu dóbr niebieskich.
Lecz tu się rozumie, że ludzie, którzy tą pierwszą drogą bojaźni przez życie kroczą, najczęściej powodują się bojaźnią i wspomnienie kary Bożej najsilniejsze na nich wywiera wrażenie; inni zaś żywiej się przejmują myślą o nagrodzie, jaka ich czeka w wieczności, i tym samem obrali sobie drogę nadziei; trzecia zaś droga, droga miłości, nasuwa nam niezliczone powody, skłaniające nas do coraz większego ukochania Boga.
Często pierwsze poruszenia łaski objawiają się w rozbudzaniu obawy; następne pociągają serce obietnicą nagrody, a na koniec zdobywają i porywają duszę niezrównanym powabem i słodyczą miłości. Zamiarem Bożym jest jednak, aby w sercach naszych miłość górowała nad wszelkimi innymi uczuciami; ona to powinna łagodzić i uspokajać o ile możności uczucie bojaźni, a nawet starać się o zupełne jej usunięcie; miłości również zadaniem jest uszlachetnienie i oczyszczenie nadziei.
Każda dusza pragnąca się udoskonalić, musi stopniowo dążyć za wpływem łaski Bożej, do rozbudzenia w sobie ognia miłości Boskiej, a im wierniej z tą łaską współdziała, tym miłość coraz bardziej ogarnia ją i pochłania. Rozumieć tu mamy zwyczajny przebieg postępu na drodze miłości. Są bowiem dusze wybrane, nawet niektórych świętych, wielkich po przednio grzeszników , jak to wiemy z żywotów świętego Augustyna i świętej Maryi Egipcjanki i wielu innych, których serca Bóg od razu zapalił najżywszym ogniem miłości.
II.
Bóg używa zazwyczaj uczucia bojaźni aby powstrzymać na drodze zepsucia; aby zatrzeć urok zgubnych rozkoszy i przyjemności światowych; aby utrzymać dusze nasze w nieustannej czujności, wobec niezliczonych okazji do grzechu i zarazem dostarczyć nam hamulca w zbyt gwałtownych i natarczywych pokusach, tak zewnętrznych jak i wewnętrznych. W tym to celu przedstawia wyobraźni naszej żywe obrazy surowości sądu Boskiego, nieugięte prawa Jego sprawiedliwości świętej, straszne i wiecznie trwające kary piekielne i inne tym podobne przerażające prawdy naszej świętej wiary. A nie tylko w młodości, lecz nieraz i w późniejszym wieku bojaźń jest potrzebna, a czasem i konieczna nawet, czy to dla zachowania nas od upadku, czy też dla sprowadzenia na drogę cnoty, czy dla pozbycia się długotrwałego złego nałogu, lub też dla powstania ze stanu oziębłości i lenistwa duchowego, które mogłyby jak najzgubniejsze sprowadzić w nas następstwa.
(…)
Bojaźń z natury swej właściwszą jest dla oderwania nas od zła, niż dla pociągnięcia ku dobremu: a jednakże dla chrześcijanina niemniej jest potrzebnym unikanie pierwszego, jak i wykonywanie drugiego.
Jak pod wpływem bojaźni wypełniamy dobro, to zwykle tylko to, co jest ściśle koniecznym do zbawienia i co zaniedbano, naraziłoby nas na nieuchronną zgubę. Rzadko kiedy obawa skłania nas do jakiejś dla Boga ofiary, i nawet z natury rzeczy nie jest zdolna do tego: ponieważ ścieśniając serce nieustannym uczuciem trwogi, zakrywa przed niem cały urok cnoty, i nie jest w stanie przedstawić pamięci wzniosłych pobudek, do wypełniania cnót heroicznych, za pomocą których zwalczamy i zwyciężamy największe trudności. Żyjąc tylko pod wpływem bojaźni i postępując według jej wskazówek, można się zbawić, jeżeli tylko choć cień miłości Bożej przy tym zachowamy, ale zostać świętym niepodobna.
Drugim, bardzo ujemnym czynnikiem obawy, jeśli jakąś duszę opanuje wszechwładnie, jest to, że nigdy innym szlachetniejszym uczuciom miejsca ustąpić nie chce i uporczywie trwa w swoich zasadach. Zastanowić się tu powinienem czy pod tym względem -nie mam sobie nic do zarzucenia i czy uczucie bojaźni nie było mi przeszkodą do postępu w cnotach?
Bojaźń jarzma Chrystusowego wcale słodkim nie czyni i nie ujmuje ciężaru surowości praw Boskich. Stąd wynika, że dusza pod jej wpływem żyjąca, podejmuje najczęściej to tylko, co jest niezbędnie do zbawienia potrzebnym ; a nie mając sił dostatecznych do wykonania dobrego, ani uczuć szlachetnych i wzniosłych, ogranicza się w obowiązkach swoich o ile tylko może, spiera się i walczy z Bogiem, użalając się przy każdej sposobności, że Bóg żąda od niej zbyt wiele, godząc się na to jedynie, czego zaniedbanie groziłoby jej potępieniem wiecznym.
Dusza taka pozbawiona wszelkiej słodyczy, pociechy i zachęty w służbie Bożej, nigdy w Bogu nie widzi miłosiernego Ojca, tylko Sędziego i Pana; myśl o sprawiedliwości i sądzie Bożym zaciera w niej ufność i nadzieję w niezgłębioną Boską dobroć; radość Ducha św. przepełniająca serca wybranych dla niej nie istnieje wcale; jest zawsze smutna, niespokojna, znużona i wyczerpana obowiązkami, do których spełnienia wysilać się musi, a przy tym jeszcze częstokroć męczona rozmaitego rodzaju pokusami, skłaniającymi ją do opuszczenia tej ciężkiej i twardej służby Bożej; nie wspominając już o skrupułach, które na domiar nieszczęścia zwykle nieustannie ją dręczą.
Ten smutny i pożałowania godny stan duszy, jest trzecią ujemną stroną nieumiarkowanej bojaźni, która też na najzgubniejsze skutki narazić nas może. Czy nie doświadczyłem tego sam na sobie, poddając się kiedykolwiek zbytecznie uczuciu bojaźni? A może i teraz jeszcze jej podlegam?..
Na koniec bojaźń, jakkolwiek w pewnym rozumnie pojętym znaczeniu z natchnienia Ducha św. pochodzi, częstokroć jednak psuje ją niesłychanie zgubny wpływ miłości własnej, która wszędzie w cisnąć się potrafi i która nam przedstawia wielkie prawdy naszej wiary świętej i przekroczenie przykazań Bożych w przerażającym świetle, nie ze względu obrazy Boga, ale z powodu niebezpieczeństwa naszej wiecznej zguby; stąd też uczucie bojaźni zacne i święte w zasadzie, czyli w stosunku do Boga, wskutek własnej naszej winy, przeradza się w podłą i służalczą skłonność, najzupełniej z miłością Bożą niezgodną, ponieważ odwraca nas od złego jedynie wzgląd na karę wieczną; tym sposobem nie tracimy wcale przywiązania do grzechu i popełnialibyśmy go chętnie nadal, gdyby nam żadna kara nie groziła.
W taką to przepaść w padają czasem grzesznicy, gdy pobudki miłości własnej zniszczą w nich i zepsują czystą intencję bojaźni. Niechaj Bóg miłosierny strzeże nas od tej przewrotności, stokroć gorszej od innych z tego powodu, że jest bardzo trudną do rozpoznania.
III.
Nadzieja chrześcijańska, jest bez porównania wyższą i szlachetniejszą od uczucia obawy. Obietnica nagrody napełnia duszę odwagą i siłą; zachęca nas do cnoty i do praktyk religijnych; pomaga do walki i wytrwałości; jest nawet nieraz pobudką do wykonywania rzeczy nadzwyczajnych, dla zasłużenia sobie i zapewnienia wyższej chwały w niebie.
Wszystko to jest w zasadzie szlachetne i piękne. Nadzieja jest sama w sobie uczuciem świętem i bardzo potrzebnym, nawet dla dusz wysoko w doskonałości chrześcijańskiej posuniętych; a nawet dusze wybrane błogosławionych i świętych Pańskich, pobudzały się często do aktów nadziei. „Miłość nasza ku Bogu”, mówi święty Bernard, „ostygłaby niebawem, gdybyśmy w jej bezskuteczność uwierzyć musieli*. „Lecz”, dodaje zarazem ten Ojciec Kościoła, „i nadzieja stałaby się istnym wyzyskiem z naszej strony, gdyby jej nie towarzyszyła wylana miłość ku Bogu*.
I w rzeczy samej, nadzieja często podlega z powodu zepsutej natury naszej i własnej miłości, temu wyżej wymienionemu błędowi; jeśli zbyt wielką i główną przypisujemy wagę do osobistej nagrody za czyny nasze, zapominając o wyższej i czystszej intencji przypodobania się Panu Bogu.
Bardzo łatwo i niepostrzeżenie wpaść w to możemy, jeśli więcej dokładać będziemy starań do zbierania zasług, jak do spełniania woli Bożej; w tym wypadku wchodzimy w pewien targ z Panem Bogiem, ofiarując Mu nasze zasługi i dobre czyny. Lubujemy się i przywłaszczamy sobie chwałę z tych ofiar, które spełniliśmy ponad obowiązki nasze, niezbędne do pozyskania zbawienia wiecznego; szczycimy się niemal przed Bogiem z naszej wierności i hojności, i w końcu przychodzimy do przekonania, że za te cierpienia i ofiary słusznie się nam zapłata i nagroda należy; a zapominamy o własnej niedoskonałości i nędzy, o tym, że bez pomocy Bożej nic dobrego uczynić nie jesteśmy w stanie, że każda nasza zasługa, o tyle tylko ma wartość, o ile opiera się na łasce Bożej i na niezrównanych zasługach Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Co więcej, miłość własna, która skazić potrafi najświętsze nawet uczucia, w końcu doprowadza do tego, że przywłaszczamy sobie nawet posiadanie Boga Samego, jako rzecz nam należną, jako każde inne zwyczajne dobro. W tem posiadaniu Boga, mniej nam chodzi o podwyższenie Jego chwały i spełnienie Jego świętej woli, jak o naszą własną radość i osobiste szczęście; jednym słowem zapominamy wprost o Bogu, a zajmujemy się wyłącznie sobą i naszą wiekuistą w niebie szczęśliwością.
Wprawdzie podobne usposobienie nie niszczy i nie zabija naszej ku Bogu miłości; w każdym razie jednak niezaprzeczenie osłabia takową i czystość jej psuje, a przy tym zawsze jest wielką niedoskonałością, zajmować się daleko więcej własnym interesem niż interesem chwały Bożej.
Ktokolwiek w tem usposobieniu umiera, niebo w prawdzie nie jest dla niego zamknięte; wpierw jednak w celu oczyszczenia, będzie musiał przejść przez ogień czyścowy.
Powinienem teraz pod wpływem światła i łaski Bożej, dobrze się zastanowić, czy pod tym względem nie mam sobie nic do zarzucenia? czy kiedykolwiek nie ulegałem podobnym niedoskonałościom? czy nie należy mi pracować w tym kierunku, aby intencję moją najzupełniej oczyścić? Najlepszy i jedyny środek oczyszczenia, znaleźć mogę w miłości Bożej, stosownie do rady świętego Bernarda, który jak to wyżej powiedzieliśmy, naucza: „że miłość z nadzieją złączona, ustrzeże tę ostatnią od przywary wyzysku”.
cdn.
Ks. Jean Nicolas Grou T. J. – Rozmyślania o miłości Bożej. Warszawa 1910.
Subskrybuj nas i otrzymuj nasze nowe treści bezpośrednio do Twojej skrzynki pocztowej.
WESPRZYJ NAS
Jeśli podobają się Państwu treści które publikujemy i uważacie, że powinny docierać do większej ilości odbiorców, prosimy o wsparcie rozwoju naszej strony.
Wybraną kwotą:
Lub inną dowolną:
Dziękujemy
WSPIERAM
Skomentuj