Przezwyciężanie siebie samego zowiemy także umartwieniem. I nieraz ta nazwa czyni je z góry istnym straszakiem dla ludzi. Otóż niema pod słońcem gorszej rzeczy nad ślepy strach; najgruntowniej zaś tłumi go i usuwa naoczne przekonanie się, że właściwy przedmiot i siewca postrachu istniał nie gdzie indziej, lecz tylko w naszej wyobraźni. To samo dzieje się w sprawie umartwienia czyli zwyciężania samego siebie. Aby się z niem przeprosić, wystarczy tylko przyjrzeć się dobrze, na czem ono właściwie polega.
1. Czemże tedy jest zwyciężanie samego siebie.
Niczem innem, jeno moralną koniecznością i siłą, w którą uzbroić się trzeba, chcąc żyć według wymagań rozumu, sumienia i wiary; niczem innem jeno tym przymusem, jaki sobie zadajemy, by działać podług wymagań naszego obowiązku, chcąc być w rzeczywistości tem, czem być mamy i czem być pragniemy, tj. ludźmi rozumnymi i szlachetnymi.
Że obecnie nie możemy inaczej tego dopiąć, jeno w walce na przebój, to właśnie jest następstwem pierwszego upadku i pamiątką po ciężącym na nas grzechu pierworodnym. Ongiś szło wszystko jak z płatka, pomyślnie. Teraz już nie.
Z powodu gwałtu, jaki sobie zadawać musimy, nosi ta sama rzecz różne nazwy: np. zwyciężanie samego siebie, panowanie nad sobą, zaparcie, wyzucie, nienawiść samego siebie. Oto różne nazwy, określające jedno i to samo.
Słusznie za przykładem Pisma św. odnosimy je do umartwienia, gdyż ono wymaga właśnie tego mozołu i trudu, którym okupujemy zwycięstwo samego siebie. Nazwy te stawiają przed oczy obrazy walki, wyrzeczenia się i zaparcia, a to zwykle wznieca w duszy uczucie jakiegoś niesmaku.
Trudność tkwi nie tyle w rzeczy samej — wszak tej musimy szczerze pragnąć i wielce ją cenić — lecz raczej w nas samych, w naszej obecnie słabej i cierpiętliwej naturze, którą ustawicznie trzeba poprawiać i uszlachetniać.
2. Kogóż my właściwie mamy zwalczać!
Komu mamy wydać bój i kogo pokonać? Przede wszystkiem tym wrogiem, z którym musimy walkę prowadzić, nie jest ludzka natura jako taka. Tej nie stworzyliśmy; ona nie jest naszą własnością, lecz Bożą. Możemy jej używać, ale nie wolno nam jej nadwyrężać. Przedmiotem umartwienia nie są również przyrodzone władze. Bez nich się nie obejdziemy, gdyż bez nich nie moglibyśmy żyć ani działać. Im potężniejsze i doskonalsze są nasze władze, tem dla nas lepiej. Dlatego też i namiętności same w sobie nie są właściwie tym wrogiem, przeciw któremu walczyć należy. Namiętności trzeba uważać za niezbędne wyposażenie ludzkiej natury; same z siebie są one dobre, co najwyżej obojętne; złemi stają się dopiero przez nadużycie.
A więc to wszystko nie jest właściwym przedmiotem umartwienia, ale jest nim wszelki nieład, jaki się wśliznął do którejkolwiek z wymienionych władz.
A cóż nosi na sobie piętno nieładu? Wszystko to, co się celowi sprzeciwia, co od celu odwodzi, co naraża na niebezpieczeństwo zboczenia od niego, co wreszcie żadną miarą do osiągnięcia celu nie pomaga.
Nieładem więc jest przede wszystkiem to, co grzeszne i niebezpieczne, czego się bez potrzeby podejmujemy, co zgoła niepożyteczne i bezpodstawne, co w świetle rozumu, sumienia i wiary żadną miarą nie może się ostać. Oto jedyny i właściwy przedmiot umartwienia — to i jedynie to musimy zwalczać, tłumić, jeśli chcemy wieść życie rozumne i czyste.
3. Teraz już wyłania się jasno właściwy cel umartwienia.
Nie zamierzamy przez nie bynajmniej przeszkadzać naturze, nie zamierzamy jej krępować, szkodzić lub niszczyć. Przeciwnie, chcemy przez umartwienie wspierać ją, strzec, uporządkować, kierować, wychowywać, ulepszać, wzmacniać, wdrażać do sumienności i wytrwałości we wszystkiem, co dobre; chcemy, ile się tylko da, podnieść ją do poziomu czystości, sprawiedliwości i świętości pierwotnego stanu.
Przez umartwienie pragniemy wszczepić w swoją naturę pewną dozę obrotności i sprawności w doskonaleni używaniu władz na służbę Bożą, na pomoc i zbawienie ludzi.
A więc ostatecznym celem umartwienia nie jest i być nie może ani przymus, ani gwałt, ani uczucie niesmaku, które zaparciu się towarzyszy.
Człowiek nie urodził się jedynie dla cierpienia, ale dla szczęścia, zarówno duszy jak ciała. Tak było pierwotnie, zmianę sprowadził dopiero grzech. Cierpienie zatem to tylko konieczny stan przejściowy, nie zaś kres; to przesmyk, przez który trzeba się przedrzeć, chcąc dojść do chwalebnego zwycięstwa i pokoju.
Nawet przykre uczucie niesmaku zanika zwolna i to w miarę, jak energicznie i dziarsko zabieramy się do dzieła zwyciężania samego siebie i dalej je z wytrwałością prowadzimy
4. Jeszcze więcej światła rzuca na istotę i znaczenie umartwienia znajomość, jakie miejsce zajmuje ono w gmachu doskonałości i do jakiej ono cnoty należy.
Właściwie nie należy umartwienie do żadnej szczegółowo określonej cnoty! Zjawia się bowiem wszędzie, gdzie trzeba gwałtu i wysiłku. Najwięcej zbliża się ono do umiarkowania lub męstwa, zależnie od tego, czy trzeba poskromić i ukrócić wybryki jakiejś nieokiełznanej namiętności, czy też w jakiemś trudnem przedsięwzięciu trzeba się zdobyć na energję, odwagę i wytrwałość.
Na tem tedy, a nie na czem innem polega zwyciężanie samego siebie czyli umartwienie.
Wszystko, cokolwiek wchodzi w zakres tej cnoty, da się pomieścić w ramach wyżej zakreślonych.
Przezwyciężanie samego siebie staje się w pewnych warunkach czemś tak prostem i naturalnem, że trudno inaczej postąpić. Wszak nie żąda niczego więcej, jeno byśmy byli tem, czem być powinniśmy, a nawet czem być chcemy.
Żąda mianowicie trudu, który musimy sobie zadać, żeby postępować jako ludzie rozumni, moralni, szlachetni, jako dobrzy chrześcijanie. Wyraża to krótko i trafnie św. Ignacy w książce »Ćwiczeń duchownych” mówiąc, że zadaniem umartwienia jest doprowadzić duszę do takiego stanu, żeby się w swojem działaniu nie kierowała jakąś nieuporządkowaną namiętnością. Upatrywać coś więcej w umartwieniu to znaczy powodować się fantazją i pozbawiać je dobrej sławy.
Przeważna część naszego lęku przed umartwieniem pochodzi właśnie z fałszywych i opacznych o niem pojęć. Według tych przesadnych wyobrażeń umartwienie to istny lew na drodze (Przyp. 26, 13), straszak i pomost torturowy, na którym człowiek ma niby złupić swoją szlachetną, przez Boga stworzoną naturę z resztek jej praw i do śmierci ją dręczyć i męczyć. — Niema w tem ani odrobiny prawdy! Zaiste, jakże ważną sprawą są jasne pojęcia! One to tępią ostrze naszych trudności.
O. Maurycy Meschler T. J. – Trzy podstawy życia duchownego, Kraków 1927 r. str. 86 – 91.
[Oprac. A.S]
Skomentuj